Go to content

Gdy rzucasz nałóg. Cztery etapy trzeźwego życia

nałóg alkoholowy
Fot. iStock / kieferpix

Nałóg alkoholowy (stop – każdy nałóg) jest jak twój wróg, ale jednocześnie przyjaciel. Niszczy, odciąga od ludzi, ale jednocześnie przynosi ukojenie i spokój. Trudno z tego wyjść, bo w pewnym momencie życie bez „uspokajacza” wydaje się niemożliwe. To jak próba przeżycia w głośnym, hałaśliwym mieście bez umiejętności mówienia, poruszania się, dzwonienia, jeżdżenia autem, czy załatwiania spraw.

Uzależnienie od alkoholu ma różne oblicza. Jedni dość szybko ulegają piciu, a ich nałóg jest wcześnie zauważalny dla innych. Bo zawalają pracę, obowiązki, bo nie potrafią się powstrzymać nie tylko na imprezach, ale też w miejscach, gdzie zdrowi ludzie nawet nie pomyślą o alkoholu– na przykład w pracy, w ciągu dnia. Ale są też inni, chorobę potrafią ukrywać latami.

Kobieta wspaniała, świetna, zdolna, robiąca karierę w dużej korporacji. A jednak nie można się z nią spotkać bez alkoholu, bo ona tego nie lubi, babskie spotkania to spotkania z winem. Zawsze, tylko. Każdy wieczór wino. Ale rano znów pobudka o siódmej i gotowość do bycia na szczycie.

Niektórzy wiele lat tkwią w takim nałogu, który  „mają” pod kontrolą

– Też taka byłam. Kontrolująca. Przynajmniej na początku – mówi Magda (prosi o anonimowość). – Pić zaczęłam, gdy moja córeczka miała dwa lata, na początku kieliszek wina wieczorem, później już pół butelki i butelkę. Łączyłam tyle ról, że potrzebowałam wytchnienia. Nie wiem, kiedy to się stało, ale w pewnym momencie miałam rytuał: wychodzę z okropnej pracy z okropną szefową i w drodze do domu podjeżdżam na stację po wino. Później ogarniam dom, bawię się z córką, kąpię ją, czytamy. Gdy ona zasypia, idę do kuchni i otwieram butelkę. Pierwsze kilka łyków i odczuwam ulgę. ULGA. To najlepsze słowo na określenie rauszu, wymyśliła je moja przyjaciółka. Na początku mąż nic nie mówił, ale po paru miesiącach zaczął zauważać, że przesadzam. Broniłam się, jak każdy alkoholik. Zwariowałeś, każdy pije, jesteś sztywny, wszystko jest okej.

Potem już ukrywałam to wieczorne wino, piłam w kuchni albo, kiedy mąż zasnął. Zdarzało mi się lać alkohol do kubka od herbaty.

Przypomniała mi się historia, którą gdzieś przeczytałam. Kobieta ukrywała przed rodziną nałóg, piła tylko w nocy, w nocy wyrzucała też opróżnioną butelkę wódki. O tym, że jest alkoholiczką bliscy dowiedzieli się tylko dlatego, że trafiła do szpitala. Bez codziennej dawki procentów, dostała tam delirki. Bałam się, że tak samo skończę. Przekraczałam kolejne granice nie do przekroczenia: chowanie butelek, picie w ciągu dnia, w końcu popijanie w pracy, żeby przetrwać. To było błędne koło. Kiedy nie piłam, czułam straszny lęk. Do tego stopnia, że nie potrafiłam niczego załatwić z klientem, być konkretna, gdy negocjowałam warunki umowy. To mnie przerażało, więc przed zadzwonieniem do kogoś potrafiłam wypić z termicznego kubka kilka łyków wina. Z napadami lęków poszłam na wizytę do terapeutki. To ona mi powiedziała, że alkohol to depresant, rozregulowuje organizm, źle wpływa na system nerwowy. To właśnie dlatego miałam napady paniki i nie potrafiłam zrobić rzeczy, które wcześniej były proste.

Rzucić próbowałam wiele razy– wytrzymywałam tydzień, dwa, a potem wystarczył impuls i odczuwałam głód nie do opanowania. W końcu zrobiłam bilans. Wypisałam na kartce, co przez alkohol straciłam. Bez samooszukiwania się. Alkoholik długo zaprzecza, że jest chory, a jedyną drogą jest przyznać się przed samym sobą, ile się zawaliło. Moja lista była długa; kryzys z mężem, zaniedbany dom (gdy pijesz jest ci wszystko jedno, wielu mankamentów nie zauważasz), brak celu (gdy pijesz możesz sobie wyobrażać, że masz cel. Ale tak naprawdę twój jedyny cel to się napić).

Pierwszy etap. Pozytywne zakręcenie

A co dzieje się potem? Decydujesz, że odstawisz alkohol. Z dnia na dzień. Bo przecież możesz i to żaden problem. Niektórzy mówią, że najgorszy jest pierwszy dzień. – Dla mnie nie, bo nie byłam chyba aż tak fizycznie uzależniona. Mój kumpel brał relanium, koleżanka robiła kroplówki, a ja myślałam. I co? To takie proste– wspomina Magda. – Pierwszego dnia cieszyłam się i miałam motywację. Poszłam wreszcie z córką do kina w tygodniu (mogłam wreszcie prowadzić wieczorem), umówiłam się z przyjaciółkami, czytałam książkę wieczorem, nie wiem, kiedy ostatnio czytałam książkę wieczorem, bo od kilku lat szłam spać na rauszu. Dzień za dniem mijał, a ja działałam, jak nakręcona.

„Nie łudź się” mówił kumpel. „Głód przyjdzie i zwali cię z nóg”. To dlatego niektórzy łykają tabletki po których nie mogą pić, czy decydują się na wszywkę. Ja nie potrafiłam, bałam się. Dziś też wiem, że to dlatego, że to by znaczyło prawdziwy koniec. Rok się nie napiję. Wolałam zostawić sobie furtkę.

Drugi etap. Głód. Pustka. Często się wtedy pęka

A potem nadszedł ten dzień. Piątek. Jeszcze rano nawet nie myślała o alkoholu, wieczorem mąż z córką wyjechał do teściowej, a ona poszła do sklepu po wino. Bo jej się należy, tyle wytrzymała, tak naprawdę nie jest uzależniona. – Niesamowite są te iluzje, którymi się karmimy. A przecież specjalnie nie pojechałam do teściowej, bo wiedziałam, że chcę się napić. Moja podświadomość wiedziała – opowiada Magda.
Miała poświęcić weekend na pracę, ale nawet nie otworzyła laptopa– za to całe dwa dni popijała wino, sprzątała, a potem oglądała seriale. – Znów czułam, ulgę. Świat mógł nie istnieć. Nie miałam problemów. Rodzina wróciła, a ja znów popijałam. Już nie codziennie, już tylko wieczorem, byłam z siebie dumna. „Przecież to kontroluję”. A mąż znajdował butelki. I pytał: „Czy to widzisz? Proszę, idź na leczenie, jestem przy tobie”. Niezbyt to na mnie działało.

A potem poczułam wyrzuty sumienia. Dlaczego sobie to robię? Dlaczego siebie ranię? Dlaczego ranię bliskich? Mojego problemu już nie dało się ukryć, zdarzyło się, że wypiłam za dużo na rodzinnym przyjęciu, opróżniłam pół butelki whisky, która stała w lodówce. A przecież nienawidziłam wcześniej whisky. W pewnym momencie jednak jest ci wszystko jedno. Napijesz się i whisky, żeby poczuć się dobrze.

– Postanowiłam znów spróbować rzucić. I wtedy było już ciężko. Nagle zorientowałam się, że przez lata popijania przestałam umieć radzić sobie z problemami. Chowałam je głęboko, zapijałam. Nie znałam prawdziwego smutku, strachu, nie znałam złości, rozczarowania, zranienia, bólu. Nie pamiętałam, jak to jest CZUĆ. Znałam tylko napięcie i ulgę.

Trzeci etap. Od nowa uczysz się czuć i żyć

Na początku zapisała się na terapię. – To terapeutka uświadomiła mi, że alkohol uszkadza nasz system nerwowy i powoduje depresję, tworzy się błędne koło, musisz pić, bo jesteś w depresji, jesteś w depresji, bo pijesz.
Rozejrzała się wokół: ilu ludzi zawiodła, ilu ludzi zawiodło ją, a ona wciąż przy nich jest, bo przecież zapija irytację i złość na nich. Może więc rozmawiać z toksyczną koleżanką (bo przecież się potem napije), może pozwalać, żeby inni wchodzili jej na głowę (bo przecież potem odreaguje), może też odraczać marzenia i cele (bo alkohol pomoże jej to przetrwać).

– Na trzeźwo wylądowałam w świecie, którego nie znałam. Dlaczego przespałam te lata? Od nowa uczyłam się przeżywać rozczarowanie, smutek, złość. Łapać moment, w którym te emocje się pojawiają, rozpuszczać je w ciele, ale też słuchać co do mnie mówią. Ludzie, którzy piją lub mają inne nałogi zaczęli mnie denerwować. To typowa faza w abstynencji. Jeszcze nie masz w sobie na tyle cierpliwości, żeby pozwolić żyć ludziom po swojemu. Widzisz w nich siebie sprzed chwili.

Na początku też strasznie trudna jest nuda. Życie bez wielkich fajerwerków, codzienność. Jesteś zmęczona i senna. Alkohol podkręca nawet jeśli siedzisz w domu, poza tym, gdy uwalniasz organizm od trucizny, on ci komunikuje, jak bardzo go nadużyłaś.

Bywały momenty, że czekałam na wieczór i na to, żeby móc położyć się spać. Męczyli mnie ludzie, praca, rozmowy. Czasem nawet mąż. Przecież ja go nie znam. Z przerażeniem myślałam, że już nie będę dawną sobą; otwartą, empatyczną, słuchającą innych, wesołą. Z tym samym przerażeniem myślałam o wakacjach. To już nigdy nie napiję się wina we Włoszech, czy Hiszpanii? Koszmar.

Terapeutka mówiła: Świetnie, skonfrontuj się z tą nudą, ona ci powie czego ci brakuje, dlaczego tak jest.
Tu na ogół wracasz do dzieciństwa i młodości, rozplątujesz miliony supełków, widzisz jakie stosujesz mechanizmy obronne, jakie masz przekonania. Zaczynasz też rozumieć dlaczego nie umiesz żyć w normalnym, codziennym świecie.

Czwarty etap. Masz plany i cele. Prawdziwe

– Na początku trwasz. Ale potem już przestajesz liczyć, ile dni nie piłaś, nie patrzysz w knajpie na alkohol, nie zazdrościsz innym, że piją. Nagle rozumiesz, co czują wolni ludzie, co czułaś kiedyś ty. Odsuwasz ludzi, którzy już nie pasują do twojego życia. Zbliżasz się znów do tych naprawdę ważnych, wreszcie wiesz, kto jest ważny, bo słuchasz siebie. I nie gwałcisz się złymi relacjami.

Zaczynasz układać cele i wszystko staje się realne, bo masz moc, żeby działać. Nie zapijasz już niewygody, dążysz więc do życia, które sobie wymarzyłaś. Różnie ludzie sobie radzą: zaczynają biegać, chodzić na siłownię, jeździć na rowerze. Ja zaczęłam medytować i chodzić na długie spacery.

Głód? Rzadko. Przynajmniej u mnie. Chociaż wiem, zdaję sobie sprawę, że nawroty i chęci będą, mam nadzieję, że jestem odpowiednio przygotowana.
Niektórzy uważają, że pić należy przestać dla siebie. Być może, chociaż mi się wydaje, że gdyby nie mąż i córka, nie przestałabym. To dla nich robiłam to na początku. Dopiero myślę o sobie.
I nie mam już wyrzutów sumienia za przeszłość. Staram się. Bo to też nas trzyma w przeszłości. Alkoholicy często piją, bo mają wyrzuty sumienia, że tak zawalają. Kolejne błędne koło.