Rzecz cała się działa lat temu niemal trzydzieści.
Uwaga poniżej opowieści gównianej treści.
Śmiech bierze rodziców mych drogich rodzonych,
gdy do nich bierzam z Zosią, jak wielbłąd, obłożona.
Auto pęka w szwach, niczym na dwutygodniową labę,
a tu raptem dwa dni u nich zapowiedziane.
I zaczyna się litanija, jak onegdaj bywało,
No właśnie droga mamo – jak się z dzieckiem przemieszczało?
Z dzieckiem, jak z dzieckiem, to pół biedy – to małe,
Wciśnie się wszędzie – nawet w plecak ze stelażem.
Ale cały rynsztunek pociągiem, za przeproszeniem, przewieźć?
I to na dwa tygodnie całe – toż to niemożliwe, to marzenie…
Kochanaś, rozpieszczona – w innych czasach Zofia urodzona,
Kiedyś przewijaków, termoforów, laktatorów, nie uraczysz.
Podstawa to nocnik, butla i dwa śpiochy na krzyż.
Rampersy, pampersy, wyparzacze? A co to?
Na dwutygodniowe wakacje jechałam z ochotą,
I z bagażem wątłym, jako i nasz portfel,
Pociągiem zatem tłukliśmy się – 12 godzin – to nie fortel.
Ale Mamusiu: butla w papę w przedziale, lecz co z nocnikiem?
Nic to, przedział pasażerami przytulny, kupę robiłaś z kwikiem.
Matko kochana – żartujesz?! Ale jak tego gówna się pozbywałaś?
Korytarzem pociągowym, nad głowami współpasażerów, twa kupa dryfowała.
Sama?! Nie sama – Córeczko. Ojciec Twój dzielny, tron transportował,
Co by opróżnić go w przytulnym kibelku, nim pociąg ostro zahamował.
Z papą mocno rozdziawioną słucham kolejnej opowieści.
Bo oto radzić sobie trzeba było z odzieżą wszelkiej maści.
Wspomniane śpiochy, nic więcej, do dyspozycji matek,
cóż zrobić, szyć musiały dla swych maleńkich dziatek.
A że materiał jakikolwiek na pniu wyprzedany,
Nadał się biustonosz, jego połowa, na głowę maleństwa nakładany.
Ot, ówczesne DIY w pewexowej odsłonie,
Sznureczki doszyte i czapeczka gotowa na skronie.
I przy tak patologicznie zabarwionym dzieciństwie,
Boję się drążyć temat i zapytać: co jeszcze…