Dostałam w twarz, jeden i drugi raz. Przeczytałam ostatnio historię Kasi Kowalczyk, parę miesięcy temu Ani Szubert i boleśnie dostałam w pysk. Bez ostrzeżenia. Z każdą linijką musiałam zmierzyć się z sobą, z pozorami, z tym co uważałam w życiu za ważne. Z żałosną i pustą poczekalnią marzeń, bo żadne z nich już nie zasługiwało na rangę marzenia.
Pierwszy raz płakałam, gdy Ania piła kawę z koleżanką
„Chyba wezmę cię na siódme piętro oddziału onkologii, żebyś zobaczyła jak dzieci żegnają się z matkami. Zrozumiesz, co to są prawdziwe problemy” – powiedziała przyjaciółka.*
Zaczęłam wyć. A gdybym ja tam była? Pierwsze co pomyślałam – chyba bym umarła z tego bólu, a zaraz potem, że nie – nie z bólu, mogłabym umrzeć naprawdę. Nie móc nic. Czekać i płakać, patrząc na ich buzie – może ostatni raz. Widzieć i wiedzieć jak bardzo będą cierpieć, a ja nie mogę nic, nic, nic. Nawet dla nich być. Jak wiele razy myślałam, że z jakiegoś powodu jako matka „bym umarła” – pękłoby mi serce, tak bardzo, że nie umiałabym dłużej żyć. Jaka to straszna głupota, kiedy obok ludzie umierają naprawdę, gdy nam się wydaje, że nie możemy czegoś znieść.
Drugi raz płakałam, gdy Kasia jechała na wakacje
Pamiętam, to był taki czas, kiedy marzyłam o wakacjach, o oderwaniu się od szpitalnych korytarzy, od zapachu leków, od dźwięku maszyn stojących przy łóżkach. Dostałam zgodę, a Julka wtedy powiedziała: „Ciociu, mam do ciebie prośbę, przywieź mi z tych wakacji trochę piasku, bo ja nigdy nie byłam nad morzem. I dla Wojtusia też, bo on przeze mnie nic nie ma, bo wszystkie pieniądze idą na moje leczenie”.**
Niecały rok temu. Wakacje. A ja się zastawiam – pojechać czy nie? Wiele godzin spędziłam zastanawiając się, czy zabrać dzieci nad morze. Niee – sama z dwójką małych dzieci, pociągiem, bez samochodu – to nie wakacje, to samobójstwo. Zresztą lepiej wydać kasę na coś innego, wydatków nie brakuje. Wybrałam krótki wypad do siostry.
Teraz myślę, ile oddałaby mama Julki – za jeden dzień z córką nad morzem, albo za jeden, dwa tygodnie w szpitalu, żeby zdążyła poczuć w dłoni piasek? Ile? Zarwaną noc, ból pleców, zły dzień, zmęczenie? Chyba więcej. Pewnie codziennie marzy o tym, żeby stracić wszystko – za każdą jedną dodatkową godzinę, oddech.
Jak to boli. To, że jesteśmy tacy mali, zapatrzeni w siebie. Nie rozumiemy, może się nam tylko wydawać.
A ja? Pojadę. Mogę to zrobić dla moich dzieci – tylko i aż tyle. Nigdy więcej nie zmarnuję okazji, nigdy nie wiesz – ile jeszcze ich będzie.
Trzeci raz płakałam, gdy Ania uczyła się życia od nowa
Tu toczy się twój świat. Jest najpiękniejszy, bo chłoniak rokuje, ludzie łatwiej się otwierają, jest wesoło, piętro wyżej kobiety walczą z rakiem piersi, a dwa piętra wyżej jest oddział nowotworów twarzy i szyi. Jest tam cicho i smutno. Zupełnie tak jakbyś wylądowała na innej planecie.*
Jestem taka zmęczona, mam dość. Dość napięcia, kłótni, życia w zawieszeniu. Masz dość jak ja? Ale przecież to wszystko twoje (i moje) wybory. Decyzje. Teraz przyglądam im się uważniej – wiem, że sama wciskałam guzik w windzie i nikt nie kazał mi jechać na szóste czy siódme piętro. Nie muszę tam być. Nie musi być cicho i smutno.
Wiem, że mój strach przed zmianą, strach przed podjęciem decyzji jest niczym – w porównaniu ze strachem przed dokonanym. Bo jak trudno jest żyć, kiedy nie masz wyboru. Kiedy wbrew woli, stajesz się tylko obserwatorem swojego życia. Modlę się, żebym nigdy się tego nie dowiedziała.
Czwarty raz płakałam, bo myślałam, że JA jestem silna
Mówiłam: „Skończę z tym wszystkim”, głośno powtarzałam, że już nie mam siły. Nawet moi znajomi się przestraszyli, bo ja jestem raczej fajterką, a nie laską, która popełni samobójstwo. Bo pomyśl: chora na raka, a popełniła samobójstwo. Siedem lat walczyła i wzięła się powiesiła. No ktoś by pomyślał: „Jeb**ta laska”.**
Taka wyjątkowa, tak świetnie daję sobie radę – a nawet jak nie – nigdy tego nie okazuję. Po co? Nie jestem silna, nie przeniosłam w swoim życiu góry choć o połowę mniejszej, niż ta, którą ma na barkach Kasia. Nie muszę próbować by twarda, żeby przetrwać sama ze sobą. Moje problemy są błahe, a moja siła? Cóż to za siła, której potrzeba do takich problemów? Czytam i ryczę, bo już wiem jak wiele w swoim życiu źle wartościowałam. Że życia nie da się mierzyć ani czasem, ani pieniędzmi, ani ludźmi… Niestety. Ludźmi, których kochamy też.
Są tylko chwile. Te które możemy zbierać. Momenty. I chyba lepiej jak najwięcej nazbierać chwil, które były. Zamiast spacerów, na które nie chciało się iść. Książek, których nie miałaś czasu przeczytać, miłości, których nie warto było gonić.
Napiszę dziś do przyjaciółki – dawno nie rozmawiałyśmy, a potem upiekę z córką ciastka. I od tych dwóch chwil zacznę na nowo.
Później nie przestawałam już płakać…
Nie nad nimi. Nad sobą.
Przeczytajcie, zanim zaczniecie się nad sobą użalać, kogoś pocieszać albo mierzyć opłacalność czyjejś miłości. Zanim będzie na coś za późno.
PS: Dziękuję wam, Aniu i Kasiu – za każdy wymierzony policzek, który pozwalał mi się obudzić. Dziękuję za każdą łzę, którą przelałam czytając wasze historie, każdą nadzieję i lęk. Musicie wygrać, bez was ten świat stałby się potwornie zły.