Alkoholiczka – myślisz – brudna, zasikana, leżąca pod płotem albo szlajająca się z jakimiś podejrzanymi typami. Śmierdzi. Tłuste włosy, szara cera i „mocny” w buzi.
Katarzyna ma 57 lat. Nie piła siedem. Nałóg wrócił, a ona nie ma pojęcia, jak z nim walczyć. Czy chce? Całe życie oddana mężowi – alkoholikowi. Wycierała jego rzygi, podawała rano herbatę z cytryną, żeby lepiej się poczuł, po kryjomu przynosiła ze sklepu piwo, kiedy wiedziała, że nic innego nie postawi go na nogi, a do pracy iść musiał. Zresztą, kryła go przed szefem. Dzwoniła, że źle się czuje, że to pewnie od dzieci się zaraził jakimś świństwem z przedszkola. Nie skarżyła się, ale ludzie mówili, że dzielna, że niejedna już dawno by takiego pijaka zostawiła. A ona jak święta przy nim jest. Sama pracuje, jego ogarnia, a w domu jeszcze trójka maluchów. – Chroniłam dzieci, nie chciałam, żeby widziały ojca pijanego. On się na szczęście jakoś bardzo się nie awanturował. Wracał do domu, często zasypiając tuż przed drzwiami. Musiałam go po cichu wciągać, żeby sąsiadów i dzieciaków nie pobudzić. Jak zarzygany, to myłam go już w łóżku. Dzieciom mówiłam, zresztą, jak rodzinie, że on źle się czuje, musi poleżeć. Córka mi kiedyś wykrzyczała, że nie jest głupia i wie, że ojciec chleje. Dostała ode mnie za to w twarz. Nie mogła mówić o swoim ojcu, że jest pijakiem. Alkoholikiem był. Nadal jest, tyle, że trzeźwym, niepijącym. Kiedy przestał pić, rozwiedliśmy się. Dwójka naszych dzieci była już wtedy na studiach, trzecie w klasie maturalnej.
Przestał pić po tym, jak w szpitalu powiedzieli, że jeśli dalej będzie takie życie prowadził, to dużo czasu mu nie zostało. Spanikował, że jak to – dzieci, żona, dom. I praca, cały czas jakimś cudem ją utrzymywał, był specem w mechanice pojazdowej, auta nie miały dla niego tajemnic, pewnie dlatego szef przymykał oko, na jego alkoholowe wybryki. Zresztą, przecież każdy facet pije. Co to za facet, który nie pije, mięczak i tyle. Poszedł na kolejny odwyk, tym razem skuteczny.
Tylko między nimi zaczęło się psuć. Ona sobie miejsca znaleźć nie potrafiła. On zaczął się jej wtrącać w codzienność, wymagać od niej, oczekiwać. Od niej! Po tylu latach poświęcenia? Po tylu latach, które jemu poświęciła, miał prawo powiedzieć: „nie znam cię”! A co, znał ją tylko w alkoholowych majakach? I nagle to jego wszyscy podziwiali, mówili, że dzielny, że się trzyma, że zawalczył o własne życie, o rodzinę. O jaką rodzinę, do cholery!?! – To ja o tę rodzinę walczyłam przez lata, gdyby nie ja, to nic by nie było… Co się stało? W końcu się rozwiedli, on nie mógł znieść jej wiecznych pretensji, ona jego trzeźwości. Najpierw drink wieczorem, piwko z koleżanką. Od koleżanki do koleżanki. Przestraszyły się, jak nie mogły wejść do łazienki. Waliły w drzwi, a ona się nie odzywała. Jak w końcu mąż jednej z nich otworzył, zobaczyły ją leżącą na podłodze w toalecie. Zalaną w trupa. Nie mającą pojęcia, co się dzieje…
Później była równia pochyła. Zwolnienie od psychiatry z pracy na pół roku, później kolejne. Od koleżanek pożyczała pięć złotych, na wino. Miała wyliczone, ile potrzebuje. Dzieci się od niej odsunęły. O to miała największy żal. Bo przecież ona trwała przy ich ojcu, a teraz jej nikt nie pomoże? Nikt się nad nią nie pochyli? Przestała być dla wszystkich ważna, kiedy on przestał pić. A teraz, gdy to ona pije, każdy ma ją w dupie.
Ogarnęła się. Nie chciała stracić życia. Sięgnęła dna. Zasikaną znajdowali ją pod sklepem osiedlowym znajomi. Ktoś mówił: „Kaśka otrząśnij się, dziewczyno, marnujesz życie. Nie szkoda ci”. – A mogli sobie gadać. Co oni wiedzieli, nie wiedzieli nic o moim bólu, o żalu, o poczuciu niesprawiedliwości, o tym, jak to jest przestać być nagle ważnym, niepotrzebnym.
Tydzień temu ktoś znalazł ją na ławce w parku pijaną. Po siedmiu latach bycia trzeźwą. Tak długo walczyła… Czy będzie dla kogoś na tyle ważna, żeby chciał jej pomóc? Czy ona dla siebie będzie na tyle ważna?
Agnieszka – fajna, ładna i zdolna. Kiedyś marzyła o karierze wokalnej, chciała śpiewać w chórze. Ale ciąża i szybki ślub pokrzyżowały jej plany. Nie, nigdy nie żałowała. Zawsze powtarzała, że dzieci, to najlepsze, co mogło się jej trafić. Włożyła dużo wysiłku w to, żeby ukończyć studia. Wiadomo – dzieci (właściwie jedno po drugim), nauka, dom, mąż – nie jest łatwo, zwłaszcza gdy masz niewiele ponad 20 lat. Ale zawsze mogła liczyć na wsparcie swojej matki. Ojciec zostawił je, gdy była mała. Alkoholik, nigdy nie chciała mieć z nim nic wspólnego. On zresztą z nimi też niekoniecznie. Nie miała pojęcia, gdzie jest. Najważniejsze, że jej rodzina była szczęśliwa. Mama zostawała z dziećmi, gdy ona szła na zajęcia na studiach. Chciała uczyć śpiewu, tak chociaż mogła spełnić swoje marzenia.
Dzieciaki dorastały, kiedy jej koleżanki siedziały w pieluchach, ona właściwie już dzieci do szkoły wysłała. Cieszyła się, że jest taka młoda, a dzieci coraz większe, coraz więcej swobody i czasu dla siebie. Małżeństwo, jak małżeństwo. Raz lepiej, innym trochę gorzej, ale w ogólnym rozrachunku było dobrze. Tak się jej wydawało. Bez wielkich fajerwerków, ale bezpiecznie, a o to bezpieczeństwo chodziło jej najbardziej. To poczucie, że ma na kim polegać.
Zmarła jej mama. To był cios. Tabletki od psychiatry, depresja. Nie była w stanie wstać z łóżka. Przychodziła sąsiadka ugotować obiad, głaskała ją po głowie, znała ją, jak jeszcze była dzieckiem. „Tak nie można, twoja mama tam na górze się martwi” – mówiła. A ona nie wiedziała, jak ma żyć bez mamy, jak mogła ją opuścić, jak mogła tak szybko zniknąć z jej życia, jak ona da sobie radę bez niej. Leki działały, chwilę chodziła na terapię, ale zrezygnowała. Dzieci dały jej siłę. Wiedziała, że to dla nich musi żyć dalej.
To wtedy życie ją ostrzegło: „uważaj”. Ale ona już poszła dalej. Rzuciła się w wir pracy, prowadziła chór, to było dla niej najważniejsze, poza rodziną oczywiście. I kiedy wydawało się, że wszystko wróciło do normy, kiedy dzieci pozdawały matury i poszły na studia ona miała zaledwie 40 lat. Życie stanęło przed nią otworem, to teraz mogła odetchnąć pełną piersią. „Krzysiek ma romans” – usłyszała, choć tak bardzo chciała wierzyć, że tylko się jej przesłyszało. Romans. R O M A N S. Rooo- maaansss. Ważyła w ustach to słowo. Chciała je ubrać w muzykę, odebrać mu siłę, zbagatelizować. Nie dało się. On ma romans. Ma romans z ich wspólna znajomą, która przychodziła do niej na kawę, która była, gdy dzieciaki wpadały do domu po szkole, z którą opijała ich zdaną maturę! To niemożliwe! Rooom-aaansss – nieeemmm-ooożżżliiiwee. A jednak. Jak zawsze puzzle się poskładały. Jego nieobecność, chłód właściwie, przegapiła to. Dzieci, matura, wybór studiów, jej praca. I on, którego było coraz mniej, ich było coraz mniej i to od dawna. Odszedł. Kolejny mężczyzna w jej życiu zostawił ją… Nie mogła zasnąć, żadne ziołowe tabletki nie pomagały. Ale w połączeniu z drinkiem było lepiej. Jeden mocny drink i jej ciało się rozluźniało, znikało napięcie w karku, nogi stawały się bezwładne. Ciężko opierała głowę o zagłówek kanapy. Rozkoszowała się tą chwilą, gdy jej ciało opuszczał niepokój… Chciała w tym trwać. Z czasem jeden drink nie wystarczał, dwa, czasami trzy. Budziła się rano na kanapie, w ubraniu, z rozmazanym makijażem, z pustą szklanką i butelką na stoliku. Nienawidziła tego stolika, on jej kupił kiedyś w prezencie, wiedział, że się jej podoba. Pewnego ranka ze zdumieniem zobaczyła, że stolik jest zniszczony, cały podrapany nożem, nie wiedziała, co się stało. Kiedy nie miała siły rano wstać, dzwoniła do pracy z jakąś wymówką, że musi jechać do dzieci, że źle się czuje, że pewnie jakiś rota… Przesuwała próby chóru, zajęcia na uczelni. Instynkt samozachowawczy kazał jej jednak podnosić się. Wypić szybką szklankę wina i iść, i próbować żyć.
„Pani Agnieszko, nic się nie stało? Pani Agnieszko?” – jak przez mgłę widziała swoich studentów. Gdzie była, co się stało. Toaleta w studenckiej knajpie, a ona z majtkami na kostkach, na podłodze. Poszła na zwolnienie. Jedno, drugie. Kolejne. Była sama jak palec. Dzieci miały swoje życie, oddzwaniała do nich, mówiła, że zapracowana… Nie miała nikogo. Dzisiaj można ją spotkać jak przemyka w za dużej bluzie, kapturze na głowie, z reklamówką, w której dźwięczą butelki… Nie patrzy nikomu w oczy, chce by świat o niej zapomniał. Bo ona nie ma odwagi zapomnieć na zawsze.
Alkoholizm wśród kobiet to nadal temat tabu. To przecież tylko lampka wina, butelka. Jeden drink. Kobiety noszą w przepastnych torebkach butelkę z winem. W bidonach na fit napoje chowają drinki. Przecież są piękne, wymalowane, zadbane. A że chwila załamania. Każdy ma do niej prawo. Dlaczego faceci mogą pić? A kobieta to już nie. „Alkohol mnie rozluźnia” – mówimy. A tego rozluźnienia potrzebujemy najbardziej, tego zrzucenia napięcia, poradzenia sobie ze stresem, ze zdradą, z samą sobą, z niepokojem, który w sobie nosimy… Tylko jedna lampka, jeden drink.