Kiedy miałam naście lat, kompletnie siebie nie rozumiałam. Ciało robiło, co chciało, emocje tańczyły codziennie do innej muzyki, a ja patrzyłam w lustro z obrzydzeniem.
Mama była obok, ale nie tłumaczyła, że to ciało, którego nie akceptuję, będzie się zmieniać. Może myślała, że to wiem? Albo nie była świadoma tego, co dzieje się w mojej głowie? Na pewno mnie kochała, zadbała z tatą o moje wykształcenie, wypuściła z gniazda osiemnastoletnie dziecko, któremu się wydawało, że wszystko wie, a tak naprawdę nie wiedziało nic.
Z kobiecością powoli było mi po drodze, ale gdy ktoś mówił mi komplement, płonęłam rumieńcem. Jeśli mnie chwalił, grzecznie dygałam mówiąc, że to nic wielkiego. Przez myśl mi nie przeszło, bym uznała, że takie słowa mi się należą. Wyszłam za mąż za pierwszą miłość, z głową pełną ideałów. A potem do mych drzwi zapukało życie.
Wtedy byłam chyba przykładem wszelkich cnót, może nawet tych „niewieścich” Skromna, pracowita, polegająca na mężu, wzorowa matka i małżonka. A gdzie w tym wszystkim, w tej chęci zadowolenia świata byłam ja do cholery jasnej??? Ja! Chwilę musiałam siebie jeszcze poszukać.
Kilka lat boksowałam się sama z sobą. Dopiero, gdy skończyłam trzydzieści lat, poczułam się świetnie w swoim ciele, a i głowa moja już wiedziała, o co chodzi. Matka, żona, kobieta pracująca, chcąca wciąż się rozwijać. Byłam konsekwentna. Kursy, szkolenia, w końcu kolejne, trzecie studia. W pracy nie byłam już żółtodziobem, nabrałam pewności siebie, a w lustrze zobaczyłam po prostu fajną babkę. Polubiłam ją. I uznałam, że się z nią dogadam. Miałyśmy w końcu o czym pogadać. Życie zadbało o bagaż doświadczeń i ran, z którymi trzeba się uporać. Niejeden raz wyłam po nocach, bo los dawał mi w kość. To mnie wzmocniło. Skoro przetrwałam znaczyło, że dam radę.
Dziś nie zamieniłabym się z osiemnastolatką. Ileż ona musi jeszcze przejść, ile razy upaść, ile zrobić i nauczyć, by być tam gdzie ja? Jestem chyba w najlepszym momencie swojego życia, choć koleżanki mówią, że ono zaczyna się dopiero po czterdziestce. Cudownie, na to czekam! I prę do przodu.
Postanowiłam też, że nie pozwolę by moja córka była taką bokserką, jaką byłam ja. Rozmawiam z nią dużo, tłumaczę, chwalę ją, motywuję, wyjaśniam, co dzieje się z jej ciałem i zapewniam, że jest wyjątkowa, że da radę, bo jest mądra, a w pakiecie dostała jeszcze urodę. Nie wiem, czy odniosę tu sukces, jednak wierzę, że patrząc na mnie – kobietę aktywną zawodowo, uczącą, piszącą, uprawiającą sport, kochającą swój zawód, mającą pasje, biorącą się z życiem za bary, radzącą sobie z przeciwnościami losu, wstającą po upadku, stwierdzi, że daję jej dobry przykład kobiecości.
Bowiem dziś dziewczyny muszą być wykształcone, świadome swojej wartości i siły. Tyle przecież mogą, tyle osiągnęły. Mogą być szczęśliwymi partnerkami albo żyć zupełnie niezależnie. Mogą spełniać się w tak wielu rolach. Mogą, bo są silne i jeśli chcą to, osiągną cel. Mają prawo mówić „nie”, „chcę”, „oczekuję”, „umiem”, „jestem świetna”, „nie rozumiem”, „potrzebuję”, „marzę”.
Umówmy się, babki zawsze mają trudniej, często muszą być lepsze od mężczyzn by piastować to samo stanowisko, muszą walczyć ze stereotypami, czasem nawet z szowinizmem. Niefajnie być kawałkiem mięsa, laleczką, która ma wyglądać, ale się nie odzywać, służącą, która zaspokaja potrzeby innych, ale notorycznie zapomina o swoich. To są „cnoty”, jakich współczesne dziewczyny posiadać nie powinny. Niech żyją inaczej niż nasze babki, słuchają siebie i żyją w zgodzie że swoim sumieniem, a nie według nakazanych „niewieścich cnót”.
Nie jest łatwo być kobietą, ale jakże pięknie móc samo stanowić o sobie, dokonywać niezależnych wyborów, wyciągać wnioski z porażek, rozwijać się.
Jakże dumna jestem z córki, która ładuje się nam do łóżka, bo czuje potrzebę przytulenia i mówi stanowcze „nie”, kiedy jej mówimy, że ma wracać do własnego pokoju. Mała ma odwagę się postawić, bo najwidoczniej naszej bliskości po prostu potrzebuje. Nie wyganiamy jej już. Nie chcę, by zaciskała zęby i z pochyloną głową robiła to, co jej każemy. Czy to zbrodnia, jeśli dziecko ma ochotę spać blisko rodziców? Czy to zbrodnia, że na coś się nie zgadza i nie odpuszcza. Nie! Dlatego dziewczynom powinno się wpajać inne CNOTY.
Uczmy je samodzielności, pewności siebie, głodu wiedzy. Niech robią to czego pragną, a nie to, czego oczekuje od nich społeczeństwo, a w ostatnim czasie i politycy płci męskiej. Kobieta nie jest wrogiem, jest partnerem, wsparciem, możliwością, potencjałem. Zwana słabą płcią tak naprawdę ma w sobie siłę wulkanu, choć często o tym nie wie, jednak obudzona z głębokiego snu, potrafi pokazać, do czego jest zdolna. Rzecz w tym, by nie musiała nikomu nic udowadniać, co najwyżej sobie, jeśli tylko sama tego potrzebuje.
Pokazujmy dziewczynkom, jak być sobą, jak gonić marzenia i je spełniać, jak porażki przekuwać w sukcesy, jak walczyć ze słabościami i stawać się lepszą wersją samą siebie, jak współżyć z innymi ludźmi, nie raniąc przy tym nikogo, jak być asertywnym i dążyć do upragnionego celu. Nie róbmy jednak tego teoretycznie. To na nas, współczesnych kobietach, na mnie i na Tobie, ciąży to zadanie, bo nasze córki, uczennice, wnuczki, bratanice i siostrzenice patrzą na nas właśnie teraz. To, co my im pokażemy, one wezmą ze sobą. Tu tkwi nasza siła. Z takim „wyposażeniem” dziewczyny nie dadzą się wsadzić w ramy, ograniczać, sprowadzać do ról, których nie chcą pełnić.
Cnoty niewieście zaś, o których tak teraz jest głośno, staną się dla nich jedynie memem, który czyta się na szybko i zaraz po o nim zapomina, będą synonimem suchego żartu, a dziś są po prostu przykładem nieudolnych działań tych, którzy kobiet i ich siły się najzwyczajniej boją.