Go to content

Żyłam w bańce mydlanej, a później zostałam zdradzona. To dla innej dzisiaj jest gotów zrobić wszystko….

fot.istock

W jakim jestem momencie życia? W wieku 35 lat, w wieku, w którym spodobałam się samej sobie. Podoba mi się moja kobiecość, od kilku lat lubię moją seksualność, mój umysł, rozwagę. Wrażliwość ceniłam u siebie już wcześniej. Jednym słowem polubiłam siebie. I? Wtedy?

Po 13 latach związku, 9 latach małżeństwa, z dwójką dzieci, psem (już niestety odszedł za tęczę) zostałam sama – skrzywdzona, zraniona, bo ten jedyny okazał się niedojrzały i wymienił mnie na koleżankę z pracy. Mój mit o cudownej miłości, o lojalności, miłości aż po grób, bieganiu po łące, trzymaniu się na starość za rączkę padł tak boleśnie, że bardziej się nie da. Wstanę, pewnie wstanę, bo wstawałam już kilka razy przez ostatnich kilka miesięcy… Ale co jakiś czas wydarza się znowu coś takiego, że upadam. Przy każdym upadku trochę łatwiej mi się podnieść, ale nie boli mniej, chaos w głowie, nieprzespane noce. Odgrywanie miliona scenek w głowie zdarzają się nieustannie, oj zdarzają. A miałam takie szczęśliwe życie. Taki był mój osąd sytuacji.

Ale po kolei… Żyłam w bańce mydlanej. Mając 22 lata poznałam chłopaka. Cudowny opalony, skromny, wzbudzający zaufanie. Tak stworzyliśmy parę, potem rodzinę. Wszystko razem, wspólne plany, mieszkanie i całe życie dwóch osób wyszło najbardziej naturalnie w świecie. Dzięki niemu uwierzyłam, że mężczyźni nie muszą się mnie bać, mogą mnie oswoić. Z natury mam dość silny charakter, osobowość, przynajmniej tak mi się wydawało, a jestem krucha, jak chińska porcelana i właśnie zostałam roztrzaskana przez kogoś, komu ufałam najbardziej w świecie.

Ja, taka rozsądna, nie widziałam, że nie da się być mądrą za dwoje. Nie da się kochać za dwoje. Gdzie popełniłam błędy, nie wiem jeszcze dokładnie, nie wiem, czy potrzebuję się tego dowiedzieć… Może jeszcze nie. Nie czuję się winna, czuję się ze sobą dobrze. Starałam się z całych sił. Nie wyszło. Boli mnie jak czytam, że zawsze jest wina dwojga. No tak, bo się związali. Ja mogę patrzeć w lustro. A to chyba najważniejsze. Zawsze ważne było dla mnie bycie dobrym człowiekiem, niekrzywdzenie innych, pomaganie. Taka natura. Po tym co się stało, poszły za mną tłumy, tłumy aniołów podnosiły mnie z podłogi, zostali najwytrwalsi. Dzięki tej armii dobrych ludzi wiem, że inni nie przynoszą ze sobą tylko łez i krzywd, ale również ciepło, pomoc i nadzieję.

Zostałam zdradzona. Z kobiety, dla której robił wszystko, która wzbudzała pożądanie, której spełniał marzenia, stałam się dosłownie niczym. Nie będę się rozwodzić nad szczegółami, bo już tyle razy ta historia wybrzmiała, że jestem już nią zmęczona, ale będę musiała na sali sądowej ją ponownie opowiedzieć, by zostać nie Panią S., a rozwódką. Tak jest taka rubryka w dokumentach. Za miesiąc ten przydomek będzie mój.