Go to content

Mikołaj Marcella: szaleństwem jest to, czego od młodych ludzi wymaga system edukacji

zmęczona kobieta z książką, uczennica
fot. istock

Zdecydowana większość młodych ludzi nie potrafi się wpisać w arbitralne wymagania systemu i… to jest ok”, twierdzi Mikołaj Marcella, pisarz i wykładowca akademicki. „To czasy, w których warto być dziwakiem, człowiekiem o nietypowych zainteresowaniach i umiejętnościach. Warto więc uczyć się na tyle, by przechodzić z klasy do klasy i nie robić sobie pod tym względem problemów, ale skupiać się na tym, co naprawdę nas interesuje – bo też wtedy najwięcej się uczymy. Wiem, że dla wielu osób może to brzmieć dziwnie, jednak ważniejsze od tego, w czym jesteśmy słabi i nad czym jeszcze musimy pracować, jest to, w czym jesteś dobrzy i na czym możemy bazować w swoim życiu”, dodaje.

Swoją nowa książkę dedykował pan polskiemu systemowi edukacji. Skąd taka przewrotna decyzja?

Gdyby nie polski system edukacji, ta i inne moje książki nie byłyby potrzebne – a na pewno nie tak popularne wśród rodziców, nauczycieli oraz uczniów i uczennic. Gdybyśmy mówili w szkole o rzeczach, o których piszę w mojej najnowszej książce, wszystko wyglądałoby inaczej. Mielibyśmy świadomość, skąd biorą się problemy dorosłych w komunikacji z młodzieżą, potrafilibyśmy dostosować nasze wymagania do możliwości i potrzeb młodych ludzi, w szkole i w domu tworzylibyśmy warunki dla nich, by mogli się rozwijać we właściwym sobie kierunku. Na ten moment edukacja – zarówno w domu, jak i w szkole – na ogół bardziej szkodzi niż pomaga dzieciom i młodzieży, głównie dlatego że brak nam wiedzy, jak zmienia się mózg i ciało nastolatka i jak możemy pomóc młodym ludziom świadomie korzystać z ich potencjału. W jakimś więc (ironicznym) sensie powinienem być wdzięczny systemowi edukacji za to, że motywuje mnie do pisania i uświadamiania ludzi, co możemy zrobić inaczej, by edukacja naprawdę miała sens.

Dla kogo jest ta książka? Tylko dla młodych?

Pisałem ją z myślą o nastolatkach. Chciałem trochę skrócić drogę i dotrzeć jak najszybciej do tych, którzy najbardziej dziś potrzebują wiedzieć, że to nie z nimi coś jest nie tak. Napisałem „Wszystko, czego ci nie mówią, gdy jesteś nastolatkiem”, by młodzi ludzie usłyszeli od kogoś, że to z systemem edukacji coś nie tak. Mam wrażenie, że nastolatki bardzo rzadko trafiają na tego rodzaju komunikaty i potem wzrastają w przekonaniu, że są beznadziejni. Z tej książki dowiedzą się, z czego biorą się ich problemy, ale też jak sobie z nimi radzić. Niemniej to także książka dla rodziców i nauczycieli. Wielu dorosłych podziękowało mi już za „Wszystko, czego ci nie mówią, gdy jesteś nastolatkiem”, bo pozwala im lepiej zrozumieć swoje nastoletnie dzieci. Zaczynają rozumieć, skąd biorę się niektóre zachowania ich nastolatków i jak mogą się wobec nich zachować.

Dlaczego my dorośli tak szybko zapominamy czas, kiedy sami byliśmy nastolatkami?

Nie zapominamy tego czasu, trochę go pamiętamy, głównie świat, w którym dorastaliśmy. Świat, który był inny i w którym inaczej się zachowywaliśmy. Paradoksalnie jako dorośli za „normalność” uznajemy zachowania, które były dla nas normalne w wieku dorastania. A konflikt pokoleń bierze się między innymi z tego, że dzisiejsi nastolatkowie dorastają z innym świecie, z innymi problemami, ale i innymi rozwiązaniami, jakie mają do dyspozycji.

Pamiętajmy, że zawsze tak było: rodzice zawsze widzieli zagrożenie w tym, co fascynowało młodych ludzi, bo było to dla nich coś nowego i obcego względem doświadczeń z ich młodości: tak było z hipisami, z fascynacją Madonną czy MTV, tak było z grami komputerowymi i internetem, tak w końcu jest z social mediami i smartfonami. Nie oznacza to oczywiście, że nowinki technologiczne i nowe zjawiska w kulturze nie powinny budzić naszego niepokoju – pewne ich aspekty mogą być groźne, ale pewne aspekty mogą sprzyjać rozwojowi potencjału młodych ludzi, na przykład twórcze wykorzystanie zasobów sieci. O tym, jak to robić, piszę całkiem sporo w mojej nowej książce.

Inną sprawą jest to, że mózg nastolatka różni się od mózgu dorosłego człowieka. Dorastanie to przede wszystkim zmiany w korze przedczołowej, która nazywana jest „mózgiem społecznym” i odpowiada w dużej mierze za zdolność „racjonalnego myślenia”, przewidywania konsekwencji naszych działań i empatię. Właśnie z powodu tych zmian (oraz na przykład podwyższonego poziomu dopaminy) młodzi ludzie mają tendencję do testowania granic, podejmowania ryzykownych zachowań i problemów z empatią (zarówno wobec rówieśników, jak i dorosłych). I na to trzeba być po prostu gotowym – tu nie zdziała się niczego sensownego sztywnymi zakazami i nakazami. Raczej potrzebne jest towarzyszenie młodym ludziom, bycie z nimi w ich świecie i podejmowania prób spojrzenia na świat z ich perspektywy. Nastolatkowie z kolei powinni mieć świadomość, co się z nimi dzieje i z czego to wynika – dzięki temu będą mogli lepiej zadbać o siebie, czemu też poświęcam miejsce we „Wszystko, czego ci nie mówią, gdy jesteś nastolatkiem”.

Coraz więcej nastolatków jest kryzysie. Twierdzą, że jedną z przyczyn jest nasz system edukacji, który naprawdę ma wyśrubowane wymagania, ale w konwencji: „zakuć, zdać i zapomnieć”. Młodzi nie ogarniają tego. W dodatku nauczyciele są tak przemęczeni, że – choć ich to nie usprawiedliwia – stosują wobec dzieci czysty mobbig. W najlepszych liceach nastolatki zdaja matury na lekach psychotropowych. To jakiś obłęd! Widzi pan jakieś wyjście z tej sytuacji?

Nie ma prostych rozwiązań, ale jednym z nich na pewno jest zapewnienie młodym ludziom czasu wolnego. Często dorośli mają przekonanie, że jak nastolatkowie dostaną czas wolny nie wiadomo co przyjdzie im do głowy. No i pewnie część z nich zrobi coś głupiego lub zacznie tracić czas na coś, co my uznamy za „głupotę”, ale czy my jako dorośli nie dajemy sobie do tego prawa? Czy my nie potrzebujemy czasu, żeby się „odmóżdżyć”, zrobić coś głupiego? A robimy to po to, by się odstresować. Co w takim razie mają powiedzieć młodzi ludzie, którzy bardzo często w ramach systemu edukacji funkcjonują w przewlekłym stresie, na których jest wywierana presja przez rodziców i nauczycieli, by osiągali jak najlepsze wyniki, którzy coraz więcej czasu w szkole i poza nią przeznaczają na „naukę”, choć bardzo często niczego się nie uczą – zresztą, zapytajmy samych siebie, ile my pamiętamy ze szkoły i ile tak naprawdę się w niej nauczyliśmy. Rozwiązaniem jest

też z pewnością zwiększanie świadomości na temat tego, jak może i powinna wyglądać edukacja w XXI wieku – i że na pewno nie powinna wyglądać jak szkoła rodem z XIX wieku. Nastolatkom starałem się to pokazać w mojej poprzedniej książce „Dlaczego szkoła cię wkurza i jak ją przetrwać”, w której znalazło się bardzo wiele porad na temat tego, jak uczyć się efektywnie.

Natomiast w „Wszystko, czego ci nie mówią, gdy jesteś nastolatkiem” jest sporo praktycznych wskazówek, jak rozpoznać swój potencjał i nauczyć się z niego korzystać. Jest też bardzo dużo porad dotyczących dbania o dobrostan psychofizyczny – tego, jak uczyć się optymizmu, jak rozwijać odporność psychiczną oraz jak młodym ludziom może dziś pomóc stoicka postawa.

Zobacz: Myślimy tak: „jeśli sobie odpuszczę, to niczego w życiu nie osiągnę, bo jestem leniem”

fot. iStock

Dlaczego nie warto uczyć się wszystkiego?

Warto uczyć się wszystkiego, jeśli mamy czas i chęci. Są takie osoby, które w szkole czują się jak ryby w wodzie, bo mają odpowiednie przygotowanie i są na tym etapie rozwoju, którego akurat wymaga od nich szkoła. To oczywiście często zmienia się z czasem, pojawia się kryzys i wtedy taka osoba czuje, że zawodzi, że nie jest dość dobra. I tu zaczynają się problemy. Natomiast zdecydowana większość młodych ludzi nie potrafi się wpisać w arbitralne wymagania systemu i… to jest ok. Zarówno nastolatkowie, jak i ich rodzice powinni pamiętać, że dziś bardziej się liczy to, w czym jesteśmy naprawdę dobrzy i wyjątkowi – nie to, czy potrafimy robić to samo co wszyscy, lecz czy mamy swoją niszę i robimy coś jak nikt inny.

To czasy, w których warto być dziwakiem, człowiekiem o nietypowych zainteresowaniach i umiejętnościach. Warto więc uczyć się na tyle, by przechodzić z klasy do klasy i nie robić sobie pod tym względem problemów, ale skupiać się na tym, co naprawdę nas interesuje – bo też wtedy najwięcej się uczymy. Wiem, że dla wielu osób może to brzmieć dziwnie, jednak ważniejsze od tego, w czym jesteśmy słabi i nad czym jeszcze musimy pracować, jest to, w czym jesteś dobrzy i na czym możemy bazować w swoim życiu.

Jak nastolatek może powiedzieć swoim rodzicom, jeśli czuje, że chce skorzystać z możliwości edukacji domowej czy innych mniej standardowych sposobach edukacji? Jak ma uspokoić rodziców?

Powinien przede wszystkim otwarcie porozmawiać z rodzicami o tym, czy w ogóle czuje, że się czegoś uczy w obecnej szkole. Bo wbrew pozorom młodzi ludzie naprawdę niewiele uczą się w szkole – raczej w niej siedzą, czasami słuchają wykładu nauczyciela, a czasami robią wszystko, by go nie słuchać. Zresztą, według jednego z badań, w trakcie zajęć na wprowadzanie nowych informacji przeznacza się 7 minut z 45 minut lekcji! Reszta to działania biurokratyczne lub odpytywanie uczniów…

Jedną więc z dróg przekonania rodziców do edukacji domowej lub innych form edukacji jest uświadomienie im, że – jeśli zależy im na edukacji dziecka – w ramach systemu niekoniecznie nauczy się tak dużo jak mogłoby się nauczyć w domu. W dodatku w znacznie krótszym czasie, na własnych warunkach, w znacznie mniejszym stresie. A to wszystko przełoży się też na jego samopoczucie. Znam osoby, które przepisały swoje dzieci na przykład do Szkoły w Chmurze i po tygodniu zmianę zauważyli nie tylko rodzice, ale też sąsiedzi czy znajomi. „To jest teraz zupełnie inny człowiek” – mówili. Takie historie powinny nam wszystkim uświadamiać, jak szkodliwym dla młodych ludzi środowiskiem może być szkoła. Oczywiście nie każda, bo są też szkoły publiczne ze świetną kadrą i świetnymi dyrekcjami, które robią wiele, by uczniowie czuli się w nich dobrze – jak słynna już szkoła w Radowie Małym czy I LO w Gorzowie Wielkopolskim.

System edukacji jest dziś tak opresyjny, że młodym ludziom wydaje się, że na bardzo wczesnym etapie muszą wiedzieć, co chcą robić w życiu? Naprawdę muszą?

Nie tylko nie muszą, ale z dużym prawdopodobieństwem nie wiedzą i nie będą tego wiedzieć nawet po rozpoczęciu studiów. Wiek nastoletni to wiek nieustannych zmian, także jeśli chodzi o postrzeganie świata i siebie. My jesteśmy wtedy na etapie odkrywania siebie, swoich mocnych stron. Dopiero uświadamiamy sobie, kim jesteśmy. I ten proces kończy się w wieku dwudziestu pięciu, czasami trzydziestu lat. Jeśli nie mam przestrzeni do eksperymentowania i szukania swojej drogi, kończymy jako czterdziestolatkowie na terapii lub procesie coachingowym.

Dlatego szaleństwem jest to, czego od młodych ludzi wymaga system – na przykład wybór profilu liceum i trzymanie się go już do końca szkoły średniej. To samo dotyczy studiów. Jako wicedyrektor dwóch kierunków – licencjackiego i magisterskiego – widzę, że na szczęście na tym etapie coraz więcej młodych ludzi pozwala sobie na eksperymenty. Jeśli kierunek im nie pasuje, odchodzą. I to też jest ok. Z drugiej strony świadomie szukają dobrego miejsca do rozwoju – i cieszę się, że sztuka pisania jest dla nich takim miejscem. Mamy wiele studentek i wielu studentów, którzy trafili do nas po trzech, czasami czterech niewypałach na innych kierunkach, to był dla nich wybór ostatniej szansy, no i już u nas zostali. Głównie dlatego że jesteśmy bardzo nieopresyjnym kierunkiem, czy – jak to mówią – „kierunkiem, na którym czują się, że są traktowani jak ludzie”.

fot. Xsandra/iStock

Ja mam blisko pięćdziesiąt lat i poszłam na nowe studia… Świat bardzo się zmienia!

To prawda. O lifelong learningu piszę w mojej nowej książce, bo obecni nastolatkowie powinni wiedzieć, że edukacja wcale nie kończy się wraz z końcem szkoły. Wręcz przeciwnie: czasami dopiero wtedy się zaczyna prawdziwa edukacja. Często wychodząc z systemu odkrywamy, jak cudną przygodą może być uczenie się. Szkoda, że musimy czekać tak długo… Jednak to nie wszystko. Świat zmienia się także pod kątem tego, jak możemy myśleć o studiach. Wcale nie jest tak, że na studia trzeba iść – i to zaraz po szkole. Uniwersytet może być na pewno świetnym wyborem i poszerzyć nasze horyzonty jak żadne inne doświadczenie. Wiem, co mówię, bo pracuję ze wspaniałymi młodymi ludźmi i widzę, jak to niezwykła dla nich przygoda. Ale znam też osoby, które po szkole zdecydowały się na gap year (czyli rok odpoczynku od edukacji i to bardzo dobrze im zrobiło) lub odeszły z uniwersytetu, bo czuły, że ten nie pomaga im się rozwijać (a teraz rozwijają się we wspaniałych projektach edukacyjnych, takich jak szkoły demokratyczne czy wspominana już Szkoła w Chmurze).

Niestety o tym, jak zmienia się świat i co z tego wynika dla nastolatków praktycznie nikt nie rozmawia z młodymi ludźmi. To też był jeden z powodów, dla których napisałem „Wszystko, czego ci nie mówią, gdy jesteś nastolatkiem” – poświęcam w tej książce naprawdę sporo miejsca zmianom na rynku pracy i temu, jak przygotować się na przyszłość pełną błyskawicznych zmian…

W jaki sposób młody człowiek powinien dbać o siebie w dzisiejszych trudnych czasach, by dbać o swój potencjał?

Może to robić na bardzo wiele sposobów. Wszystko jednak zaczyna się od świadomości, co i jak wpływa na nasze samopoczucie. W książce piszę z jednej stronie o higienie cyfrowej, czyli o to, jak zaobserwować, że technologia staje się dla nas czymś „śmieciowym” (na wzór śmieciowego jedzenia) lub toksycznym – a więc gdy negatywnie wpływa na nasz nastrój i wywołuje w nas stres. Z drugiej strony zwracam też uwagę na to, jak dbać o siebie na co dzień – zarówno pod względem fizycznym, jak i psychicznym.

Dorośli często mówią już o self-care, ale rzadko słyszy się o tym w odniesieniu do nastolatków. A im wcześniej wyrobią dobre nawyki w tym zakresie, tym szczęśliwszymi ludźmi będą. No i właśnie: bardzo często dbanie o siebie to kwestia naszych nawyków – zmiany tych złych na lepsze. I o tym, jak to robić, też piszę we „Wszystko, czego ci nie mówią, gdy jesteś nastolatkiem”. Zresztą, pod tym względem tę książkę powinni przeczytać też dorośli, bo złych nawyków młodzi ludzie na ogół uczą się od dorosłych…

Mikołaj Marcela

Pisarz, wykładowca akademicki, nauczyciel, ekspert w tematyce edukacji dzieci, a także autor tekstów piosenek. Wicedyrektor kierunków sztuka pisania oraz twórcze pisanie i marketing wydawniczy na Uniwersytecie Śląskim w Katowicach. Jego książki Jak nie spieprzyć życia swojemu dziecku, Jak zapewnić swojemu dziecku najlepszy start, Jak nie zgubić dziecka w sieci oraz Dlaczego szkoła Cię wkurza i jak ją przetrwać stały się bestsellerami i obowiązkowymi lekturami dziesiątek tysięcy rodziców w Polsce.

Mikołaj Marcela

zobacz: „Nie pytajmy, z kim chce zamieszkać i nie przedstawiajmy mu każdego swojego nowego partnera! Dziecko potrzebuje bezpieczeństwa”