Go to content

Drodzy Politycy! Adoptujecie moje niepełnosprawne dziecko? #CzarnyProtest

Trzy miesiące temu urodziłam córkę. To moje pierwsze dziecko, pierwsza ciąża, pierwszy poród. Od dnia, gdy zobaczyłam dwie kreski na teście ciążowym, żyłam w lęku czy uda mi się ciążę utrzymać. Od 6 lat słyszałam, ze nie mogę mieć dzieci, że moje jajniki są niewydolne, że mogą być problemy, że może kiedyś in vitro załatwi sprawę. Może.

Choruję na Hashimoto, celiakię, insulinooporność i PCOS. Przez lata zmagałam się z konsekwencjami tych chorób tj. przewlekłą anemią spowodowaną niedoborem żelaza, B12 i kwasu foliowego, zaburzeniami wchłaniania i niedoborami, tężyczką, migrenami, zbyt cienkim endometrium, zanikiem miesiączek (oczywiście brak owulacji), niedoborem progesteronu i estradiolu, hipoglikemią i depresją.

Byłam „wybrakowana”, nie czułam się kobieco z tym wszystkim. Jednak wydarzył się cud, trafiłam na świetnego lekarza, który poskładał mnie do kupy i zaszłam w ciąże. Bez starania. Spontanicznie.

Całe 9 miesięcy bałam się, że coś pójdzie nie tak. Musiałam brać leki – euthyrox, metforminę i sporo antybiotyków. One nie są obojętne dla dziecka. Bałam się najbardziej, ze stracę dziecko, że poronię lub urodzę zbyt wcześnie, że dziecko urodzi się chore, niepełnosprawne, że coś mi się stanie. Czekałam od badania do badania, żeby na kolejny miesiąc odetchnąć z ulgą i powiedzieć: „uff, rozwija się prawidłowo. Serduszko bije…„.

Zaczęłam rodzić w 36 tygodniu ciąży, ostatecznie udało się skurcze wyciszyć i urodziłam na początku 37 tygodnia. Znowu lęk, czy wszytko pójdzie ok podczas porodu. Córka urodziła się po 14 godzinach, siłami natury. Zdrowa, silna, ze szmerkiem na serduszku. Z zaleceniami kontroli kardiologicznej wypisali nas do domu, a ja odetchnęłam. Już po wszystkim. Jesteśmy razem.

Teraz czytam o tym, co nasi wspaniali rządzący krajem chcą wprowadzić i nogi mi się uginają. Chcą pozbawić nas – kobiety głosu w sprawie własnej macicy! Nikt z tych mądrali nie wie co czuje kobieta, która nie może mieć dzieci, co czuje kobieta, która nosi w sobie niepełnosprawne dziecko, nikt też nie wie co czuje matka zgwałconej nastolatki w ciąży i sama nastolatka…

Od prawie 4 lat prowadzę projekt Insulinooporność – zdrowa dieta i zdrowe życie i czytam tysiące historii kobiet, które nie mogą mieć dzieci i jedyną nadzieją jest dla nich in vitro. Czytam też historie kobiet, które wielokrotnie poroniły, których ciąże były i są zagrożone, które wiedzą, że ich dziecko urodzi się chore. Lekarze będą bać się udzielać pomocy, z obawy ze trafią do więzienia. W ustawie jest napisane, że ciążę może przerwać lekarz, jeśli zagrożone jest życie matki. Tylko dobrze wiemy, jak są interpretowane ustawy w naszym kraju. Nic nie jest precyzyjnie opisane i jeśli sąd uzna, że lekarz za szybko podjął decyzje o przerwaniu ciąży, że mógł jeszcze poczekać, bo życie matki nie było AŻ TAK BARDZO JESZCZE zagrożone – trafi do więzienia. Jeśli kobieta poroni samoistnie – sąd będzie doszukiwał się przyczyny i winnego. W ustawie stoi, że jeśli kobieta poroniła na wskutek swojego zaniedbania, nie dostanie zarzutów. Więc już widzę wszystkie ofiary gwałtów, które nie mogą usunąć ciąży, a nie chcąc urodzić dziecka gwałciciela i robią wszystko, żeby wyszło na „zaniedbanie” narażając swoje i cudze życie. I to jest dopiero niebezpieczne! Bo wiemy do czego zdolne są zdesperowane kobiety, a jeśli w dodatku są np. niepełnoletnie? Coś czuję, że ta ustawa wyrządzi więcej krzywdy niż pomoże… 

13 lat temu leżałam w szpitalu dziecięcym przy Litewskiej w Warszawie. W pokoju, na oddziale endokrynologicznym leżałam z Kamilą – moją rówieśniczką. Rozmawiałyśmy o tym co robią nasi rodzice, gdzie chodzimy do szkoły, czy mamy rodzeństwo. Ja chwaliłam się, że mam dwie starsze siostry, a Kamila powiedziała, że jest jedynaczką, chociaż miała siostrę, ale jej nie pamięta. Gdy Kamila miała 2-latka, jej mama urodziła siostrzyczkę, która zmarła po miesiącu. Urodziła się z ciężkimi wadami rozwojowymi. Nic nie widziała, nie słyszała, miała niewydolność serca, płuc i nerek. Udusiła się. Nie słyszała głosu swojej mamy, ani bicia jej serca będąc jeszcze w brzuchu, nie widziała ich twarzy, prawdopodobnie nie czuła ich zapachu. Kamila mówiła, że jej mama za późno się dowiedziała, że jej siostra jest chora i nic nie dało się już zrobić. Wtedy ta historia tak bardzo mną nie poruszyła, jak teraz gdy do niej wracam. Podejrzewam, że mama Kamili dowiedziała się o wadach po 24 tygodniu ciąży i nie mogła jej przerwać. A może wiedziała wcześniej, ale nie chciała? Nie wiem, nie pamiętam, nie rozumiałam wtedy tego, ale dopiero teraz mogę się domyślać co czuła jej mama wiedząc, że rodzi niepełnosprawne dziecko, które lada chwila może umrzeć. I umiera. Na rękach matki, która wycierpiała poród i czas spędzony z umierającym dzieckiem.

W ustawie jest paragraf, który mówi, że kobieta, która urodziła niepełnosprawne dziecko otrzyma od rządu pomoc. Zarówno finansową jak i społeczną. Jeśli kobieta odda dziecko niepełnosprawne do adopcji, rząd gwarantuje, że przyspieszy proces adopcyjny dla tego dziecka. Miło z ich strony. Ale jaką mamy gwarancje, że tak będzie? I co to znaczy, że przyspieszy? To znaczy o ile? O dzień czy miesiąc? A może każdy Poseł adoptuje tak chociaż po jednym dziecku? Albo może osobiście by przychodzili do domu pomagać przy opiece i pielęgnacji? Co Wy na to, drodzy Posłowie i Posłanki? I co to jest pomoc finansowa od rządu? To znaczy ile? A społeczna? Pielęgniarka 24h czy dodatkowa wizyta w miesiącu? Przy wielu niepełnosprawnościach rodzice muszą rezygnować z pracy. I zamiast zarabiać 6 tys zł we dwoje, zarabia tylko jedna osoba – 3 tys zł (jestem optymistką, wiem. Nie każdy tyle zarabia. Niektórym zostaje 1500 zł, albo i mniej). Osoba, która decyduje się odejść z pracy, żeby zajmować się chorym dzieckiem, rezygnuje ze swojego życia. Nie realizuje się, nie rozwija, pogarszają się relacje małżeńskie, często jeden małżonek odchodzi zostawiając drugiego samego… Czytam komentarze rodziców dzieci z Zespołem Downa. Większość pisze, że gdyby wiedziała jak to wygląda, przerwała by ciążę. Niektórzy z Was pewnie myślą „co za rodzice…”. A ja uważam, że oni naprawdę kochają swoje dzieci! I właśnie dlatego pewnie by ponownie nie dopuścili do takiego cierpienia. Widzę też po sobie, bo widząc swoją 3-miesięczną córkę podczas pobierania krwi, ryczę „bo ona cierpi”, więc nie wyobrażam sobie co czują rodzice chorego dziecka, który musi mieć robione dużo gorsze, bardziej bolesne zabiegi.

Zachecam do przeczytania wywiadu z prof Dębskim z warszawskiego szpitala Bielańskiego.

Nie jestem typem krzyczącym pod Sejmem. Jestem warszawianką i widziałam setki protestów, pikiet i manifestacji, z którymi zgadzałam się lub nie. Nigdy nie brałam w tym udziału i raczej trzymałam opinie dla siebie. Ale teraz nie mogę. Jeszcze nie dawno chciałam mieć drugie dziecko, teraz się boję. Bo pierwsza ciąża przebiegła ok, ale jaką mam gwarancję że z drugą też tak będzie? Żadnej. Czy zatem będę miała prawo zdecydować o własnym życiu i zdrowiu oraz swojego dziecka?

Bardzo ładnie to napisał prof Dębski:
Nie da się też ograniczyć liczby wad rozwojowych dzieci. Tylko, że ja w tej chwili mam otwarte pole działania. Mam ciążę, 27 tygodni. Mam dziecko 500 gramów. Umierające. Bo powinno być dwa razy więcej. Ale mogę zrobić pacjentce cięcie, urodzić tego dzieciaka, dać neonatologom na OIOM noworodkowy i powiedzmy 60-70 proc. tych dzieci przeżyje. Ale 40 proc. umrze. I zgodnie z tym projektem ustawy ja za któreś z tych 40 proc. pójdę do więzienia, bo wyjąłem je z macicy „za wcześnie”. Konserwatyści chcą chronić prawa zapłodnionej komórki od pierwszego dnia, zapominając zupełnie o prawach matki. Ona ma być worem na urodzenie tej komórki i koniec. Obecnie mogę ratować pacjentkę, gdy bezpośrednio zagrożone jest jej życie. Jeśli zmieni się ustawa, nie będę mógł zrobić pacjentce z ciążą pozamaciczną laparoskopii, żeby do tego zagrożenia życia nie doszło – bo to już nie będzie działanie w sytuacji zagrożenia życia! To jest absurd!

Mamy wielu wspaniałych lekarzy, którzy uratowali tysiące istnień, czemu musimy ich ograniczać w tym co robią najlepiej?