Jest godzina 20:00 i do domu wpadają cztery dziewczynki. Poza ogromnym hałasem, zamieszaniem, wyciąganiem dziesiątków niepotrzebnych zabawek, ponieważ będą tańczyły przed telewizorem, te wizyty są momentami niezwykle interesujące. Dla mnie. Dowiaduję się, co interesującego dzieje się na podwórku i co jest teraz na topie. Z ostatniej takiej wizyty dowiedziałem się o uzależnieniu koleżanki od mediów społecznościowych.
Nie pamiętam, jak na imię ma na imię dziewczynka, o której rozmawiały, ale przyjmijmy, że jest Anią. Rozmowa wyglądała mniej więcej tak.
– Ta Ania to już w ogóle nie wychodzi na dwór.
– Ona chyba ciągle siedzi w tym YouTubie.
– Bez sensu. W ogóle nie wie, co się dzieje na podwórku.
Z tonu ich głosu trudno określić, czy to było rzeczywiste oburzenie / zdziwienie, że można spędzać słoneczne dni w domu przed ekranem komputera lub telefonu komórkowego, czy było w tym nieco zazdrości. Chciałbym, żeby chodziło o to pierwsze, ale obawiam się, że każda z nich chciałaby być Anią.
Nawet ich za to nie winię, bo pęd do poznawania tego, co nowe, czy tego, co mają koleżanki, jest naturalny. Zresztą my mieliśmy podobnie, ale nasze zainteresowanie wzbudzały zupełnie inne rzeczy. Oburzanie się na fakt, że dzieci wyciągają ręce po nowe rzeczy, czy zadają pytanie o możliwość skorzystania z komputera 146 razy w ciągu dnia jest niepoważne. Dla jasności. Sam tak robię, ale to jest głupie, bo – jak wspomniałem – zachowywałem się dokładnie tak samo. Kiedy mój kolega dostawał nową piłkę, a moja traciła ostatnie łaty, nie dawałem moim rodzicom żyć. Też musiałem mieć taką! Takie narzekanie przypomina mi legendarne mówienie o „dzisiejszej młodzieży”, która z każdym pokoleniem jest „gorsza”. Jak to mierzyć? No i czy za wychowanie tej „gorszej” młodzież odpowiedzialności nie ponoszą poprzednie pokolenia?
Wróćmy jednak do dzieci. Tak. Są roszczeniowe i bywają męczące usilnie prosząc o kolejne rzeczy, pozwolenia, zezwolenia, etc. Dzieci nie zawsze są słodkimi brzdącami słodko bawiącymi się lalkami lub samochodzikami w swoim pokoju J Ciągle zgłaszają wszelakiej treści prośby. Największą sztuką jest im nie ulec, albo ulegać tak, żeby… nie ulec totalnie. Kiedy to się stanie – zaczynamy najzwyczajniej szkodzić dziecku. Tak – wiem, że każdy to wie. I tak – wiem, że ludzie i tak się tym nie przejmują. Swego czasu na ekranach kin królował film pt. „Super Size Me”, który był zapisem życia jednego z Amerykanów z dokładniejszym przyjrzeniem siędiecie, jaką stosował. A ta opierała się tylko na żywieniu się w sieci McDonald’s. Efekty były oczywiście słabe i po kilku tygodniach jego ciało z zewnątrz i od wewnątrz nadawało się do naprawy. Z drugiej strony, czy żywiąc się np. tylko jabłkami lub tylko kalafiorem, nie zaszkodziłoby mu to podobnie?
Przesada jest słowem kluczem. I to dotyczy absolutnie wszystkiego. Słodyczy, telewizji, grania na konsoli, czytania w ciemności, jedzenia TYLKO warzyw (czekam na atak radykałów), itp. itd. I pewnie masz swój sposób na racjonalizowanie dawek każdej z tych przyjemności. Jedna bajka obejrzana wieczorem (u nas rządzi Miraculum) i Scooby-Doo w weekend? Słodycze tylko w weekend? Gra na konsoli raz na jakiś czas, po odrobieniu lekcji? Ile rodziców, tyle sposobów. Ale pewnie żaden lub baaaardzo niewielu z nich w ogóle zabrania dziecku korzystania z takich dobrodziejstw. To zahaczałoby o sadyzm. Tylko, że akurat w przypadku mediów społecznościowych, nie wyobrażam sobie, co musiałby się stać, żebym się na coś takie NIE zdecydował.
Może to wynika z tego, że na co dzień pracuję w oparciu o nie i widzę, jakim śmietnikiem potrafią być i jak absolutnie straszne, szkodliwe i w żaden sposób niecenzurowane treści można tam spotkać. Tylko w ostatnim czasie można było przeczytać o tym, że nastolatka prowadziła relację na żywo… z gwałtu swojej znajomej. Namierzenie filmu z egzekucji wykonywanej przez terrorystów nie jest trudne. To skrajne przykłady, ale w sieci znalezienie treści pornograficznych, wulgarnych, agresywnych jest jeszcze prostsze. Nie znajdą tego na Disney Channel, bajkowym paśmie Polsatu, czy na podwórku (pomijając jakieś skrajnie patologiczne miejsca). I teraz pytam się: jak można świadomie pozwalać dziecku spędzać godziny przed komputerem bez jakiejkolwiek kontroli? Bo nie wierzę, że rodzice są w stanie dbać o to, żeby do dziecka trafiały jedynie właściwe treści. Pytanie co dwie godziny „co oglądasz?” nie jest najbardziej skutecznym z filtrów.
Mimo tego tak się dzieje. Być może jest to efekt mody na bezstresowe wychowanie, która jest dla mnie przykładem kolejnej szkodliwej skrajności. A może sprawa bierze się z tego, że w dzieciństwie rodzice zabraniali ojcu / matce na zbyt wiele i teraz Ci próbują na zasadach kompensacji wyrównać te różnice. Może być też odwrotnie i powielają wychowanie przez samowolkę. Z jakimkolwiek nie mamy do czynienia powodem, nic nie uprawnia bycie leniwym i/lub nieświadomym. Może to zbyt zdecydowana opinia, ale nie znajduję innych powodów bycia tak nieodpowiedzialnym rodzicem czy opiekunem. A powiedzenie dziecku „nie”, nie czyni z Ciebie złego rodzica. Zwłaszcza w takiej sytuacji. Odmawiasz dziecku jedzenia codziennie słodyczy, a wpuszczasz je bez kontroli do sieci? Gratuluję i polecam film „Sala Samobójców”. O efektach bycia „nowoczesnym”.