Go to content

Coraz szybciej odpuszczamy i z łatwością zatrzaskujemy drzwi. Unosimy się dumą. Tak jest najprościej

fot. Rudzhan Nagiev/iStock

Nikt nie lubi się kłócić i potem przeżywać cichych dni. Oglądanie obrażonego focha na twarzy partnera strzelanie drzwiami, to już się kiszki skręcają. Jednak kłótnia, a nawet czasem rozstanie, jest spoiwem związku. To oczyszczenie emocji, stawianie granic, powiedzenie tego co przeszkadza. To kolejny etap rozwoju dwojga ludzi, ale też nauka wzajemnego słuchania się i wyciągania wniosków.

Te słowa dedykuję M. Mężczyźnie, który ma dzisiaj swoje urodziny, który jest w moim sercu.

Chwilowe rozstanie? Tak. Cisza też jest ważna, naładowanie baterii, przemyślenie i poczucie co zawiodło i o co chodzi? Czy to emocje moje, czy partnera? A może jakaś rana z dzieciństwa się ujawniła i coś trzeba przepracować. Przepracować, a nie uciekać.

Nieraz, gdy jest drażliwy temat, uciekamy. A to zagadując innym tematem, a to uciekając w obowiązki lub po prostu nie słuchamy. Nic to nie da. Uciekanie od tematów, które nie są wygodne to jak tępienie słuchu i zamykanie komuś ust. Prowadzi do choroby, a nie do uzdrowienia. Gdy nie jesteśmy słuchani, gdy druga osoba próbuje nam zamknąć usta, lub wyśmiewa nasze słowa, lub manipuluje nami aby wpuścić nas w poczucie winy, to wtedy zamykamy się w sobie, tłumimy siebie. Odbieramy sobie moc … bo nie chcemy się narazić i robić awantury w domu.

Awantura jest potrzebna tak jak i cisza. Dostosowywanie się do partnera za wszelką cenę, po to aby było „MIŁO” oznacza zaprzedanie samej siebie. Oddanie swoich granic, pragnień, ideałów, osobowości. To też stanie się nieatrakcyjnym dla partnera. Co mężczyzn kręci? Samowystarczalne kobiety, które znają swoją wartość i umieją stawiać granice, mówić o nich i ich wymagać. Małe myszki, potulne, którym wystarczy kawałeczek starego serka, są dla kocura wręcz niestrawne. Ani sam się za nimi nie nagoni, ani nie zabawi. Połknie i nawet nie poczuje kiedy.

COVID pokazał, że nie potrafimy ze sobą dłużej wysiedzieć, rozmawiać, nie znamy bliskości i tolerancji. Ba! Nawet siebie nie lubimy. Jest bardzo dużo rozstań. I nawet nie potrafimy o siebie zawalczyć, dać drugiej szansy. Jakby się wszyscy naoglądali seriali jak się rzuca i kropka. A przecież nasi rodzice i dziadkowie robili wszystko, aby być ze sobą jak najdłużej. Czasem, fakt, było to szkodliwe, mimo to, jest to jakiś przykład umiejętności wybaczania. Nie mówię tutaj o sytuacjach przemocy, poniżania, wykorzystywania, bo na to nie ma zgody. Mówię o dogadywaniu się, kompromisach, ustępowaniu jeśli nie jest to coś co jest ważne nad życie.

My coraz szybciej odpuszczamy i z łatwością zatrzaskujemy drzwi. Coraz rzadziej mówimy o daniu sobie szansy, drugiej, trzeciej, dziesiątej. Unosimy się naszą dumą i ego. Częściej wygadamy się przyjaciółce lub matce, zamiast właśnie szczerze porozmawiać z partnerem. Łatwiej jest nam się spakować, bo plan ucieczki już mamy w głowie, i po prostu wyjść. Może zacznijmy od tego skąd „ucieczki”?

Gdy robi nam się gorąca atmosfera i padają słowa, które są nie do wybaczenia. Gdy następuje zdrada, lub zaniedbanie, jest to dla nas nie do wybaczenia. W głowie już mamy plan co gdzie mamy w szafach, gdzie i jakie pieniądze, co z robić z dzieckiem i gdzie się wynieść. Jeśli dobrze pokopiemy w sobie, to znajdziemy konstruktora jest sytuacji. Czyli czas kiedy zostaliśmy odrzuceni lub zawiedzeni przez naszych rodziców lub opiekunów. Kiedy okazuje się, że nas wychowywali dziadkowie, bo rodzice nie mieli czasu lub możliwości, lub po prostu nie czuli roli rodzica. Wtedy uciekamy przed prawdziwym uczuciem w życiu dorosłym, dojrzałymi relacjami, przed konfrontacją tego co dla nas niewygodne. Małe dziecko w nas tupie i krzyczy, i chce uciekać byle jak najdalej na oślep.

Jest nas „ucieczkowiczów” bardzo wielu. Mamy program i pomysł na każdą sytuację. Ciężko nam wytrwać, wysłuchać, odpuścić i dać sobie i partnerowi szansę. W zamian pojawia się bunt, krzyk i zamknięcie się w sobie. Nie umiemy wybaczyć partnerowi ani sobie. Idziemy w kolejny związek i znowu to samo. To może jednak z kimś porozmawiać?

Przyjaciele i rodzina dadzą nam wiele porad ze swojego poziomu. Poziomu ran, doświadczeń, żalu. A przecież każdy z nas jest inny. Ma inną swoją historię i misję. Inne oczy, które patrzą na ten świat. Dlatego nie sugerujmy się poradami najbliższych, tylko zapytajmy siebie, czego my chcemy? Co my czujemy w tej sytuacji? Dlaczego tak na nią reagujemy i co ona nam przypomina? Z dzieciństwa?

Każde obojętne przejście obok tematu nie rozwiązuje go i nie oznacza, że nie będzie istnieć. Trzeba z tym popracować i to nie tylko samemu. Z terapeutą, coachem. Zobaczyć co zrobić, aby wytrwać w związku, nie rezygnować tak szybko. Popatrzeć na siebie z dystansu i zobaczyć też partnera, a nie analizować jego zachowanie i winy. To często nie o mężczyzn tu chodzi, a to co mamy w sobie nieprzepracowane MY Kobiety. Mężczyznę nie określa to co mówi, a to co robi. Może mówić różne rzeczy, jednak jego czyny są dowodem czy mu zależy. My kobiety jednak bardziej czepiamy się słów i analizujemy niż widzimy co nasz partner dla nas robi.

Dlatego najpierw porozmawiajmy same ze sobą o co nam chodzi, a potem może znajdźmy właściwy czas i przestrzeń aby porozmawiać z partnerem o tym co nas boli i co można zrobić, jak zmienić? Wiadomo, że nie każda odpowiedź może być miła, ale może spróbujmy złapać do tego dystans, a nie brać do siebie. Emocje nie są dobrym doradcą.

Natomiast czasem cisza i rozstanie na jakiś czas, pobycie samemu może być zbawienne i stać się solidnym fundamentem w związku. Więc „uciekaj skoro świt, bo potem będzie wstyd i nie wybaczy nikt chłodu ust, braku słów” niech nie będzie waszą dewizą. A odwaga i otwartość serca na siebie i partnera, aby budować piękny i trwały związek.

***