Go to content

Gdy wybuchł skład amunicji, córka spytała: Tatusiu, dlaczego nie wyjechaliśmy wcześniej? Dla niej uciekliśmy z Ukrainy


Olga Zerkal

Kiedy wybuchła wojna na Ukrainie, Olga Zerkal cały dzień rozmawiała z bliskimi przez telefon. Z ludźmi z Kijowa, Charkowa i Doniecka. Tak długo, że nie miała siły już wydobyć z siebie słowa. Jej telefon właściwie nie przestaje dzwonić. Dzwonią ludzie proszący o pomoc. Ona tę samą gehennę przeżyła osiem lat temu. Uciekła z Doniecka, czyli z miejsca strategicznego dla Putina, z którego on dziś chce zrobić separatystyczną republikę ludową. Teraz Olga mieszka we Wrocławiu i stara się pomóc, komu tylko może. Organizuje zbiórki, koordynuje noclegi, pomaga emigrantom załatwiać sprawy urzędowe.

Codziennie dyżuruje na linii wsparcia psychologicznego Mindgram, od 19.00 – 21.00 tel. 789-477-425

Poznajcie historię Olgi

– My po Związku Radzieckim jesteśmy wymieszani. Mam rodzinę i bliskich znajomych w Rosji, Doniecku, Kijowie i nikt z nas nie chce tej wojny. Normalni ludzie chcą tylko żyć, pracować i wychowywać dzieci. Wojna nikomu nie jest potrzebna – mówi Olga.

„Ludzie nie wierzą, że powtarza się historia z 2014 roku i że jeszcze raz muszą to wszystko przeżywać, a najgorsze jest to, że ja nie znam ani jednej osoby, która chciałaby przyłączenia do Rosji. Ale wiem, że tacy są. Moim zdaniem jednak to nie jest większość, najwyżej 30% ludzi”.

Ucieczka z domu pod obstrzałem

Osiem lat temu mieszkała z rodziną w Doniecku, 500 metrów od placówki wojskowej, gdzie był skład amunicji. Tę najgorszą chwilę pamięta jak dziś. Był piękny maj, a niebo rozświetlały wybuchy. – W naszym domu trzęsły się wszystkie szyby. Wybuchy, strach, łzy. Nasza córka, Ewa, miała wtedy siedem lat. Pamiętam, jak wtedy mocno przytuliła się do męża i powiedziała tak cichutko: Tatusiu, dlaczego my nie wyjechaliśmy wcześniej? Wtedy popatrzyliśmy się na siebie z Igorem i już wiedzieliśmy, że uciekamy – mówi.

Jej mąż w jeden tydzień zamknął cukiernicze sklepy, ona pożegnała się z pracą prawnika i wyjechali. Pod obstrzałem, by zacząć nowe życie. Od początku myśleli o Polsce. Nie mieli tu ani znajomych, ani rodziny. Po prostu Olga czuła, że to jest kraj słowiański, bardzo podobny do Ukrainy pod względem  kulturowym. Padło ostatecznie na Wrocław. – Droga nie była łatwa, bo mieliśmy w samochodzie: dziecko, kota, cały nasz dobytek zapakowany po dach. Tylko raz zatrzymali nas separatyści na punkcie kontrolnym. Bałam się okropnie, bo zauważyli, że mieliśmy kamerkę, która rejestrowała drogę. Nastraszyli nas mocno, ale na szczęście skończyło się tylko na tym, że musieliśmy im oddać kartę pamięci – mówi.

Wtedy większość ludzi z Doniecka uciekała tylko na Ukrainę, ale oni jechaliś jak najdalej od wojny, starali się nigdzie nie  zatrzymywać, nawet na noc.

Wrocław bez znajomych i wszystko od zera

Olga jestem politologiem i prawnikiem, wykształconym w Doniecku i Charkowie. Ani ona, ani jej mąż nie znali języka polskiego. – W pierwszych tygodniach i miesiącach mój mózg przełączył się jakiś tryb awaryjny. Jak tylko zrozumiałam jakieś słowo, to natychmiast je zapamiętywałam. Spraw do załatwiania było tak dużo, że nie miałam czasu iść na kurs języka polskiego. Wypożyczyłam więc w bibliotece „Alchemika” Paulo Coelho i podkreślałam w książce ołówkiem wszystkie słowa, których nie rozumiałam i nocami przepisywałam je do notesu. Uczyłam się ich na pamiętać i następnego dnia znów to samo. Pamiętam, że na pierwszych stronach tej książki nie rozumiałam 80% słów, a pod koniec już było na odwrót. Jak po trzech miesiącach pojawiłam się w szkole u córki Ewy, nauczycielki mnie chwaliły, że zrobiłam ogromne postępy w języku polskim – mówi.

To był jeszcze taki czas, kiedy Ukraińców w Polsce było niewielu i nie słychać było ich języka na ulicach miasta. Olga i jej mąż Igor byli więc u nas jako jedni z pierwszych i dziś świetnie sobie radzą. Ona wykorzystuje swoją wiedzę prawniczą, ale trzy lata temu zdecydowała się dokształcać dalej, została coachem i terapeutą Gestalt. Dziś pomaga głównie emigrantom, którzy po przyjeździe do Polski chcą założyć swoją działalność. Cały czas pogłębia wiedzę, teraz uczy się we Wszechnicy na Uniwersytecie Jagiellońskim, a także studiuje on-line w Wyżej Szkole Psychologicznej w Moskwie.

W Doniecku została jej mama z 85-letnią babcią

– Namawiamy, by do nas przyjechali. Codziennie rozmawiamy przez telefon, ale moja mama nie chce zostawić babci, bo twierdzi, że staruszka nie podoła tej podróży. Babcia jest silną osobowością w naszej rodzinie i jak ona mówi, że nie chce opuszczać domu, to nie uda się jej namówić. Poza tym faktycznie ta podróż jest długa i niebezpieczna. Ludzie z Doniecka nie mogą jechać przez Ukrainę, bo nie zostaną przepuszczeni przez Rosjan przez granicę – wyjaśnia Olga. Rodzina musiałaby podróżować przez Rosję, najpierw do Rostowa, a potem w głąb kraju. Nikt nie da im gwarancji, że się uda, bo jednak w którymś momencie musieliby przekroczyć granicę z Ukrainą lub Białorusią. Olga martwi się więc o rodzinę, tym bardziej, że w Doniecku nie ma dobrej opieki medycznej. Niemal wszyscy lekarze wyjechali. – Teraz mój teściowa leży w szpitalu , ponieważ ma covid, ale jest leczona głównie aspiryną, nie podają jej nawet kroplówek, bo wszystkiego brakuje – opowiada Olga.

Ale i tak znacznie gorzej jest na Ukrainie, bo tam giną ludzie. – Piszą do mnie przyjaciele jeszcze z czasów studiów. Mówią, że kilka nocy spędzili na stacji metra w Charkowie, że śpią na zmianę, bo nie ma dla wszystkich miejsc do leżenia – opowiada.  – Rozumiem ich. Osiem lat temu przechodziłam tę samą gehennę.  Chciałam tylko żyć, kochać i wychowywać dziecko. Oni chcą tego samego, dlatego dziś serce mi pęka.

Posłuchajcie rozmowy Małgosi Ohme z Olgą – wspaniałe chwile!

 

Wyświetl ten post na Instagramie

 

Post udostępniony przez Gosia Ohme (@gosiaohme)