Go to content

Naszą receptą na udany związek jest wspólny stół… i wspólne łóżko

© pixabay.com/kaboompics Codzienne wspólne posiłki pomagają utrzymać relację w związku

Pamiętam minę koleżanki, gdy szykowaliśmy w mieszkaniu teściów obiad. Stół nakryty obrusem, naczynia, sztućce, garnek z zupą na środku. Podobnie wyglądały śniadania i kolacje, jeśli tylko w domu były przynajmniej dwie osoby. Moi teściowie są małżeństwem od czterdziestu lat. Ja też chcę z Panem Mężem świętować perłowe, rubinowe, a może i złote gody. Właśnie dlatego staram się codziennie jeść obiad z mężem.

Jakoś tak się ostatnio złożyło, że w moim otoczeniu dużo mówi się o związkach, o trwałości uczuć, o jednomyślności o powodach rozstań i pomysłach na utrzymanie relacji. Nie mam złotego środka, uniwersalnego, działającego w każdej sytuacji, ale jestem przekonana, że bez codziennych starań, godzin rozmów i wspólnych priorytetów nie uda się zbyt wiele zbudować. Nie da się nic uszyć, udawać na dłuższą metę i pozorować szczęścia.

Wiem, że, patrząc na moje małżeństwo, wiele osób ma mdłości od wylewającego się cukru. Nie mówimy o naszych problemach, choć ich nie brakuje, nie opowiadamy o intymnych sprawach osobom trzecim, nie obrażamy się wzajemnie. Na palcach jednej ręki można policzyć awantury, które sobie urządziliśmy. Ja ich nie żałuję, bo pokazały mi one, jak wiele można stracić w jednej chwili, jak bezsensowne jest ukrywanie własnych uczuć i emocji, jak ważne jest mówienie o swoich oczekiwaniach, obawach, o tym, co nas wkurza w drugiej osobie.

Wypominki w listopadzie – taka maksyma u nas obowiązuje. Pozostała część roku to czas, kiedy należy żale wylewać na bieżąco, żeby lawina wulkanu nie zabiła nikogo.

Codziennie siadamy przy wspólnym stole. Jemy obiad, rozmawiamy o tym, co się wydarzyło w pracy, podziwiamy, jak rozwijają się nasze dzieci i jak szybko się usamodzielniają. Mniejsze zło jeszcze dwa miesiące temu wisiało na cycu, a już sam sobie nakłada posiłek na talerz i bez rozlewania przenosi na swój stolik. Starszy natomiast wymyślił system naczyń (stołków i drabinek) połączonych, który pozwala mu na wyciągnięcie jogurtu leżącego na najwyższej półce w lodówce. Podczas posiłków mamy czas omówić najważniejsze sprawy bieżące, plany na przyszłość (zwłaszcza wydatki 🙂 ). Uwielbiamy obiady w restauracjach, wozimy się, kiedy tylko czas pozwala. Próbujemy nowych smaków, co pozwala nam jeszcze lepiej się poznać. To celebrowanie jest ważne dla nas wszystkich. Jestem dumna, że nasi synowie pomagają nakrywać do stołu i już rozumieją, że obiad to cała otoczka, a nie tylko jedzenie. Nie ma u nas sytuacji, w której każdy zabiera paszę z kuchni i siada w sowim kącie, zajęty swoimi sprawami. Obiad to czas wspólny. Podobnie jest ze śniadaniami w weekendy. Kolacje jadamy osobno, ponieważ każdy ma inną porę posiłku wieczornego. Ja jem, jak już wszyscy śpią. Najczęściej czekoladę z kabanosami…

Poza stołem ważne jest dla nas wspólne łóżko. Ja gadam przez sen, Pan Mąż chrapie. Zaakceptowaliśmy to na tyle, że nie zwracamy uwagi na współtowarzysza… Nie śpią z nami dzieci i ta zasada obowiązuje od zawsze. Teraz już możemy mówić synom wprost, że nie chcemy nocnych odwiedzin, ponieważ mama lubi przytulać się do taty, a tata do mamy. Tłumaczymy, że na przytulanie do dzieci mamy czas w ciągu dnia, a także bez ograniczeń wieczorem przed snem. Kiedy dzieci śpią lub kiedy dzieci nie ma w domu rodzice przytulają się do siebie. Staramy się też nie zasypiać z nieprzegadanymi konfliktami, kłótniami. Bywa więc tak, że noc jest krótka, bo żadna strona gadać nie chce, a zasnąć głupio…

Ale łóżko to nie jest tylko przytulanie i sen. Od początku seks był ważny dla nas. Mamy to szczęście, że dobraliśmy się idealnie, nie tylko odnośnie preferencji, ale i częstotliwości. Nie za bardzo lubimy też dzielić się z innymi tym, co dzieje się między nami w sypialni. Nikt nikomu nie chciał niczego udowadniać, nie było niedomówień, jasno i otwarcie mówiliśmy, co sprawia nam przyjemność, a co niekoniecznie jest w kręgu naszych zainteresowań. Daleko nam do grzecznego, statecznego małżeństwa. Lubimy się zaskakiwać i bardzo lubimy być w domu sami. Uważam, że bez udanego seksu nie ma szczęśliwego związku.

Dziś obchodzimy gliniane (lub tez generalskie) gody. Mieszkamy razem ponad 9,5 roku, od ponad 10 lat jesteśmy parą. I dużo, i niewiele jednocześnie. Przeżyliśmy całkiem niezłą wyprawę. I choroba, i utrata pracy, i niechciana ciąża, i długie starania o kolejne dziecko, i rodzinne konflikty, i ważne rozmowy, i decyzje wymagające odwagi. Naprawdę nie wiem, jak trzeba być dobrym, cierpliwym i pełnym miłości i zaufania człowiekiem, aby akceptować mnie taką, jaka jestem. Jednocześnie oboje przyznajemy, że te wspólne 10 lat dla nikogo nie było poświęceniem, męką, czy rezygnacją z siebie… choć może Pan Mąż tak mówi, bo tak wypada… 🙂 dla mnie to piękny czas, chcę, żeby moi synowie kiedyś mogli usłyszeć od nas lub od kogokolwiek innego, że ich rodzice pięknie się kochali, a miłość ta była oparta na wspólnym życiu, na wspólnym przechodzeniu przez każdą, nawet najstraszniejszą burzę,  na wspólnym stole i na wspólnym łóżku…

 

Na zawarcie małżeństwa większe parcie miał Pan Mąż, choć oświadczył się dopiero kilka tygodni przed ślubem (wcześniej oświadczył mi, że pobierzemy się w maju 🙂 ). Ja miałam raczej luźne podejście do formalizacji związku. Zgodziłam się, bo w sumie nie miałam żadnych argumentów przeciw. Ślub nie warunkuje szczęścia i niewiele zmienia w relacji, jeśli jest ona oparta na porządnych fundamentach, ale pozwala dziedziczyć majątek po małżonku i uzyskać informacje medyczne w szpitalu…

.

.

Zajrzyj na mój profil na Facebooku i zostaw ślad po sobie. Jeśli się ze mną nie zgadzasz, też zajrzyj 😉