Kiedy kobieta odchodzi od męża zaczyna się piekło. Kiedy kobieta ma kochanka, to inne kobiety urządzają jej lincz. Zwłaszcza jeśli wcale nie miała złego faceta. Po prostu podnosi się larum. I ja wiem, z czego to wynika. Znajome, przyjaciółki, koleżanki robią wtedy swoisty przegląd własnego życia. Zadają sobie pytania: „A może ja też powinnam odejść?”, „A może ja też mogłabym zabawić się z innym facetem, bo to ostatnie chwile mojej gasnącej urody?”, „A może powinnam odejść przed laty, bo teraz jest za późno i czuję, że przy nim zmarnowałam życie?” Te wszystkie pytania kobiety zadają sobie jednak w skrytości, po cichu. Głośno mówią co innego: że jesteś puszczalska, że twoje dzieci będą cierpieć, że jesteś niesprawiedliwa oraz że one (wierne żony) tego wszystkiego, co wyczyniasz, kompletnie nie pojmują.
A ja? Odchodząc od swojego męża, czułam, że nie mam już siły być cheerleaderką i skakać z pomponami, by rodzinie i znajomym wydawało się, że w naszym domu wszystko gra. Prawda była taka, że nie czułam wsparcia od mojego męża już od bardzo dawna. Od dwóch lat nie uprawialiśmy nawet seksu. A mąż pokochał samotne wyprawy, twierdził, że raz na kilka miesięcy musi gdzieś wyjechać, zaszyć się w samotni lub kupić sobie bilet np. na Maltę, by w końcu odpocząć od gwaru rodziny. Nie obchodziło go wtedy odwożenie dzieci do przedszkola i to czy miałam co do garnka włożyć. Obchodził go tylko jego własny komfort! Okropny egoista!
Nie pracował od miesięcy, więc gdy zrobił cokolwiek dla domu, udawałam, że cieszę się i skakałam pod sufit, by podbudowywać jego męskie ego. Wystarczyło, że pozmywał naczynia. Dlatego też mówiłam o nim w samych superlatywach przy znajomych i chwaliłam za to, jak cudownie opiekuje się dziećmi. Kiedy zaś jechał na tę swoją cholerną samotną wyprawę, opowiadałam teściowej, że ja to akceptuję, bo moim zdaniem na tym polega dobry związek, że ludzie raz na jakiś czas mają prawo zająć się tylko swoimi potrzebami. A prawda była taka, że zagryzałam zęby, by zorganizować w tym czasie życie z dwójką malutkich dzieci. Byłam więc tolerancyjna do bólu i nie dziwne, że po kilku latach takiego małżeństwa, miałam wszystkiego dość.
Mimo to robiłam przedstawienie, by wydawało się, że jesteśmy idealną rodzinką. Dlatego chyba nie powinnam się za bardzo dziwić temu, że moje koleżanki, kiedy dowiedziały się, że odchodzę do innego mężczyzny, otworzyły szeroko ze zdziwienia oczy. Twierdziły, że nie mogą mnie zrozumieć, dlaczego to robię, bo przecież mam takie fajne życie i takiego dobrego męża. Za plecami jednak słyszałam: „Czego ona chce więcej?”, „Poprzewracało się jej w głowie”, „Mogłaby nawet już mieć ten romans, ale żeby tak od razu rozwalać rodzinę!”
Sama więc poniekąd sobie urządziłam ten lincz kobiecego niezrozumienia. Najbardziej zajadała była moja mama, która naprawdę lubiła mojego męża i przed którą też skrupulatnie ukrywałam latami wszystkie jego defekty. Dopiero po jakimś czasie zrozumiałam, że jej wybuch i opór był spowodowany tym, że ona od lat żyła bez miłości moim tatą. Musiała więc zmierzyć się z myślą, że jej córka ma nagle odwagę zrobić coś, na co ona nigdy nie potrafiła się zdecydować. Mama całe życie dźwigała ciężar odpowiedzialności finansowej za naszą rodzinę, pracując na dwóch etatach, podczas gdy mój ojciec bujał się od chałtury do chałtury. Prawda jest taka, że na swojego męża wybrałam bardzo podobnego faceta. Wzorce rodzinne zadziałały.
Dlaczego postanowiłam o tym opowiedzieć? Po prostu chcę, by kobiety usłyszały, że mimo oporu rodzinny i „dobrych porad” innych kobiet, które stanowczo odradzają ci odejście od męża, bo przecież cię nie bije i nie bije, WARTO ZAWALCZYĆ O SWOJE SZCZĘŚCIE. Kobiety, macie naprawdę tylko jedno życie! Kobiety, nie słuchajcie doradczyń, które mówią, że odejść od partnera należy tylko wtedy: jak się nad wami znęca, jak nadużywa alkoholu, jak jest agresywny, jak bije was lub dzieci, albo kiedy wydziela pieniądze na życie. Odejść można też wtedy, gdy czujesz, że już go NIE KOCHASZ i nie czujesz w nim wsparcia. Naprawdę masz do tego prawo!
Jasne, ja znam te wszystkie argumenty, które zatrzymują kobiety przed podjęciem takiej decyzji. Najważniejszy dotyczy oczywiście dzieci. To nieuniknione, że one w takiej sytuacja na pewno będą cierpieć i martwić się o swojego ojca, który został porzucony i nie ma kobiety, która go kocha. Będą musiały poznać twojego nowego partnera i wcale nie jest powiedziane, czy go polubią. Będą musiały żyć pomiędzy dwoma domami, co oczywiście nie jest nigdy łatwe. Wtedy każda matka zadaje sobie pytanie: „Czy ja mam prawo skazywać dzieci na takie cierpienia i wyzwania tylko dlatego, że już nie kocham ich ojca?”, „Czy mogę być taką egoistką i podążać za swoim szczęściem?”
Jak więc w sobie znalazłam siłę, by to zrobić, choć nikt mnie nie wspierał? To była po prostu miłość. Przyszła do mnie, choć na początku kompletnie nie wiedziałam, czym jest. Musiałam dać temu czas, by się poprzyglądać i dowiedzieć się, czy istnieje przed nami jakaś realna i dobra perspektywa na przyszłość. Poznaliśmy się w pracy. Zaczęło się od przyjaźni, która trwała blisko osiem lat. Od początku polubiliśmy się, potem zaczęliśmy rozmawiać, dzwonić do siebie, radzić się w różnych sprawach nawzajem. Potem był seks, wyrzuty sumienia, postanowienie, że trzeba to przerwać i wakacje ostatniej szansy z mężem.
Nie wypaliło! Ustaliłam więc z mężem, że chcę separacji. Poinformowaliśmy syna i córkę, że nie jesteśmy już razem i najprawdopodobniej będziemy się rozwodzić. Zależało mi, by sprawy toczyły się powoli, by dzieci mogły przyzwyczaić się do nowej sytuacji.
Kiedy minęło pół roku, zaczęliśmy z Krzysztofem szukać wspólnego lokum do wynajęcia. To było duże logistyczne przedsięwzięcie, ponieważ dom musiał mieć przynajmniej cztery sypialne dla piątki dzieci. Nie wszystko, a w zasadzie nic nie szło łatwo i gładko. Moja mama, mój ojciec i znajomi oponowali.
Ponieważ byłam pierwszą od pokoleń kobietą w rodzinie, która zdecydowała się na rozwód, dla wszystkich to był szok! A ja czułam się tak, jakbym musiała iść pod prąd rwącą rzeką, która krzyczała: „Kobiety tak nie robią! Kobiety przedkładają spokój dzieci nad własne szczęście!” A jednak odważyłam się i dziś niczego nie żałuję.
Zdecydowałam się opowiedzieć tę historię, ponieważ po pięciu latach od tych zmian wiem, że zrobiłam dobrze. Z moim obecnym partnerem stworzyłam zupełnie inny związek niż mężem. Na Krzysztofa po prostu mogę liczyć. Nie tylko finansowo. Mam od niego wsparcie psychiczne, o wielu sprawach wychowawczych, rodzinnych po prostu rozmawiamy i wzajemnie wspieramy się w wychowaniu dzieci. Nie, nie jest łatwo! Ale my się kochamy i to jest podstawa i nasza wspólna siła do tego, by chronić i trzymać w kupie naszą patchworkową rodzinę. Poza tym łączy nas silna więź seksualna i dziś myślę, że jest to wielka i ważna energia łącząca kobietę i mężczyznę. Bardzo o to dbamy. Nie pamiętam, byśmy kiedykolwiek spali osobno.
Z perspektyw czasu przyznaję, że mojej dzieci cierpiały. Ale dziś widzę też, ile dobrego dała im możliwość obcowania z ojczymem. Krzysztof pokazał im, jak naprawdę powinien zachowywać się ojciec rodziny. Podziwiam go, jak wiele starań wokół naszego patchworku bierze na siebie i ile spokoju ma w sobie w sytuacjach kryzysowych. Ostatnio, gdy mój syn nabroił w szkole, poprosił, by nauczyciele zadzwonili nie do mnie i nie do mojego eksmęża, ale właśnie do Krzysztofa. On przyjechał, zachował spokój, stanął w obronie mojego syna. Niedawno córka powiedziała, że bardzo docenia, że potrafiłam zawalczyć o swoje szczęście i że jestem dla niej wzorem, bo zaufałam swojej intuicji wbrew zdaniu wszystkich wokoło. W takich momentach czuję właśnie, że może jednak… moja decyzja nie do końca była taka samolubna. Kochane kobiety, było warto!