Go to content

Córeczki są do kochania, synowie do tego, by być z nich dumnym. Jak ojcowie mówią do swoich dzieci

Fot. iStock / evgenyatamanenko

Współcześni mężczyźni spędzają ze swoimi dziećmi więcej czasu i są bardziej świadomymi rodzicami niż ich ojcowie. Jednak wciąż nie potrafią ze swoimi pociechami rozmawiać. A jeśli już rozmawiają, to zdecydowanie inaczej mówią do swoich córek, a inaczej – do synów. O to, dlaczego tak się dzieje i jak to wpływa na późniejsze, dorosłe życie dzieci, zapytałam dr Aleksandrę Piotrowską, psychologa dziecięcego.

Anna Frydrychewicz: Dlaczego to, co i w jaki sposób mówimy do naszych dzieci, jest takie ważne?

Aleksandra Piotrowska: Bo w oparciu o to, co te dzieci od nas usłyszą – jakie treści, jakim tonem wypowiadane, z jaką mimiką, gestami– one tworzą sobie określony obraz samego siebie. Zaczynają wartościować siebie jako coś bardzo cennego i niepowtarzalnego, albo ignorować jako nikomu niepotrzebną i mało cenną rzecz. Po drugie, w oparciu o to, co od nas słyszą, tworzą sobie także obraz innych ludzi, przekonania na temat tego, czego się mogą od nich spodziewać – czy ci inni ludzie będą im pomagać, czy zagrażać. To są dwa główne składniki naszych przekonań na temat świata, podstawa kształtującej się osobowości: opinie na swój temat i opinie na temat innych.

Czyli to, co mówimy, znajduje bezpośrednie odzwierciedlenie w zachowaniu dzieci i w tym, co one myślą o sobie i o innych?

Dokładnie. To, co mówimy to podstawowe cegiełki, takie z których dziecko buduje sobie obraz świata. No bo w oparciu o co innego miałoby te opinie budować? Doświadczenia zbiera początkowo tylko w swoim najbliższym otoczeniu. Oczywiście, to się zmienia w miarę, jak dziecko rośnie. Ale dziecko – szczególnie małe – jest całkowicie bezbronne wobec tego, co my do niego mówimy.

A czy mamy mówią inaczej niż tatusiowie?

Mamy mówią bardziej emocjonalnie. Nie tylko jako nadawcy w komunikacji bardziej różnicują ton głosu i dodają takie elementy do swojej wypowiedzi, które są przejawem działających emocji, ale także odbierając od swoich dzieci komunikaty, zwracają uwagę na przekaz emocjonalny. Zmrużone oczy, delikatnie zmieniony ton, to wszystko rozgrywa się na nieświadomym poziomie. Są za to odpowiedzialne czynniki biologiczne, ale również sposób, w jaki wychowywano nas, kobiety. Kiedy już jesteśmy dorosłe i dojrzałe, przywiązujemy większą wagę do tych aspektów emocjonalnych w porównaniu z mężczyznami, wyrażającymi się lakonicznie, co nie znaczy, że bardziej precyzyjnie.

A  czy to prawda, że ojcowie rozmawiają rzadziej ze swoim dziećmi?

Tatusiowie jako mężczyźni, statystycznie są bardziej obciążeni pracą, zatem mniej obecni w domu. Niestety, znam również badania, z których wynika, że jeśli w rodzinie jest niepracujący tata, a pracuje tylko kobieta, to ciągle ona, a nie mężczyzna, pomaga dzieciom w lekcjach, zauważa, że coś jest nie tak, że dziecko ma problem, że trzeba z nim porozmawiać. Z różnych względów w większości rodzin jest tak, że tatusiowie rzadko prowadzą z dziećmi rozmowy. W nowym modelu ojcostwa to się na szczęście zmienia.

I ten nowy model ojcostwa czym jeszcze się różni od tradycyjnego?

Podstawowa różnica to jest odrzucenie przekonania, że dziecko jest „sprawą kobiety”. Na szczęście rośnie liczba mężczyzn, którzy reagują zdziwieniem na taką konstatację i akceptują oczywistość, że dziecko ma matkę i ojca. Że to są dwie osoby ważne w życiu dziecka.

Kiedy ojcowie zaczynają nawiązywać bliższy kontakt z córkami?

W tym nowym modelu ojcostwa kontakt jest nawiązany jeszcze w życiu prenatalnym: tata mówi do rosnącego brzucha, głaszcze go, po porodzie jest często pierwszą osobą, która dotyka dziecko. W takim bardzo tradycyjnym modelu rodziny, wychodzi się z założenia, że kobieta rodzi się z umiejętnością zmiany pieluchy, przebrania dziecka – a mężczyzna nie. Mężczyzna ma za duże, niezgrabne ręce, jeszcze uszkodzi dziecko. A w ogóle to nie są „męskie sprawy”, mężczyzna tego nie rozumie, on nie ma cierpliwości. I tego typu „bzdury”, zaczęły być powtarzane w XX wieku. Wcześniej nikomu nie przyszło do głowy, żeby łączyć mężczyznę, ojca z samą ideą zajmowania się dziećmi. Pętało się po domu coś uciążliwego, a kobieta zajmowała się głównie tym, że to usuwać spod nóg mężczyźnie – panu i władcy. A potem następował magiczny moment, w którym mężczyzna dostrzega dziecko i następowało przechodzenie dziecka spod władzy kobiet pod władzę mężczyzn. Postrzyżyny to był moment, od którego dziecko przestawało być traktowane jako niezauważalne „coś” i zaczynało być człowiekiem. A jak zaczynało się być człowiekiem, to zaczynało się również uczyć męskich czynności.

Ale przecież ten rytuał dotyczył chłopców…

Tak, chodziło o syna, bo dziewczynka tak naprawdę nigdy nie stawała się człowiekiem. Świat dzielił się kiedyś na ludzi i na kobiety. Powoli, począwszy od rewolucji francuskiej, zmiany stawały się bardziej widoczne. Zaczęliśmy, głównie dzięki Rousseau, dostrzegać, że dzieciństwo jest bardzo ważnym okresem w rozwoju człowieka. Że to nie jest stadium utajenia, oczekiwania, aż się pojawi człowiek. Tylko, że to już jest człowiek. Cały czas przekształcający się i zmieniający. I powoli ojcowie zaczęli uczestniczyć w życiu dzieci młodszych. Zmianą było również zauważenie, że wśród dzieci są córki. I że także ojciec powinien się nimi zajmować.

A obecnie jak wyglądają relacje ojców z córkami? Córeczki do kochana, synowie do wypraw męskich?

Gdybym miała porównać stosunek ojców do córek i do synów, to muszę powiedzieć, że ciągle obserwuję różnicę. Często widzę model relacji, w której dziewczynka jest królewną tatusia, a wszyscy wkoło wiedzą, że tatuś jej będzie we wszystkim ustępował, że będzie ją traktował z atencją jak koronowaną głowę, podczas gdy ani śladu takich zachowań nie można zaobserwować w jego stosunku wobec syna. Myślę, że w tej drugiej relacji ciągle można doszukać się normalnej, męskiej rywalizacji. To przedziwnie wygląda, kiedy dojrzały facet traktuje jako konkurenta siedmiolatka. Z drugiej strony wielu badaczy mówi, że to samo zjawisko występuje w relacji matek i córek. Na pewno zmienia się także macierzyństwo, nie tylko ojcostwo. Ale nie zmieniło się na tyle, żeby dziecko niezależnie od płci, było traktowane w taki sam sposób. Tak niezależni od stereotypów jeszcze nie jesteśmy.

Rozumiem, że ten język „ojcowski” jest również inny w stosunku do syna, a inny w stosunku do córki? Do dziewczynki tata kieruje mnóstwo pieszczotliwych określeń…

A przynajmniej są one zauważalne. Podczas kiedy w rozmowie z synem, więcej jest ewentualnie ciepłej rubaszności, ale nie można nazwać tego serdecznością, czy czułością. Często też u ojców, takich współczesnych, obserwuję wyraźną dumę związaną z osiągnięciami syna, szczególnie gdy dotyczą one pola, które jest wysoko cenione przez ojca. Myślę jednak, że częściej widzę te przejawy dumy w stosunkach z synem, a serdeczności, ciepła i uwielbienia w stosunkach z córką.

Z czego to wynika?

Nie jesteśmy w stanie odrzucić dziedzictwa kulturowego. Nawet jeśli na poziomie świadomym jesteśmy przekonani, że stereotypy się nas nie imają, że myślimy w sposób całkowicie egalitarny, jednak nie do końca jest to prawdą. Poza tym, nie da się wykluczyć dziedzictwa biologicznego regulującego ten aspekt naszego zachowania.

Córki wzbudzają uczucia opiekuńcze?

Tak, uczucia opiekuńcze, oraz tendencję do chronienia ich przed światem, z którego mogą pochodzić jakieś zagrożenia. Na przykład, jeśli 12-latek zaczyna się rozglądać za dziewczynkami, ojca rozpiera duma. Córeczka w tym samym wieku, która zaczyna randkować, wywołuje gniew i chęć zapobieżenia wszystkim „fatalnym w skutkach” konsekwencjom.

Jest jakiś okres w życiu dziewczynki, w którym ona bardziej potrzebuje obecności ojca?

Niektórzy z psychologów wskazują takie etapy rozwoju. Mówią, że na przykład w okresie dojrzewania, kiedy dziewczynka uczy się w jaki sposób być kobietą. Mnie to nigdy nie przekonywało. Myślę, że od urodzenia, od początku życia niezwykle ważne jest to, jak traktują nas najbliżsi nam ludzie, zarówno ojciec i matka.

Czym grozi w dorosłym życiu bycie córeczką tatusia?

Jeśli córeczka w trakcie dorastania i dojrzewania nie zyskała większego dystansu w patrzeniu na siebie i jeśli nie rozstała się całkowicie z dziecięcym egocentryzmem, który każe nam zwracać uwagę tylko na to, co dla nas jest miłe, dobre i korzystne, to jest ryzyko, że bycie córeczką tatusia będzie się wiązało z gorszym funkcjonowaniem w przyszłości. Na przykład z mniejszą gotowością do stawiania czoła trudnościom. Bo córeczka została przyzwyczajona do tego, że to tatuś usuwa niedogodności i przeszkody. Może być też tak, że podświadomie będzie od różnych ludzi, na przykład od swojego partnera życiowego, oczekiwała, że zawsze to ona będzie numerem jeden, że jej potrzeby będą najważniejsze. Ale tak nie musi być. W większości przypadków, po kilku latach życia, prócz opinii rodziców, w tym budowaniu obrazu siebie i innych, zaczynają się mieścić inne cegiełki pochodzące np. od bardziej, niż tatuś obiektywnej pani w szkole czy od dramatycznie chłodnych i niepoddających się urokowi rówieśników, którzy zaczynają pełnić rolę przeciwwagi dla rozkochanego w córeczce tatusia. Muszę jeszcze powiedzieć, że czasami bałwochwalcze uwielbienie córeczki daje przeciwny rezultat. Zamiast nabierać bardzo dużej pewności siebie w relacjach z mężczyznami, córeczka zaczyna się ich bać. Jeśli ojciec, chcąc ją uchronić przed zbyt wczesnym angażowaniem się w związki, kładzie nacisk na zagrożenia płynące z relacji z mężczyzną, jeśli straszy, uprzedza, że im „tylko jedno w głowie”, może ukształtować w dziecku niezłe pokłady lęku.

A powiedziałaby pani, że tata jest pierwszym mężczyzną w życiu córki?

On jest pierwszym mężczyzną, który okazuje (lub nie okazuje) czułość. Okazuje lub nie okazuje uwielbienie. Nie jest prawdą, że to, co przeżywamy w dzieciństwie w sposób jednoznaczny warunkuje nasze dalsze życie. Ale to jednak buduje fundamenty. Zawsze można przeprowadzić remont, lepiej jednak nie przebudowywać fundamentów, bo to ciężka robota, bez gwarancji sukcesów.


Aleksandra Piotrowska – doktor psychologii, wykładowca na Wydziale Pedagogicznym Uniwersytetu Warszawskiego i Wyższej Szkoły Pedagogicznej ZNP w Warszawie, społeczny doradca Rzecznika Praw Dziecka i Komitetu Ochrony Praw Dziecka. Propaguje wiedzę psychologiczną, współpracując z prasą, stacjami radiowymi i telewizyjnymi. Jest autorką kilkudziesięciu publikacji naukowych i popularyzatorskich rozwiązania i metody postępowania w trudnych sytuacjach. Mama i babcia.