Historia lubi się powtarzać. A już ta z pogranicza wychowania dzieci popełnia plagiat przy każdym pokoleniu. Ile irytujących szpilek wbijanych przez rodziców w nieletnie brzuchy w przeszłości odnalazło swoją drugą młodość przy kolejnych dzieciach? I czy naprawdę warto zmieniać coś, co w odczuciu wielu urosło już do rangi tradycji – odpowiedzcie sobie na to pytanie sami na koniec. Oto ranking najsmaczniejszych haseł naszych rodziców w satyrycznej pigułce.
1. Uważaj, bo się przewrócisz!
Proszę Państwa – klasyk. Mawiała tak mama odprowadzając mnie do przedszkola, kiedy rytmicznie przeskakiwałam z nogi na nogę w polakierowanych kapciach, i gdy zupełnie nie brałam pod uwagę stanu nawierzchni i faktu, że do zdarcia maski jest bliżej niż dalej. Wędrująca płytka chodnikowa, ta sama co tak ładnie oddaje kałużę na czyste ubranie w deszczowy dzień, nie raz, nie dwa udowodniła, że matki wypadałoby posłuchać i że tak, beton jest niebezpieczny. Nie jestem w stanie oddać poziomu frustracji, która ogarniała moje nieletnie ciało, kiedy lądowałam nowymi jeansami na krawężniku, a palcem w dziurze, co to się na nich zrobiła, mogłam wiercić niemalże pod udo. Na samą myśl, że znowu „gdera” wyrastało we mnie drzewo niezadowolenia – że wcale tak nie musi być, a tym starczym nawoływaniem jedynie przyciąga do mnie niebezpieczeństwo i złe koleje losu. Co matka moja bowiem mogła wiedzieć o podskakiwaniu. W lakierkach! No błagam. Później urodziłam dziecko i z częstotliwością zegarka pohukiwałam za latającymi w cały świat kitkami „tylko się nie wywróć!” przewracając oczy na lewą stronę zawsze, kiedy orientowałam się, że ja to naprawdę robię. Dobry Panie, ten żal w oczach, kiedy zdrapywałam ciało dwulatki z chodnika, przeszywał na wylot. Jakby chciała zawołać „SKĄD WIEDZIAŁAŚ?!”
Wiedziałam, fizyka nie zmieniła się od wielkiego wybuchu, a wystające chodniki od zawsze czyhały na zdrowe kolana. Punkt widzenia zależy absolutnie od punktu siedzenia, a ja teraz rozsiadłam się w fotelu matki. Tak, gderam. Poczekamy jak pogderasz na własne. Istnieje też duże prawdopodobieństwo, że nauczona tym właśnie doświadczeniem nie lubię, kiedy mama podważa słuszność moich planów w dorosłości, czując w środku, że znowu będzie miała rację. Morał – punkt pierwszy nie przechodzi z poziomem zaawansowania wieku. Zmieniają się tylko formy zagrożenia. Sorry.
2. A co mnie inni interesują
Podium standardów rodzicielskich. Pamiętam jak dziś, kiedy błagałam o dodatkowe dwadzieścia minut na boisku w czasach letniej przerwy od szkoły, a najcięższy przytaczany argument zaczynał się „inni mogą”. Nic to, że „ci inni”, jak sobie teraz o nich myślę, to raczej średnie przypadki do naśladowania; brak jedynek w ósmej klasie, nos przestawiony na zachód w turniejach ulicznych i pierwsze dziecko zaraz po egzaminie gimnazjalnym. Moc przekazu była taka, że nie do końca rozumiałam dyskurs wychowawczy innych rodziców w stosunku do moich i czułam się totalnie pokrzywdzona w doborze opiekunów przez Pana Boga. Niby dlaczego ja nie mogę siedzieć na ławce pod blokiem o dwudziestej drugiej dwadzieścia, kiedy Mariola z paczką napoczętych mentoli debatuje z trzecim tego lata narzeczonym, o jakości obecnej antykoncepcji i długich terminach w polskiej służbie zdrowia. Doprawdy!
Dzieci moje kochane, już ostrzę język, a na końcu jego właśnie to hasło. Nic nie poradzę, że innych to ja mam, ale w głębokim poważaniu.
3. Nie pod moim dachem
Jasne, że nie. Wolnoć Tomku w swoim domku, a ten domek należy do mnie. Tekst, oprócz tego, że kultowy, nosi znamiona niesprawiedliwości. Podkreśla bowiem prawo własności rodzica do miejsca i lekko dyskredytuje dziecko, jako pełnoprawnego mieszkańca domu, natomiast nie da się ukryć, że świetnie kończy wątek wszelkich dyskusji na temat: a) posiadania chomika, żółwi wodnych, patyczaków, myszy, psów, kotów i innych, z którymi to finalnie i tak ty będziesz wychodzić na siku b) przyprowadzania chłopaka na noc, c) tapetowania pokoju papierkami po gumie ewentualnie plakatami idola, d) wyrzucania zużytych patyczków higienicznych do muszli, e) wyciskania tuby pasty do zębów jak wściekły goryl, który dopiero odkrywa, że kciuk i paluch są przeciwstawne. „- Nie pod moim dachem” to idealny wręcz wstęp do równie dobrego „ – jak się wyprowadzisz…” , albo „w swoim domu to możesz nawet nasrać na środku” Kwintesencja dorastania.
4. A nie mówiłam
Gwóźdź do trumny frustracji. Stolarski taki, trzydzieści minimetrów. Pospolite „a nie mówiłam” działa na wszystkich jak spirytus na otwarte złamanie, ale mimo to cieszy się nieposzlakowaną opinią w grupie najcięższych przytyków rodzicielskich. Znam to przecież, nic tak dobrze nie smakowało jak mamine „a nie mówiłam”, kiedy kupowałam modną kurtkę na zimę, co to nie zakrywała nerek, i skończyłam w środku stycznia, na przystanku autobusowym, modląc się o koc i termos z herbatą. Obok stała ona, w palcie po obcasy, czapką z lisa i szalem z futra alpaki. „Dlaczego zawsze ma rację” wrzeszczało we mnie od środka, ogrzewając lekko przewód pokarmowy. Później stałam się tą panią w przepastnej czapce i rozmasowywałam przetrącony palec u bosej stópki córki, która nijak nie chciała dać się namówić na buty w ogrodzie. „ A nie mówiłam córcia” ciężko przechodziło przez moje usta, ale najlepiej oddawało istotę sprawy.
Podejrzewam, że sloganów jak te można wymienić opasłe listy, ale za każdym razem, kiedy przytaczacie powyższe w ramach własnych batalii wychowawczych, zatrzymajcie się na chwilę i zostawcie pod nosem nostalgiczny uśmiech, wspominając tym samym własne przygody i rodziców. Życie kołem się toczy. Teraz wasza kolej!