Budzik dzwoni o 6 tej. Wstaję, szybko piję kawę, choćby jedynie bezkofeinową. Muszę być w formie. Zaczynam przygotowywać śniadanie, bez śniadania nie wyjdziemy z domu. Czas płynie jakoś dziwnie szybko i kiedy wybija 6:30 idę budzić dzieci. Najpierw pójdziemy do szkoły, potem do przedszkola, ten system sprawdza się najlepiej. Syn podrywa się uśmiechnięty, myśli o kolejnym dniu spędzonym z koleżankami i kolegami. Ale moja córka nie chce wstać. Jest rozdrażniona, zmęczona, blada. Nie wysypia się od początku roku szkolnego. Jest przemęczona, ma w szkole tyle pracy, ile niejeden dorosły w biurze. I już naprawdę nie wiem, jak jej pomóc. Przecież ma dopiero dziewięć lat, co będzie dalej?
Wczoraj pożyła się spać po 22-giej. Ale długo nie mogła zasnąć. Problemy ze snem zdarzają jej się coraz częściej. Zdanie lekarza, jest przemęczona. Próbuje odsypiać w weekend, ale to ciągle mało. Nie, nie mamy zajęć dodatkowych, nie byłoby na to nawet czasu. Po prostu odrabia na bieżąco wszystkie lekcje, powtarza wiadomości do sprawdzianów. A sprawdzianów czy kartkówek w każdym tygodniu jest kilka. Na przyrodzie pani „pyta” zawsze z kilku ostatnich lekcji. Na historii sprawdza krótkim testem czy na pewno zapamiętali wszystkie daty. Na polskim co chwila powtórzenie wiadomości, a na WF-ie trzeba przebiec jak najszybciej pewną odległość, żeby dostać „piątkę”. No i oczywiście słówka z niemieckiego, te trzeba powtórzyć zawsze, bo pani pyta „na wywrywki”.
Jak wygląda nasze popołudnie? Lekcje zaczynają się codziennie o 8ej, kończą przed 14, czasem o 14:30. Zaraz po szkole idziemy do przedszkola, po mojego syna. Do domu docieramy ok 15:30. Jemy obiad, potem następuje chwila odpoczynku. Wszyscy go potrzebujemy, każde z nas wykonało dziś „kawał roboty”. A przecież to jeszcze nie koniec.
O 17-tej córka siada do zadanych prac domowych. Jak zwykle, jest ich dużo. Trzy strony zadań z podręcznika do matematyki. Obliczenia mają być wykonane starannie, ze sprawdzeniem, odpowiedź do zadań napisana całym zdaniem. To zajmie około półtorej godziny, może dwie. Chwila odpoczynku i zabieramy się za list z polskiego. Najpierw na brudno, na kartce. Zmęczenie już daje o sobie znać, coraz trudniej się skupić, mieć dobre pomysły, coraz trudniej pisać starannie. A pani bardzo zwraca na to uwagę.
Zbliża się pora kolacji, więc robimy przerwę. Potem trzeba będzie jeszcze powtórzyć lekcję z przyrody i uzupełnić zadane ćwiczenia. Że też akurat przyroda wypada dzień po dniu. Kiedy kończymy, na daty z historii nie ma już siły. Na zapakowanie plecaka również. Są za to łzy i ogromne zmęczenie. Fizyczne i psychiczne.
Mój mąż miał w zwyczaju mówić do naszych dzieci: „Teraz, to wy odpoczywacie. Nie jesteście ani w połowie tak zmęczone jak dorośli. Teraz to jedynie zabawa. Nie macie prawa narzekać, nie macie pojęcia co to jest zmęczenie”.
Zawsze denerwowała mnie bezduszność i niesprawiedliwość tych słów, nigdy się z tym nie zgadzałam. Teraz jeszcze bardziej widać, jak bardzo są nieprawdziwe. Praca do 22- giej, bezsenność, lęk i przemęczenie. To nie kariera w korpo, to rzeczywistość naszych dzieci.
Kiedy moja córka choruje, a choruje dość często, opanowuje ją jeszcze większy stres. No, bo jak tu nie iść do szkoły, znowu trzeba będzie „nadrabiać” zaległości!
Co z tego, że temperatura rośnie? Pani przecież powiedziała, że taka temperatura to nic strasznego, a katar zaraz przejdzie, że nie można się pieścić, tylko zacisnąć zęby.
Jak wytłumaczyć dziecku, że przy jego obniżonej odporności katar nie przejdzie, ale przy takiej niepewnej pogodzie przeziębienie szybko zamieni się w poważniejszą infekcję, która zatrzyma ją w domu na dłużej niż jeden czy dwa dni…?
Zastanawiam się, jak się muszą czuć pozostałe dzieci w klasie mojej córki. Większość z nich ma dodatkowe zajęcia po lekcjach. Angielski to dziś podstawa. Co tam angielski, przecież są jeszcze lekcje gry na skrzypcach, rysunek, judo, łyżwy…
Nigdy nie mówiłam mojej córce, że musi mieć świetne oceny, że powinna się starać „być dobra” ze wszystkiego. Mówię tylko, żeby była „w porządku”, nie zapominała o pracach domowych, uczyła się do sprawdzianów. Staram się dopingować ją do rozwijania swojej pasji – rysowania. Ale i na to czasu coraz mniej. Tak jak na zwykłą zabawę, na bycie dzieckiem, na spacer po wyjściu ze szkoły, żeby się trochę dotlenić.
Coś się stało niedobrego. Hodujemy roboty, nasze dzieci jak maszyny wykonują codzienne czynności, zaplanowane z precyzyjną dokładnością, co do godziny. Już na samym początku wpadają w te trybiki i jak małe zombie stają się sprostać wszystkim wymaganiom. A kiedy się nie udaje, bo zwyczajnie organizm odmawia posłuszeństwa, popadają we frustrację. To przerażające. Pora, by rodzice wzięli sprawy w swoje ręce.