Kochany,
chciałam ci podziękować, że okazałeś się tchórzem. Że uciekłeś, zostawiłeś mnie. Tak, wtedy myślałam, że pęknie mi serce. Zapadłam się w otchłań. Jakby z tobą odeszła większość mnie samej. Tak bardzo wierzyłam w tę miłość. W te słowa, że teraz to już na zawsze, że ja jestem tą jedyną, tą wyjątkową. Że nigdy nie spotkałeś takiej kobiety jak ja. Że nadaję sens twojemu życiu. Że żadna inna miłość nie była tak dojrzała i tak świadoma.
Byłam smutną kobietą. Z dwójką dzieci. Wyczerpana codziennością. Tak, wiem. Tacy jak ty wyczuwają nas na odległość. Wiecie, że kilka komplementów, zapowiedź nowego, trochę ekscytacji i zainteresowania z waszej strony wystarczy, by nas zdobyć. A przynajmniej spróbować. Tobie się udało.
Ja wciśnięta między dom, pracę, obiad i sprzątanie łazienki. W związku, który – wszyscy tak obiecywali – po narodzinach dzieci w końcu wyjedzie z kryzysu. Ale nie wychodził. To był czas, kiedy zapomnieliśmy o sobie, skupieni na dzieciach, swojej pracy, obowiązkach, które dalekie są od okazywania uczuć, czy choćby zainteresowania.
Jedno wyjście z przyjaciółką. Przyszedłeś z jej facetem na chwilę. Ale zostałeś cały wieczór. Odprowadziłeś do domu. „O czym marzysz?” – spytałeś. Wiesz, wtedy nikt od dawna nie pytał, czego ja chcę, o czym marzę, co dla mnie jest ważne. Było nieustanne MY albo WY. JA rozpłynęło się, zapomniało o sobie. Tym mnie zdobyłeś. Jednym pytaniem.
„Dawno nie spotkałem tak fascynującej kobiety”
Zaczerwieniłam się jak nastolatka. Bo ja? Interesująca? Z dziećmi, szarością dnia, planowaniem co na obiad, jakie rozrywki zapewnić dzieciom w weekend.
Dla mnie ty byłeś fascynujący. Z tą twoją wspinaczką. Wiesz, później często myślałam, że nie mogłeś stanąć na mojej drodze przypadkiem. Przypomniałeś mi moją miłość do gór. Byłeś tym, po co ja kiedyś chciałam sięgnąć, ale tego nie zrobiłam. Bo dom, bo rodzina, bo mąż, który wolał na ryby, niż w góry. I ta twoja energia, pewność siebie…
SMS: „Chciałbym ci coś pokazać”. Numer dostał od kolegi. Boże, nawet to mi imponowało, że szukałeś, dowiadywałeś się, jak się ze mną skontaktować. Zabrałeś mnie wtedy za miasto, w miejsce o którym nie miałam pojęcia. Mała ścianka. Wziąłeś cały sprzęt, żebym mogła spróbować wspinania. Ja. W spódnicy i szpilkach, bo przecież prosto z pracy. „Muszę dłużej zostać”, powiedziałam mężowi. I byłam wdzięczna, że nie zadawał pytań. Skończyło się na kawie na stacji benzynowej i moim opowiadaniu, jak jeździłam w góry jako nastolatka. I ty – wsłuchany w to co mówię. Tęskniłam całym ciałem za tą uwagą, za tym oderwaniem od tego co na co dzień, za odrobiną szaleństwa, za tym, co nowe.
„Zapisz się do nas na kurs”, powiedziałeś wtedy. Jakby ktoś podarował mi coś dotychczas nieosiągalnego. I przychodziłam.
Nie, to nie jest tak, że wy zdobywacie od razu. Dajcie złudne poczucie szacunku dla nas, dla tego, że jesteśmy matkami i żonami. Patrzyłeś mi w oczy, jakbyś chciał niemo spytać: „Czy jest dla mnie miejsce?”.
Jak magnes. Zostawiałam chore dziecko z babcią, bo musiałam do ciebie. Choć na wyciągnięcie ręki, choć pooddychać tym samym powietrzem. Zasypiałam myśląc o tobie i budziłam uśmiechając się do ciebie. Ale nie miałam odwagi zrobić kroku do przodu. Dzieci, mąż, rodzina. Co mogłeś mi dać. Zabawić się i wyrzucić. Wtedy jeszcze tak myślałam, choć już w to nie wierzyłam.
„Wyskoczymy na piwo?” – rzuciłeś od niechcenia po jakiś zajęciach. Musnąłeś moją rękę. Usiadłeś bliżej, bo ciasno. Myślałam: „Uciekaj”, ale ciało mnie nie słuchało. Poddało się tobie zupełnie. Tak spragnione pożądania. Namiętności. Chciałam wyłączyć głowę. „Jeden raz, tylko jeden. I to będzie koniec” – w głowie toczyła się bitwa. Z góry przegrana.
Zapomniałam, że jestem kobietą. Obudziłeś ją we mnie na nowo. Centymetr po centymetrze przypominałeś mi kim jestem, jak wyglądam i czego pragnę. „Na pewno? Chcesz tego?”, pytałeś jeszcze. Byłam ci wdzięczna, że myślisz za mnie, że nie zapominasz skąd przyszłam. Ale wtedy nie miało to zupełnie znaczenia. Byłam twoja, chciałam twoją być. Nie należeć do nikogo innego.
I przestałam należeć. Nawet do siebie. Matka i żona. Twoja kochanka. Wtedy nie chcesz myśleć, analizować. „Bierz, co życie ci daje”, tłumaczysz swoje wybory. A przecież nie bez przyczyny stanąłeś na mojej drodze. To musiało dziać się po coś.
Weekend w górach. Wieczór u ciebie. Sobotnie przedpołudnie, kiedy pisałeś: „Nie wytrzymam sekundy bez ciebie” i pospiesznie robione zakupy w sklepie pod twoim mieszkaniem. I dom, ze swoim rytmem, przewidywalnością. Taki odległy podczas godzin z tobą.
„Przecież życie masz jedno”,
powtarzałam patrząc na dzieci. „Taka miłość trafia się tylko raz” – myślałam robiąc śniadanie mężowi.
„Myślisz czasami, jakby to było, gdybyśmy byli razem?”, pytałeś. „Przecież jesteśmy” – odpowiadałam. „Ale nie tak, na zawsze, normalnie, jako rodzina”. Bałam się tak marzyć. Wyobrażać sobie, że mieszkamy razem, wychowujemy moje dzieci, a ja noszę w sobie twoje dziecko. Dopełnienie tej miłości.
SMS: „Czy w twoim życiu jest dla mnie miejsce?”. „O co ci chodzi?” – pytam zdezorientowana. Cisza. I moje SMS-y – kocham, tęsknię, nadajesz sens mojemu życiu, jesteś dla mnie najważniejszy. Nie mogłam wyjść, zostawić dzieci samych. Moje miejsce najpierw jest przy nich. Wtedy zobaczyłam to po raz pierwszy. Mnie, moje dzieci i ciebie. I męża. Smutno mi się przyglądał. Nigdy nie spytał. Płakałam w głos. Jakby ktoś wyrywał mi część duszy. Stałam w miejscu, z którego nie chciałam zobaczyć wyjścia. Zrozumiałam, że nie da się mieć i być, ale nie chciałam rozwiązania.
„Nie dam rady tak dłużej”, powiedziałeś. „Nie jestem w stanie unieść tego, że masz dzieci, męża, że to nie ja z tobą codziennie zasypiam, że nie budzę cię każdego dnia”. Skamlałam o zrozumienie. O czas. Aż wszystko się ułoży. Wtedy byłam gotowa odejść z dziećmi, wprowadzić się do ciebie, żebyś tylko był.
Chłód – to jedyne co od ciebie zaczęłam dostawać. Twoje „nie dzisiaj”, „nie mam czasu”, „umówiłem się już” było jak policzek, a ja uparcie nadstawiałam drugi. Zasłużyłam.
Nim powiedziałeś: „to koniec” wiedziałam, że on nadejdzie. Po twoim kolejnym SMS-ie; „Dzisiaj nie, muszę zawieźć przyjaciółkę na lotnisko”. Mąż spytał, czy zrobić mi herbatę. Spojrzałam na niego, jakby pojawił się nagle, nie wiadomo skąd. Całą noc przesiedziałam w fotelu. Tak wiem, nigdy nie zaproponowałeś – odejdź, wprowadź się do mnie, chcę z tobą być, z tobą ułożyć sobie życie. Ta manipulacja: a jak myślisz, a wyobrażasz sobie, jakby to było. Bez konkretów, bez propozycji z twojej strony.
Każde twoje: jadę z kumplami w góry, planujemy sylwestra pokazywało mi, że w twoim życiu prawdziwie nie było dla mnie miejsca. Matko, jaka byłam naiwna. Śmiałam się z siebie i płakałam nad sobą. Nie mogłam znieść tego upokorzenia, na które tobie pozwoliłam. Ten wstyd… Chciałam zwymiotować samą siebie. Przestać istnieć. Zabić w sobie to, jak na mnie patrzyłeś. Zapomnieć, co mówiłam, co czułam. Pogrzebać tę część siebie, którą tobie dałam. Zakopać. Odciąć.
„To koniec” – powiedziałeś. A ja nie zaprzeczałam. Twoje „Dziękuję” wywołało mój gorzki śmiech. Dziękuję k**wa. Za co? Za moją naiwność? Za to, że dałam się wykorzystać? Wtedy życzyłam ci, żeby spotkało cię to samo. Że karma wraca. A to co dajesz, odbierasz z potrójną mocą.
Ale dziś, po kilku latach chcę ci podziękować. Twój obraz się zatarł, mój wstyd również, choć nadal we mnie jest. Ale dzięki tobie zrozumiałam, co jest w moim życiu ważne, gdzie znajduję spokój i bezpieczeństwo. I że warto walczyć o tę miłość prawdziwą. Bo wiesz, mój mąż cały czas przy mnie był. Nigdy nie pytał. Czekał aż wrócę, aż zrozumiem. Wierzył w naszą miłość, kiedy ja przestałam, kiedy byłam pewna, że już dawno jej nie ma, a może, że nigdy nie istniała.
Przeprosił, za ten czas, kiedy go przy mnie nie było. Kiedy zapomniał o mnie, o moich potrzebach i marzeniach. A ja – przecież już wtedy na to nie zasłużyłam. Powinien wyjść, zamknąć drzwi i nigdy nie wrócić. Świadomość, jak bardzo go skrzywdziłam zostanie we mnie na zawsze. Ale jest też we mnie wdzięczność, za wybaczania, za przyznawanie się do naszych wspólnych błędów, za godziny rozmów, za siłę na budowanie nowego.
Dziękuję ci, że dziś nadal jestem w cudownym związku, który im dłużej trwa, tym staje się lepszy – pełen zrozumienia i akceptacji. Gdyby nie ty, nigdy bym tego nie dostrzegła, tę naukę musiałam wyciągnąć dla siebie. Czy było warto? Dla ciebie – nie, wolałabym nigdy cię nie spotkać, ale jeśli już tak się zdarzyło i tak skończyło – dziękuję, że byłeś, że dzięki tobie dzisiaj jestem szczęśliwa.