Dzisiaj mam dość bycia mamą. Chciałabym wrócić do czasów, kiedy moje dzieci pachniały jeszcze niemowlakiem. Kiedy nieporadnie stawiały pierwsze kroki. Łapały się mojej nogi, żeby nie przewrócić się po raz kolejny. Patrzyły za zachwytem na wszystkie moje wygłupy. To był czas, kiedy bycie mamą spotykało się z małymi trudnościami: „Czy dać już ziemniaka, a może jednak lepiej marchewkę”. Myślałam, że serce mi pęknie, kiedy wracałam do pracy, a później – podczas pierwszego dnia w przedszkolu. Wtedy tak bardzo mamą chciałam być. Chciałam wiedzieć, że tak bardzo kocham, że tęsknię, że ten bezbronny zupełnie mały człowiek jest kompletnie ode mnie zależny. To taki czas, kiedy czasami brakuje ci tchu, kiedy patrzysz jak śpi. To czas, w którym wiesz, że jesteś fantastyczną mamą – ten uśmiech, te małe rączki obejmujące twoją szyją, to pierwsze „Kocham cię, mamo”. Tak, gdyby macierzyństwo kończyło się, kiedy nasze dzieci mają pięć lat… Dzisiaj myślę, że byłoby to wspaniałe.
Bo dzisiaj jestem mamą dorastających dzieci. Ze zgrozą myślę – za chwilę nastolatków. Rozglądam się wokół i wiem już, że czeka mnie najtrudniejszy moment moje macierzyństwa. Bo bywam:
matką zrzędliwą
która do znudzenia powtarza – skarpetki do prania, ułóż rzeczy, wyjdź z psem, ręcznik – wróć o powieś ręcznik
matką stawiającą granice
bezlitośnie trzymam się ustalonych reguł. „Kochanie pół godziny na komputerze, to pól godziny”, a jednocześnie coraz trudniej te granice stawiać, wytyczać, bo opór coraz większy „Mamo, ale dlaczego”… a kiedyś myślałaś, że padające po stokroć dziennie dwulatka „Co to?” jest twoją największą nauką cierpliwości
matką walczącą
która staje w środku konfliktu, niczym negocjator próbuje załagodzić awantury, rozdzielić dwóch kogutów skaczących sobie do gardeł. „Wy się kłócicie – rozwiążcie problem między sobą” – a chciałoby się wziąć stronę jednego, tego, który bardziej się krzywi i rozpacza, żeby przez chwilę poczuć to dawne „kocham cię mamo” – ale tym razem warunkowe „bo stajesz po mojej stronie” – wiesz, że nie możesz, więc walczysz o ich przestrzeń, o umiejętność rozmowy, by potrafili konflikty rozwiązywać, a nie je podsycać
matką – tarczą
do której strzelają twoje dzieci, coraz częściej bywasz przyczyną całego zła, to do ciebie kierowane są fochy, to na ciebie się obrażają, kiedy stawiane przez ciebie granice uwierają ich bardziej niż zwykle, odwracają się plecami, a ty wiesz, że nie możesz zrobić tego samego – trzasnąć drzwiami i wyjść – zatęskniliby… tyle że ze strachu, że możesz następnym razem nie wrócić, a przecież nie o ich strach chodzi
matką tak bardzo bojącą się
że się odsuną – pytanie: „Coś się stało?” wywołuje w tobie milion emocji, bo widzisz, że coś się jednak stało, i wiesz, że nie jest to zabrany przez kolegę w przedszkolu samochód, że wystarczy przytulić. I czekasz z nadzieją, że powie, że ufa, że nie ucieknie, czekasz cierpliwie, bo wiesz, że teraz już potrzebuje czasu, by oswoić emocje, by je nazwać. A kiedy siada i zaczyna: „Bo wiesz, mamo…” oddychasz z ulgą, że jeszcze jest obok i wie, że jesteś dla niego wsparciem
matką wątpiącą
że może to nie tak, że mogłabyś odpuścić, pogłaskać po głowie – posprzątać pokój, odpuścić szkołę, skoro nie zdążył się nauczyć, może zbyt ostro, zbyt mocno – ale za chwilę przypominasz sobie, że dziecko nie jest twoją własnością, że jest człowiekiem, który musi ponosić konsekwencje, bo ty nie zawsze będziesz obok, że musisz je wypuścić, musisz pozwalać mu popełniać błędy – bo przecież na twoich się nie nauczy…. niestety
matką zmęczoną
kiedy nie chce ci się tłumaczyć po raz setny tego samego, powtarzać w kółko: „Lekcje”, „Spakuj tornister”, „Myłeś zęby?”, kiedy nie chce ci się stawiać granic, kiedy marzysz, żeby machnąć ręką – niech mają bałagan w pokoju, niech spędzą cały dzień przed telewizorem, niech wypiją po litrze pepsi i zjedzą po trzy paczki chipsów. Nie masz siły mówić: „Kochanie, wiesz dlaczego nie można”, nie chcesz dyskutować z kolejnym: „Mamo, ale przecież tylko raz, tylko dzisiaj”, które nigdy nie jest tylko jednym razem, wiesz o tym i oni też o tym wiedzą, choć pewnie w tym momencie nie pamiętają
matką „ja też mam swoje życie”
bo marzysz o weekendzie bez dzieci, szukasz obozu, na który wyślesz dzieci na wakacje. I nie masz nawet cienia wyrzutów sumienia, że z cichą radością przyjmujesz: „Śpimy u kolegi, zgadzasz się?”. Chcesz przestrzeni dla siebie, dla swojego oddechu, nie chcesz być tylko mamą, ale też kobietą, kochanką, sobą – ze swoimi emocjami i nastrojami
matką ocenianą
„Bo ty tylko: gadasz/sprzątasz/gotujesz/pracujesz” – słyszysz i wiesz, jakie to niesprawiedliwe, jak krzywdzące. Czasami przechodzisz obok tych słów niewzruszona, a czasami zamykasz twarz w dłoniach, bo oni celują, by cię ustrzelić, sprawdzają twoje granice, obserwują reakcje, czekają, czy ich manipulacja osiągnie zamierzony efekt. A ty nie możesz się poddać, wywiesić białej flagi
matką niesprawiedliwą
bo nie pozwalasz, bo ganisz, bo wymagasz, bo inna mama jest inna i inni mogą, a oni nie
Bywam taką mamą. Coraz częściej i pewnie za chwilę stanę się tylko tą zrzędliwą, wyznaczającą zakazy i nakazy. Taką będą mnie widzieć, tak o mnie będą myśleć, a ja nie będę mogła ugiąć. Będę musiała brnąć w to, stać twardo, choć oni taranem będą chcieli usunąć mnie ze swojej drogi. Wiecie co się nie zmienia – ten brak tchu, kiedy patrzę jak śpią, kiedy dławi mnie wzruszenie, bo są coraz mądrzejsi, coraz bardziej świadomi siebie, coraz bardziej odpowiedzialni, bo w niedzielę rano po ciuchu robią nam śniadanie niespodziankę. Kiedy przychodzą i mówią: „Mamo, położysz się, bo nie mogę zasnąć”. Wtulają się i oddychają spokojnie. Wtedy wiem, że bycie mamą to rola wymagająca, to lekcja pokory, cierpliwości, to odpowiedzialność za to jakiego człowieka za chwilę spotka – być może twoje dziecko.