Go to content

Wspomnienia

Ostatnio coraz więcej (i dobrze!) mówi się o wcześniakach. W telewizji oglądam serial dokumentalny „Moje 600 gram szczęścia” i wracają wspomnienia,  wzruszenie i emocje prawie tak silne jak przed dwoma laty…

Wtedy płakałam w nocy, bo na oddziale u Stasia trzeba było być dzielnym i mówić temu małemu człowiekowi w inkubatorku, że wszystko będzie dobrze i trzeba było naprawdę w to wierzyć. Jedna z pielęgniarek („ciocia Asia”) mi sto razy powtarzała, że mój synek nie będzie dzielny jak mama nie będzie dzielna i że jak wchodzę na oddział z płaczem, to Staś to czuje i gorzej oddycha albo spada mu saturacja.  „Ciocia Ewa” dodawała, że synek walczy w inkubatorze, a mama zamiast ryczeć  musi walczyć o każdą kroplę pokarmu. Więc walczyłam i odciągałam co 3 godziny najpierw po kropelce, a później coraz więcej i więcej.

2013-09-29 12.39.46

Dokładnie dwa lata temu był ten czas – najtrudniejszy czas w moim życiu, na który absolutnie nie byłam przygotowana…

Dokładnie dwa lata temu Staś miał 5. dób i ciągły spadek wagi urodzeniowej, a ja jeszcze byłam w szpitalu i mimo ciągnących szwów po cesarskim cięciu całe dnie stałam przy inkubatorze (czasem, któraś z Pań położnych przynosiła plastikowe krzesło, na które nie było nawet za bardzo miejsca w małym boksie). Bolała mnie głowa od pikającej aparatury i gorąca panującego w boksie (w porównaniu z pozostałą częścią szpitala), ale to było nic – ważne, że Staś był blisko, że oddychał, że nie miał żółtaczki…

Dłonie włożone w otwory inkubatora dotykały Stasia, w żołądku cały czas skurcz stresu, a głowie jedno wielkie pragnienie by tymi dłońmi ochronić to moje maleństwo, by tym dotykiem dodać Mu siły, przekazać miłość i to, że wszyscy na Niego czekają.

Dziś ciężko sobie nawet przypomnieć jak mega trudno było wtedy powstrzymywać łzy i wyobrażać sobie ten moment, gdy Staś wyjdzie ze szpitala, gdy będzie dużym, zdrowym chłopcem, gdy powie do mnie „mama”. Jak mega trudno było mi w to uwierzyć… Tata Stasia wierzył w Niego od początku i był pewny tej naszej dobrej przyszłości dużo bardziej niż ja… Gdyby nie Tata Stasia ja nie dałabym chyba rady przetrwać tamtych dni. To Tata Stasia pierwszy włożył rękę do inkubatora i pierwszy przewinął Stasia w inkubatorze; ja na początku bałam się, że mój dotyk będzie dla Stasia zbyt silny, za mało delikatny, że zrobię Mu krzywdę. To „dobre Ciocie” – Panie pielęgniarki – Asia, Ania, Iza i Ewa, które opiekowały się Stasiem i boksem nr.7, oswajały mnie z moim dzieckiem.

20150928_224825
Nigdy nie zapomnę jak chyba w drugiej dobie życia Stasia „ciocia” Asia na sekundę wyjęła Go z inkubatora i kazała mi szybko pocałować jego chudą, długą stopkę. Pamiętam moje łez, po tym jak „ciocia” Iza powiedziała, że przy tak wczesnych wcześniakach długo jeszcze nie będzie dobrze, bo czasem po dużym kroku w dobrą stronę przychodzą trzy kroki w tył; wtedy Ją prawie znienawidziłam za te słowa, dziś wiem, że miała rację, że chciała dobrze próbując przygotować mnie na wszystko, co zdarzyć się mogło, co na szczęście się nie zdarzyło…

Nie zapomnę uśmiechniętej miny lekarki prowadzącej Staszka, która już z daleka nas poznawała bo każdego dnia przez miesiąc „ścigaliśmy” Ją po oddziale by zapytać o stan Stasia, gdy przekazywała nam dobre wiadomości, że Staś przybrał na wadze, że zleciła większe ilości mleczka bo pokarm już nie zalega, że antybiotyk zadziałał i infekcja minęła…

Nigdy nie zapomnę codziennej jazdy do szpitala z torbą pełną buteleczek z odciągniętym pokarmem, ze ściśniętym sercem i żołądkiem, z lękiem o to, jak minęła noc, o to, co zastaniemy na oddziale… Z jednej strony chciałam jechać do szpitala jak najszybciej i w domu nie mogłam znaleźć sobie miejsca, a z drugiej bałam się wejścia na oddział… Z czasem nauczyliśmy się czytać z min pielęgniarek dyżurujących – ich jedno spojrzenie, delikatny uśmiech i już wiedzieliśmy, że wszystko jest ok…i wtedy tylko dokładne mycie i dezynfekcja rąk i jak najszybciej do Stasia by Mu powiedzieć „dzień dobry” 🙂

Pozwoliłam sobie na ten długi i chyba jeden z bardziej osobistych wpisów dla samej siebie, żeby wyrzucić tamte emocje (chyba nigdy wcześniej nie pisałam tyle o pobycie Stasia w szpitalu; wpisy z tamtego okresu sprzed dwóch lat mają tylko charakter sprawozdawczy, wtedy emocje trzeba było trzymać na wodzy…), ale też dla wszystkich tych czytających, którzy mają za sobą podobne przeżycia albo właśnie teraz doświadczają życiowych trudności – one miną, ale czas pewnych emocji, uczuć i lęków chyba nigdy do końca nie „wyleczy” – one zawsze są w nas… I dobrze, że tak jest – dzięki temu,  po pierwsze, widzimy swoją siłę (bo przecież przetrwaliśmy!), a po drugie doceniamy to, co mamy.