Go to content

Uchodźcy! Szczepienia! Polityka! Jak się nie pożreć przy świątecznym stole, mądrze radzi Katarzyna Lengren

Długo zastanawialiśmy się w redakcji Oh!Me, komu zadać te pytania. W tym roku powodów do kłótni przy wigilijnym stole z dawno niemiedzianą rodziną jest więcej. Postawiliśmy na Katarzynę Lengren – malarkę, dziennikarkę, felietonistkę, a przede wszystkim kobietę mądrą i doświadczoną. Uwielbiamy słuchać, w jaki sposób ona mówi o życiu. Wierzymy jej.

Pani Katarzyno, boję się, że jak siądziemy przy Wigilijnym stole, to skoczymy sobie do gardeł. Jest tyle wyboistych tematów, o których trudno nie rozmawiać. Kwestia tego, co dzieje się na polsko-białoruskiej granicy; temat szczepień na COVID i miejsca kobiety w społeczeństwie. Trudno będzie nam te rafy ominąć.

– Moim zdaniem to skakanie do gardeł jest znakiem schyłku epoki. Nie potrafimy płynnie przejść ze starych czasów do nowych, a epidemia tylko w nas wyzwala jeszcze większe napięcia. Kłopot polega na braku porozumienia. My mówimy dziś do siebie zupełnie różnymi językami, chociaż cały czas oczywiście po polsku. Przywiązujemy mniejszą wagę do tradycji, którą pożera rynek reklam i powszechnej konsumpcji. Dawniej, kiedy się z babcią cienkim głosem śpiewało kolędę, to było wzruszające. A teraz kolęda kojarzy się bardziej z niezobowiązującą melodią podczas zakupów w supermarkecie. Nastąpiła dewaluacja tradycji. Natomiast to, co jest nowe i dobre, nie zostało jeszcze przyswojone.

O czym szczególnym pani myśli?

– Moim zdaniem nastąpiło teraz ostre rozdzielenie między pokoleniami. Jedni zostali tylko i wyłącznie przed telewizorem i chcą jeść te same potrawy, które ich prababcia podawała, oraz planują nagromadzić dużo żywności, mimo że przecież święta trwają tylko trzy dni. Drudzy natomiast chcą być nowocześni, wyjechać daleko na egzotyczną wyspę i odpocząć od wszystkiego, ale złoszczą się, bo z powodu pandemii nie bardzo jednak mogą.

Dziadkowie narzekają. Rodzice się krzywią. Dzieci są sfrustrowane. Wszyscy mało-szczęśliwi, a i tak każdy mówi o czymś innym.

I to jest bardzo trudne dla każdego. Tym bardziej że wszyscy zrobiliśmy się bardzo źli, bo pandemia po prostu za długo już trwa. Czasy są niepewne, jednak my nie potrafimy się skonsolidować. Ale pani mnie pewnie chciała zapytać, jak sobie z tym wszystkim poradzić?



Moja przyjaciółka, lekarka, bierze dyżur w Wigilię, by nie chce spotkać się przy stole ze swoim teściem, który ma odmienne poglądy polityczne. Czy możemy zorganizować święta, by nikt się nie pokłócił?

– Zawsze możemy próbować. (śmiech). Zwykle jest tak, że jeden musi odpuścić i schować swoje poglądy do kieszeni z lekko obrażoną miną. Zaś ten drugi, bardziej agresywny i tak nie powstrzyma się przed wygłoszeniem własnych racji. Moim zdaniem cała zabawa polega na tym, żeby nie dopuścić do konfliktów. Potrzebujemy w tym celu odpowiedniego scenariusza i reżyserii, a to zwykle zależy od Pani Domu.

Dlatego w tym roku nie skupiałabym się tak bardzo na pieczeniu i gotowaniu, ale na reżyserii wieczoru. Dziś barszcz można kupić w kartonie, a pierogi w garmażerce. Można też coś odmrozić, oszukać trochę.

Warto jednak dla wszystkich znaleźć zajęcie. Jeden z moich niezawodnych sposobów polega na wyciągnięciu albumów ze starymi fotografiami, zwykle robię to już po deserze. Można nawet przygotować koperty i w nich poukładać zdjęcia, a potem podpisać jedną „rodzina dziadka”, a kolejną „rodzina babci”. Rekomenduję też mniej jeść, bo moim zdaniem, jak się przejadamy, to robimy się źli. W sprawie alkoholu polecałabym nadewszystko celebrację. Warto zrobić scenariusz kulinarny – najpierw pijemy martini z jedną malutką oliwką. Potem są przystawki: śledzie oraz sałatki i… czekamy. Muszą być przerwy między kolejnymi daniami. Nie możemy wyciągać na stół potraw w obłędnym tempie, bo wtedy zjadamy ich za dużo.

Fot. iStock/vgajic

Jakie pani zdaniem tematy do rozmów są najbezpieczniejsze?

– Francuzi opowiadają sobie, co im szczególnie smakowało w zeszłym roku, a co teraz jest na stole. Nudny temat jak diabli, ale oni się tym zajmują. (śmiech). Natomiast ja lubię rozmawiać o sprawach pozytywnych np. o przyszłości najmłodszych członków rodziny, o ich talentach i predyspozycjach. Uwielbiamy też całą rodziną wspominać. Ja bym przyjęła jednak taką zasadę, że nie obgadujemy, czyli nie zajmujemy się życiem innych, tylko raczej swoim. Teraźniejszością i wspomnieniami. Jak już mówiłam, lubię słuchać o różnych rodzinnych perturbacjach. O tym, co działo się z dziadkiem podczas wojny? Dlaczego moja babcia uciekała z Rosji? Wspominamy wszystkich tych, których już z nami nie ma i staramy się też czasem robić to na wesoło. Opowiadamy sobie np. że mój brat, który kochał jeść, zawsze jęczał już przy kompocie, że nie da rady „dojechać” do deseru. (śmiech)

Czy dobrym pomysłem jest taki, by gospodyni na początku oznajmiła wszystkim, że nie wolno tego wieczoru rozmawiać o polityce?

– Takie exposé na początku Wigilii mija się z celem, bo przecież w samym założeniu spotykamy się po to, by było miło. Ja bym natomiast napisała sobie na kartce przemówienie. Można to zrobić w formie wierszowanej, ale nie koniecznie. Chodzi bardziej o minę, o efekt. Powiedziałabym gościom, że ponieważ jest tak dużo konfliktów na świecie, spróbujmy przy naszym stole w ten ważny dzień być dla siebie bardzo mili i mówić tylko o przyjemnych rzeczach. To jednak jest różnica – jeśli powiem, co bym chciała, niż jak bym powiedziała, czego u mnie w domu robić nie można.

W tym roku oczywistym punktem spornym będą finanse. Wiele osób nie stać na drogie prezenty. Tylko, jak o tym powiedzieć rodzinie?

Fot. iStock/catscandotcom

– Jak powiesz: „Ja wam niczego nie kupię, bo jest straszna drożyzna”, to zabrzmi okropne i człowiek czuje się wtedy fatalnie. Zróbmy inaczej. Powiedziałabym raczej tak: „Słuchajcie, w tym roku przeznaczam dla każdego na prezent po 50 zł. Robię tak dlatego, że strasznie wiele ludzi potrzebuje pomocy. Nadwyżkę przekazuję na sierociniec”. Oczywiście słowa dotrzymajmy, ale nie musimy tłumaczyć się, jaka to dokładnie będzie kwota. Prywatnie jestem za tym, żeby ograniczyć kupowanie sobie prezentów, bo prawda jest taka, że bardzo trudno trafić w gusta dorosłego człowieka. Warto takie sprawy ustalić wcześniej, kompletnie bez skrępowania. Tak samo, jak ustalamy, że jedna ciocia przyniesie na Wigilię makowiec, a dziadek usmaży karpia, bo mu to znakomicie wychodzi. I już!

Jak reagować, kiedy starsza ciocia oznajmia, że nie przyjdzie na święta, bo cały czas boi się epidemii, chociaż się szczepiła? To wymówka? A może powinniśmy uszanować jej decyzję i zostawić w spokoju?

– Przede wszystkim trzeba zrozumieć człowieka. Z babciami to jest tak, że one czasem naprawdę wolą siedzieć przed telewizorem. Jak sobie pomyślą, że muszą ubrać się ciepło, zejść po schodach, a potem siedzieć kilka godzin przy stole na niewygodnym krześle, to tracą ochotę. Oczywiście one by chciały, by ktoś o nich pomyślał: wnuczka przywiozła makowiec, a przy okazji porozmawiała i poświęcił swój czas. A potem dała jej święty spokój.

Moja mama mówi, że boi się, że podczas Wigilii będzie dużo dzieci w wieku przedszkolnym. Ona nie chce ludzi dręczyć robieniem testów, więc woli posiedzieć w domu. I co ja mam zrobić? Nie przekonywać jej, by się jednak odważyła?

– Ten rok jest bardzo specyficzny. Odpuśćmy sobie i mamie, która nie chce iść na Wigilię. Mam takie hasło: „Nie zmuszajmy się nawzajem do niczego! Zaraza przecież kiedyś odejdzie”. Zawsze przy takiej okazji wspominam moją babkę, która byłam razem z mężem w Rosji, kiedy wybuchła Rewolucja Październikowa. Babka ledwo wróciła do Polski z dwójką dzieci i nikt z nich nie zachorował na hiszpankę. A mój ojciec urodził się właśnie wtedy, w samym epicentrum szalejącego wirusa. Oni mieli gorzej niż my, bo przecież nie było wtedy szczepionki. Do tej pory zastanawiam się, jak udało im się nie chorować.

Pewnie miała pani mądrą, zaradną babkę!

– I bardzo higieniczną. Nauczyła mnie takiego triku, że jak wracała z miasta, to ona zawsze myła dziurki w nosie, nie tylko ręce. Ja nie robię tego zawsze, ale jak zaczęła się pandemia to owszem czasem tak. Myślę sobie, że warto w święta umawiać się w mniejszych gronach. Przecież nie musimy spotykać się koniecznie wszyscy przy stole. Możemy razem iść na spacer, tak nawet byłoby zdrowiej. Można wybrać piękne miejsce jak warszawskie Łazienki Królewskie albo inny cudowny park. Należy sobie i wszystkim powtarzać, że to kiedyś minie. To nie są nasze pierwsze ani ostatnie święta. Po prostu w tym roku będzie trochę inaczej. A jak inaczej, to już sami musimy wymyś