Dzwoni dawno niesłyszana przyjaciółka. Zakochała się (po raz kolejny ) i zniknęła (po raz kolejny). „Dlaczego ja zawsze trafiam na drani?”, płacze do słuchawki. Umawiamy się na butelkę (a najlepiej dwie) wina wieczorem.
Schemat do bólu powtarzalny. Ona się zakochuje, wpada jak śliwka w kompot, nic się nie liczy oprócz niego. Po burzliwym początku, pełnym namiętności, szaleństwa (którego czasami jej zazdroszczę) przychodzą kłopoty. Bo nagle okazuje się, że on:
– właściwie to ma żonę, tylko zapomniał jej o tym powiedzieć – były łzy, ale też czekanie na to, że może jednaka to ją kocha najbardziej na świecie; przez pół roku pozwalała mu jeszcze przyjeżdżać właściwie tylko po to, by on mógł zaspokoić swoje seksualne potrzeby, ona go mało interesowała, w końcu wymieniła zamki, ale łatwo nie było
– kolejny okazał się zapatrzonym w siebie bucem, któremu ego przysłaniało cały świat, w tym i moją przyjaciółkę. Bo przecież, jak ktoś tak wielbi siebie, to właściwie drugiej osoby potrzebuje tylko po to, by podkreślić swoją wyjątkowość. I ona owszem na początku czuła się wyjątkowa, a później lekko odstawiona na boczny tor, a na koniec została z poczuciem własnej wartości, która sięgnęła bruku, bo przecież on ten chodzący ideał… ona nawet na niego nie zasłużyła, co sobie myślała, była rozpacz, a on znalazł sobie po prostu kolejną do kolekcji, gdy ta mu się opatrzyła
– aaa był jeszcze jeden, domator. „To już na pewno to”, zapewniała. On roztaczał przed nią wizję wspólnego życia, w domku na wsi, z trójką dzieci. Gdy zaczęła protestować, że jaka wieś, że ona ma pracę, robi karierę i że owszem dzieci tak, ale maksymalnie dwoje i że ona nie ma zamiaru siedzieć w domu, choć dotychczas prała mu skarpetki, które do niej przynosił, gotowała i przynosiła mu piwo podczas meczu, to on się zdenerwował, wyzwał od nazifeministek i się wyniósł – na całe jej szczęście, co ona przypłaciła dość sporą depresją.
– był jeszcze incydent z typem, który uwielbiał być zdobywany. Daleko mu było do zasady, że to on mógłby się postarać o względy i miłość kobiety. Czekał, aż ona z ciastem do niego przyjedzie, umawiał się tylko wtedy, gdy jemu było wygodnie. Pamiętam, jak kiedyś dzwoniła do mnie i rozmawiałyśmy przez dwie godziny, bo czekała pod jego mieszkaniem, a on zapomniał, że umówił się z nią na 19:00 a nie 21:00. W końcu przestał odbierać od niej telefony, powiedział, że nic z tego nie będzie i takie tam dyrdymały.
– ostatni przystojny aż nieprzyzwoicie i tak samo nieprzyzwoicie wiedzący, jak działa na kobiety. Nic dobrego to nie wróżyło, zwłaszcza, że bez żadnych skrupułów dał mi swój numer telefonu, gdy się poznaliśmy na jednej imprezie. Zdradzał ją, a może z nią inną, w sumie trudno zliczyć. „Wyobrażasz sobie, że on mnie i tej jednej kupił nawet psa z tej samej hodowli?”. Słowem – dramat.
Jak już usiadłyśmy przy tym winie, kiedy wysłuchałam całej opowieści o tym, jak on był wspaniały, jak się w nim zakochała, a jakim okazałam się draniem/gówniarzem/burakiem i bucem/zadufanym w sobie gnojem, zaczęłyśmy analizować, skąd właściwie u niej to wieczne pakowanie się w podobne historie. Już dawno namawiałam ją na terapię: „Idź babo, nikt tam cię siłą trzymać nie będzie, ale może coś przeanalizujesz, wyciągniesz wnioski”. Nie zdążyła iść, bo… oczywiście się zakochała. I pewnie dlatego siedzimy teraz właśnie w kuchni z kolejnym porzuceniem, rozpaczą i jej poczuciem, jak mało jest warta.
„A pamiętasz, jak poznałaś Tomka. To był fajny gość”, próbuję pocieszyć. „I co z tego, facet skarb, zasługiwał na kogoś lepszego niż ja, byłam dla niego straszna” – słyszę w odpowiedzi i nie trudno przyznać jej rację. Wywoływanie awantur, czepianie się tego, jak postawił buty, wyśmiewanie się z jego skarpetek. My czuliśmy się czasami niezręcznie, więc nie dziwne, że on tego nie wytrzymał i ją zostawił.
Dlaczego kobiety kochają drani?
No więc dlaczego kochamy drani? Dlaczego takich typów często do siebie przyciągamy? Dlaczego z zazdrością patrzymy na związki koleżanek – w których jest spokojnie, bezpiecznie i czule? A my tak nie potrafimy. Dlaczego dla kobiet kochających dupków, szowinistów, narcyzów związek to nieustanne przypływy i odpływy, to z jednej strony odpychanie i przyciąganie, porzucanie i powroty. Nieustanna huśtawka emocji, nastrojów, podszyta niepewnością, jak będzie wyglądał kolejny dzień? Odpowiedź jest prostsza, nim nam się wydaje. Nie ma tu ukrytych jakiś wielkich tajemnic. Każdy znajdzie to, czego szuka.
Nie potrafisz zrozumieć, dlaczego zawsze pakujesz się nieszczęśliwe związki? Dlaczego mężczyźni nieustannie cię ranią, a ty nie potrafisz stworzyć bezpiecznej i spokojnej relacji? Może warto odpowiedzieć sobie na kilka pytań:
Czy uważasz, że na miłość trzeba zasłużyć?
Że nie jest ona bezwarunkowa. Musiałaś w dzieciństwie nieustannie zabiegać o miłość swoich rodziców, udowadniać im, że jesteś jej warta, dopiero po staraniach otrzymywałaś ich czułość i uwagę? Podobnie jest w relacji z mężczyznami – zawsze w nieskończoność będziesz się o nich starać, a oni będą cię odrzucać. Twoje staranie jest dla ciebie miarą miłości. Jeśli nie kocha, to znaczy, że za mało się starasz.
Wychowywałaś się bez ojca?
On był wiecznie nieobecny, bo albo odszedł od matki, albo był zapracowany, nie miał czasu zwracać na ciebie uwagi? Czasami takie kobiety są wychowywane przez silnych ojców. To jaki ojciec stworzył nam wzorzec mężczyzny, jaki my go wyidealizowałyśmy w naszej wyobraźni może pokutować przez całe życie na naszych relacjach z mężczyznami.
Rodzice nie wspierali cię?
Nie mówili, że są z ciebie dumni, że ty powinnaś być z siebie dumna. Nie nagradzali za wykładany wysiłek, ba – czasami nawet go nie dostrzegali? Porównywali cię z innymi i zawsze wypadałaś gorzej od tych najlepszych? Twoje niskie poczucie wartości sprawia, że wydaje ci się, że nie zasługujesz na uwagę mężczyzny. Dlatego przy tobie świetnie czują się narcystyczni szowiniści, a ty przy nich, oni na krótko traktują cię jako swoją ozdobę, żeby za chwilę porzucić. Swojej wartości szukasz w oczach mężczyzny.
Byłaś niewystarczająco kochana?
I tej miłości zawsze ci brakowało? Bo tata był alkoholikiem? Bo twoi rodzice nie potrafili stworzyć ciepłego i bezpiecznego domu. Ich małżeństwo to była nieustanna walka? Takie relacje tylko znasz i wydaje ci się, że im bardziej burzliwie, tym bardziej ktoś kocha. Co (jak pewnie nie raz się przekonałaś) nie jest prawdą.
Czy mówiono ci jak jesteś wspaniała?
Jak wyjątkowa i piękna? Czy powtarzano ci, że szczęście i miłość to spokój i stabilizacja? A może byłaś wiecznie odpychana komunikatami: „Nie teraz”, „Później”, „Daj mi spokój”? I takie traktowanie uważasz za przejaw miłości, ona tak tobie (nie)była okazywana. I takiej oczekujesz od mężczyzny.
Dlaczego kochamy drani? Bo wynieśliśmy deficyty miłości, czułości, bezpieczeństwa z naszych rodzinnych domów. Zabiegamy o tę miłość, którą znamy, która została w nas zakorzeniona. Kochamy mężczyzn tak bardzo podobnych, albo tak bardzo różnych od naszych ojców. Pozwalamy się ranić, bo miłość jest dla nas synonimem cierpienia.
Ale jest nadzieja. Jak zobaczymy i poznamy mechanizm, który pcha nas w ramiona skończonego dupka, który zdaje się być uroczym wariatem na początku, to może zastanowimy się, czy warto po raz kolejny? Może kolejnym razem nie pozwolimy się zranić?