Tak sobie myślę, że fajni ci nasi współcześni faceci. Że z wózkami widać jak chodzą, i na placach zabaw z dziećmi się bawią, i na osiedlowych boiskach z dziećmi grają i na tacierzyński idą. Fajnie, że są te chwalebne wyjątki, które wiedzą, że bycie facetem, to nie tylko bycie głową rodziny i zadzieranie z tego powodu nosa wyżej niż jakakolwiek ustawa przewiduje.
Dobra było miło, ale się skończyło, bo jednak rozglądając się wokół, ci fajni są jednak w mniejszości. Faceci chętnie powielają stereotyp swoich ojców. Ooo, już słyszę oburzone głosy psychologów – że wzorów nie mieli, że pokutuje w nich obraz ich własnych ojców. No, ale sorry. Dla chcącego nic trudnego. Jeśli kobiety chcą rozwijać się zawodowo, to się rozwijają i jak widać nie ciąży na nich obraz matki, która przez osiem lat siedziała w domu na macierzyńskich i wychowawczych, bo takie czasy były. Nie biegała na fitness, czy na warsztaty samodoskonalenia – bo nawet nikt nie myślał, by dla kobiet takie coś stworzyć. A jednak. My potrafimy, bo chcemy. A faceci tacy biedni bez wzorców. Oni wiedzą, jak zarobić kasę, jak utrzymać rodzinę, ale nie nadążają (w większości, żeby nie było, że generalizuję) za swoimi kobietami. Nadal są samcami alfa, którym za ich poczucie odpowiedzialności za rodzinę (z realizacją bywa różnie) należy się podziw, szacunek, piwo do ręki i ciepłe kapcie. No i seks oczywiście, a jakże, będący obowiązkiem małżeńskim niemal każdej kobiety. Oj tam i możemy się zarzekać, ze nieprawda, że te czasy już minęły, że kobiety bardziej świadome siebie i swojej wartości. A jednak wpadamy w pułapkę patriarchatu (tfu nie lubię tego słowa) chcąc dogodzić facetowi na każdym polu, mając swoje potrzeby kompletnie za nic. I może nie byłoby w tym nic złego, gdyby nie fakt, że każdy facet skrzętnie to wykorzysta. Wyciśnie z tego dogadzania, ile się da. Zresztą, kto by nie wycisnął. I odnoszę czasami nieodparte wrażenie, że my jakoś tak ulegamy, że budzi się w nas ta matka, co obiad z dwóch dań złożony pod nos mężowi podtykała, obojętnie, czy pijany, czy pracujący, czy ją wspierający.
Kurde no. Możemy zaprzeczać i mówić: „Co to to nie”, ale może czas najwyższy facetom pokazać, że to iż my oddane jesteśmy i przyjemność im z miłości sprawiać chcemy, wcale nie oznacza, że tak musi być. Bo nie musi. Może czas najwyższy jasno wyrazić, że
– to, że sprzątasz nie oznacza, że jesteś jego prywatną sprzątaczką
I nie będziesz mu ogarniać jego przestrzeni. On nie zauważy, że naczynia pomyć trzeba, kibel wyszorować, resztki po paście ze zlewu usunąć. To się „samo” dzieje, więc po co on ma się tym przejmować. Klejąca się podłoga w kuchni? No kleiła się i przestała. Nożesz k*rwa. Sama przestała? Wyjaśnimy sobie jedną podstawową rzecz – to że ona lubi porządek, nie oznacza, że on może mieć to w d*pie. Bo nic się samo nie zrobi. A jak tego nie zauważy, to całe to sprzątanie może mu stanąć mopem w gardle, kiedy okaże się, że ona odeszła, bo nie chciała mieszkać z kimś, kto nie szanuje jej pracy i ich wspólnej przestrzeni. Ot i tyle. A znam panie przeczulone na tym punkcie, oj znam.
– to, że gotujesz, nie oznacza, że jesteś jego prywatną kucharką
Kto by nie lubił być codziennie w restauracji, która serwuje, co ma najlepszego zawsze pod nos. Bo dba o klienta, bo klienta kocha, bo klient daje jej poczucie ważności istnienia. Prawda? Kurde, gdyby mi ktoś dzień w dzień podsuwał pod nos, to co najlepiej potrafi ugotować, to w życiu bym się nie zamieniła rolami. I jak to jest drogie panie – trochę same sobie robimy krzywdę rozpieszczając tego typa, który z nami mieszka i mówiąc mu: „Daj ja ugotuje, tylko syfu w kuchni narobisz”. A niech narobi i niech posprząta później. To, że ugotuje, to naprawdę nic nadzwyczajnego i w nagrodę nie trzeba po nim myć szafek, kuchenek i naczyń. Mówię zupełnie poważnie.
– to, że pierzesz i prasujesz, nie oznacza, że jesteś jego garderobianą
„Gdzie jest moja koszula” – spytał gniewnie mąż mojej koleżanki. „Powinna być szafie” – odpowiedziała, ale ruszyła z miejsca sprawdzić. „Czekaj chwilę, tylko wyprasuję” – krzyknęła do mnie zza drzwi ich sypialni. Myślę – nożesz ku*wa, to ja tu w gościach, wino piję, a taki oprych przylezie i do prasowania ją zmusza? „Ach wiesz, on tak ma” – odpowiedziała, gdy spytałam ją o podział jakiś obowiązków i dbania o swoje rzeczy. No tak ma, bo się przyzwyczaił, bo poszedł, jak po swoje, bo nigdy sprzeciwu nie przyjął, a może go nie usłyszał. Skarpetki brudne zostawi, a kilka dni później czyste w szufladzie znajduje, czyż nie cudnie? Cudnie, bo mój facet pierze i wiesza pranie i nawet ściąga z suszarki. Oboje tylko mamy problem z układaniem ubrań w szafie… Przydałby się ktoś trzeci, komu ten obowiązek domowy wcisnąć by się dało.
– to, że umilasz mu czas, nie oznacza, że jesteś jego czasu animatorką
Kochanie, a może do kina, a może na tańce, a może na kolację, a może na weekend byśmy pojechali, a może byś mnie w d*pę pocałował. No ja pierdzielę. A co to książę wam wspólnego czasu zaplanować nie potrafi? Biletów na koncert kupić, do teatru zaprosić nie da rady? Na miłość boską. No przecież mózgu mu praca i miłość do ciebie nie wyżarła. Wie, co tobie sprawi przyjemność. Że nie wie? No to sorry, czas najwyższy by się dowiedział i ruszył swoje szanowne cztery litery z kanapy i zrobił coś dla was. Tylko my wymagać tego musimy. I nie odpuszczać. A że boisz się, że on i tak nic nie zaproponuje. To sprawdź, czy nie boisz się przypadkiem z takim typem resztę życia swojego spędzić.
Ja nie jestem kobietą idealną. O matko, co ja gadam! Mi do ideału jak z Warszawy do Chin. Jak mi się nie chce sprzątać, to nie sprzątam i czasem on częściej dba o pusty zlew w kuchni niż ja i wie, że odkurzać nienawidzę, więc odkurza. Gotuję, jak mnie najdzie ochota. Wtedy wszystko – zupy, sałatki, kotlety, ciasta wjeżdżają. Tylko z tą ochotą różnie bywa i czasami zanika, a wtedy on pyszny żurek gotuje o i wątróbkę z jabłkiem dobrą. Jak raz karczemną awanturę zrobiłam o zasyfiałą kuchenkę po jego gotowaniu, to się już nie powtórzyło. I nie to, że ja zołza. Partnerstwo w związku traktuję jak partnerstwo, więc na zmianę pościel zmieniamy, prześcieradła z gumką składamy i naciągamy. I jak któreś ochoty na seks nie ma, to nikt się nie obraża.
Można, phi – jasne, że można. Tylko na głowę nie można pozwolić sobie wejść i klapek na oczy założyć, że oto trafił się nam facet, jak ślepej kurze ziarno i jak mu usługiwać przestaniemy, to nas porzuci dla tej co dość dobra dla niego będzie. Jak tak, to niech inna pierze mu skarpety i gacie i skacze podgrzewając obiad do odpowiedniej dla niego temperatury. Chce się w to bawić – bardzo proszę. Kto komu zabroni. Tylko niech później łez nie leje, że ona taka biedna, a on ch*j i prostak, co to ziemniaków nawet ugotować nie potrafi i prezentu na rocznicę ślubu nie kupi.