Człowiek z biologicznego punktu widzenia jest zbudowany z tkanek. Tkanki z komórek. Tych komórek jest 10 do potęgi 13.
Na skórze natomiast, w przewodzie pokarmowym, płucach znajduje się w sumie około dwóch kilogramów maleńkich jak kropeczki bakterii. Tych bakterii jest … dziesięć razy więcej, niż naszych komórek ciała. Niby niewielkie, a statystycznie, na każdą naszą komórkę przypada dziesięć bakterii. Tak od dziesiątków tysięcy lat życie tworzyło i doskonaliło się nie zwracając uwagi na polityków, firmy medyczne, czy przemysł. Taka współpraca była opłacalna dla obu stron. I nadal jest, ale to od nas zależy jak będzie się układała. Jak na całym świecie są tam mikroorganizmy pożyteczne jak i takie, które próbują korzystać i wykorzystać nas dla własnych celów. Ten świat mikrokosmosu człowieka jest tak samo zbadany jak otaczający nas wszechświat. Wiemy o nim może ułamek procenta.
Zapominamy o tym, że jesteśmy tylko małą częścią tego osobliwego mikrokosmosu własnego ciała.Tak jak nie ma dwóch takich samych osób z identycznymi liniami papilarnymi, tak i każdy z nas ma swoje własne bakterie w różnym składzie. Niestety tych szczepów żyjących w nas, i na nas, jest ponad tysiąc i niewiele udaje się wydobyć i obejrzeć pod mikroskopem. Nie wiemy jak żyją i jak działają. Po prostu poza swoim środowiskiem giną. Tak jak ryba wyjęta z dna Rowu Mariańskiego. Niewiele więc wiemy o kształtującej nasz układ odpornościowy mikroflorze przewodu pokarmowego, ale za to bardzo odczuwamy jej działanie. Nie zdajemy sobie sprawy, że nieprawidłowy skład prowadzi do rozwoju patologicznej flory, która korzysta z nas, a do tego produkuje toksyny, które niszczą nasz układ odpornościowy, oszukując go, ucząc nieprawidłowo rozpoznawać nasze własne tkanki.
Coraz więcej pojawia się więc prac o roli mikroflory przewodu pokarmowego w kształtowaniu odporności, o mechanizmach układu immunologicznego człowieka. Okazuje się, że aż 80% komórek układu odpornościowego powstaje w śluzówce przewodu pokarmowego. Stan tej śluzówki zależy od tego, co znajdzie się w naszym menu.
Większość diet skupia się na: „nie jedz tego”, „jedz to albo tylko to”, „jedz wtedy albo wtedy”, „co 3 godziny”, „nie jedz po godzinie 18, 19, czy 20”.
Jednak istotą wszystkich diet powinna być promocja naszych pozytywnie działających bakterii. To je powinniśmy odżywiać, dopieszczać poprzez błonnik, którym się żywią. Niestety jemy głównie chemicznie przetworzone dania w których nie ma składników odżywczych, a więc powstaje miejsce dla nieprzyjemnych bakterii, które jako wrogie powodują stan zapalny jelit. Powstaje dużo martwych komórek nabłonka, a tymi żywią się grzyby. Grzyby i drożdże nie potrzebują wiele do wzrostu. Wystarczy, że będzie ciepło, wilgotno i … słodko. Do tego mają jeszcze dużo martwych, zapalnie zniszczonych komórek nabłonka. Istny raj w przewodzie pokarmowym gospodarza. Grzyby to trzecia forma życia na tej planecie, oprócz roślin i zwierząt. Mają zresztą dużo wspólnych cech. Niektóre są nam potrzebne, bo wiążą trujące związki metali, ale wszystko jak zwykle rozbija się o proporcje. Tak jak w życiu: co za dużo, to niezdrowo…
Obecnie, w prawie 75% tego co widać na półkach sklepów z żywnością – zawiera cukier. To się po prostu lepiej sprzedaje. Kto by tam kupował zmielone surowe warzywa, szczególnie dla dzieci. Za to jak doda się trochę cukru, to od razu wszystko idzie, a konsument wraca po słodki produkt. Dziecko wybiera sok, zamiast wody. Tak na marginesie, w przyrodzie nie ma warzyw, czy owoców, które są zbiornikiem soku, czy wody gazowanej smakowej z różnymi dodatkami „wzmacniającymi” smak, pragnienie. To wynalazki człowieka. Pokarm to może i przyjemny dla smaku, ale na pewno nigdy wcześniej nie widziały go probiotyczne bakterie jelitowe. Zwykle nie zawiera potrzebnych dla wzrostu i rozwoju czynników, witamin i minerałów. Dodatkowo, aby go przyswoić, organizm zużywa własne zapasy witamin i minerałów. I w zależności od tego jak się odżywiamy, jest tylko kwestią czasu, kiedy pojawią się tego efekty.
Koledze urodziły się cięciem cesarskim bliźniaki. Nie daje już rady, bo krzyczą i napinają się po każdym posiłku sztucznym mlekiem. Tak już od czterech miesięcy. Niestety. Po cięciu cesarskim mikroflora jelitowa noworodka nie przypomina tej, którą ma matka. Dziecko nie przeszło przez kanał rodny, aby ją pozyskać. Tworzy się więc przypadkowa flora, często patologiczna, gdzie dochodzi do stanu podrażnienia i zapalenia delikatnej śluzówki. Każdy, kto jest na coś uczulony, albo miał kiedyś bóle po zjedzeniu czegoś, wie o czym piszę. To jak ma się bronić noworodek, kiedy dostaje kolejną dawkę pokarmu, którego nie jest w stanie przetworzyć na swoją korzyść, bo zwyczajnie nie ma w całym przewodzie pokarmowym tych bakterii, które powinien dostać od matki podczas fizjologicznego porodu?
W Polsce zostały opracowane specjalne z naszej strefy klimatycznej bakterie, które powinny kolonizować przewód pokarmowy nowonarodzonego dziecka. Mają odpowiednią proporcję konkretnych bakterii dobroczynnych, które poprawiają perystaltykę i stan śluzówki, pozwalają przyswajać witaminy i minerały. Same bakterie też produkują witaminy. Powinny tam być w określonym okresie życia, w określonych proporcjach i mieć substancje odżywcze jakimi są pokarm matki, a potem warzywa. Do trzeciego roku kształtuje się bowiem odporność dziecka na resztę życia. Tworzą się jej podstawy. Dobrze jest, jeśli dziecko jest karmione piersią. Głównie dlatego, że jest w tym pokarmie odżywka potrzebna do namnażania się właśnie tych dobroczynnych bakterii. Kontakt z matką jest dobry, ale jakość mikroflory zostanie z nim na zawsze. No chyba, że będzie leczone w nieskończoność antybiotykami, czy lekami przeciwalergicznymi, podczas kiedy tak naprawdę może to być zapalenie śluzówki przewodu pokarmowego, czy refluks. Objawy są podobne.
W późniejszym życiu bywa czasem tak, że bakterie obecne w jelitach dorosłego człowieka, jeśli mają nieprawidłowy skład ( z tysiąca szczepów), produkują wiele związków podobnych do hormonów. Ostatecznie mogą też tak zmieniać nasze komórki odporności immunologicznej, że zaczynają one niszczyć własne tkanki uszkadzając układ nerwowy, czy gruczoły. Takie jak choćby tarczycę. Tarczyca produkuje hormony działające na wszystkie komórki człowieka, od skóry, mięśni, do komórek mózgowych. Pozwala to na cały wachlarz zaburzeń w różnych miejscach ciała z jego różnorodnością objawów, nasilenia, czy nawrotów utrudniających trwałe wyleczenie. Konsekwencje dotyczą więc i innych tkanek i gruczołów, na przykład: piersi, jajników, macicy.
Nie chcę tu wymieniać chorób tzw. autoimmunologicznych, bo o nich myślę, ale ciekawszy jest wpływ na nasz mózg związków produkowanych przez bakterie w jelitach. Ich działanie może objawiać się nieracjonalnym odczuwaniu lęku, a w dłuższym okresie prowadzić też do depresji. Ciekawe ?
Okazuje się, że wprowadzając do przewodu pokarmowego odpowiednie szczepy bakterii, uzyskuje się właściwe efekty. Prowadzone badania na świecie potwierdzają te działania. Może to być zmniejszenie odczuwania lęku czy poprawę perystaltyki przewodu pokarmowego, redukcję uciążliwych zaparć. Wszystko zamyka się w odpowiedniej promocji fizjologicznej flory i jej wspieraniu konkretnymi potrawami, warzywami w adekwatnych proporcjach. Dodatkowo można stosować właściwe probiotyki, aby zwiększać ich szansę na przewagę w tej nierównej walce o środowisko mikroflory jelitowej.
Wszystko niby jasne i proste, ale nie tak jakby się wydawało. Na całym świecie w piśmiennictwie medycznym ukazuje się coraz więcej prac pokazujących wpływ odpowiedniego odżywiania i suplementacji konkretnymi szczepami bakterii na redukcję lęków i depresji. Dawno temu mówiło się: „przez żołądek do serca”, ale to było badanie obserwacyjne i nikt tego nie badał z wykorzystaniem najnowocześniejszych metod epidemiologicznych z dużą grupą kontrolną. Nie publikował jako doniesienie naukowe. Zapomina się, że początek zdrowia jest w jelitach i tym co jemy oraz jak dzięki temu kształtuje się nasz skład mikroflory jelitowej, nasze samopoczucie i zdrowie.
Mechanizm błędnego koła jest więc taki: jemy i pijemy byle co i byle jak się czujemy, nie mamy sił. Pijemy więc kolejne „polepszacze dodające energii”. Do tego „coś słodkiego” albo zawierające cukier, aby poczuć się przez chwilę lepiej. Nie ma poprawy, więc naśladujemy te działania pozornie skuteczne chwilowo. Ale problem się nasila, więc zwiększamy ilość zjadanych słodyczy i wypijanych dopalaczy. Nie ma w tym tyle witamin i minerałów co w warzywach, kiszonkach, owocach, orzechach, nasionach. Po zmianie nawyków może okazać się nawet, że zwykły zakwas buraczany dodaje więcej energii niż kilka kaw wypijanych codziennie. Wiem to od pacjentek:)