Jest tyle frazesów dotyczących afirmacji życia. „Żyj, jakbyś za chwilę miał przestać żyć”. „Trzeba żyć, nawet jeśli runęło niebo”. „Weź życie we własne ręce, a zobaczysz, co się stanie”. I tak dalej. Ja zrozumiałam cud życia, gdy przestałam bać się śmierci. Powiedziałabym dziś, że im bardziej jesteśmy świadomi przemijania i skończoności życia, tym bardziej możemy pokochać życie.
Z bólem wyprowadzałam się z Warszawy, ale wróciłam do Milanówka. Przyzwyczaiłam się do miasta, do jego muzyki, rytmu, oswoiłam pęd codzienności. Przez te ostatnie lata nazbierałam kolejne rzeczy, pamiątki, ślady wielkomiejskiego życia. Dobrze mi się kojarzą, dlatego zapakowałam w pudła i zabrałam ze sobą. Rzeczy, których nie wyrzuciłam, powędrowały za mną w kolejny etap mojego doświadczania życia.
Nażyć się
Myślę o tym, czym ono dla mnie jest – doświadczanie życia. Marta Iwanowska-Polkowska nazywa ten proces „nażywaniem się”, co zakłada czerpanie ze świata jak najwięcej i jak najlepiej. Pełna zgoda. Lubię jej postawę i jest mi ogromnie bliska. Doświadczanie życia obejmuje nażywanie się i obejmuje kryzysy. Można nawet powiedzieć, że kryzysy – szczególnie. O tym Marta też pisze w swojej książce „#nażyćsię. Jak zacząć nażywać się od dziś”. To kryzysy mają największy imperatyw do zmian, do kreatywnych poszukiwań, do wychodzenia poza barierę strachu. Prawdziwe doświadczanie wymaga więc wielkiej odwagi i otwartego umysłu, który nie boi się przeciwności losu, dysonansów i zmian.
W psychologii jest takie pojęcie wzrostu potraumatycznego. Obserwujemy go u osób, które doznały silnego emocjonalnego wstrząsu, (przeżyły traumę), i przy sprzyjających okolicznościach doprowadził do pozytywnych zmian w ich życiu. Obserwacje kliniczne udowadniają, że osoby, które przeżywają z tego powodu silny stres i często PTSD – uznają potem to doświadczenie za dobre i rozwijające. Oczywiście jeśli trauma jest zbyt silna i wiąże się z za dużym cierpieniem, może być destrukcyjna i nie prowadzić do rozwoju osobowości.
Generalnie trudne doświadczenia są budujące dla osób, które mają wsparcie społeczne i solidne fundamenty w postaci zintegrowanej osobowości i poczucia sensu w życiu. Umiejętność nadawania znaczenia temu, co dzieje się w naszym życiu sprawa, że możemy przypisać kryzysom wartość. Nawet największe straty mogą przewartościować nasze życie i
sprawić, że staniemy się po prostu lepszymi ludźmi.
Jak więc zestawić temat dobrego doświadczenia życia z przeżyciem śmierci? To antagonizmy, które bez siebie przecież nie istnieją. Cykl życia jest klarownie opisany. Rodzimy się, potem umieramy. Wszystko, co jest pośrodku jest właśnie doświadczeniem życia, wraz z jego początkiem i końcem. Sztuka tracenia, którą pięknie opisuje Ewa Woydyłło
w swojej książce „Żal po stracie. Lekcje akceptacji” – to jedna z najważniejszych lekcji w naszym życiu. Strata w naszym doświadczeniu wydrąża dziurę, które albo staje się naszą ciemną otchłanią rozpaczy albo tworzy nową przestrzeń do wypełnienia wytworami dojrzałego myślenia i dobroci serca.
Pracując przez wiele lat jako psychoterapeuta dziecięcy z fascynacją obserwowałam, jak dzieci radzą sobie z doświadczaniem życia. Nie będąc często sprawcami swego losu, a raczej beneficjentami decyzji i działań swoich rodziców. Ich pojemność emocjonalna, a także otwartość poznawcza sprawiały, że współtowarzyszenie w doświadczeniach było dla mnie źródłem nieustających zaskoczeń. Dzieci wychodziły obronną ręką z największych traum. Starałam się zrozumieć dlaczego. Co nas tak bardzo różni od dzieci. Po latach zrozumiałam, że poza bezkrytycyzmem, brakiem świadomości, bezwarunkowością – to przede wszystkich poza graniczna, bezpretensjonalna chęć przetrwania. Jak najlepszego, przyjemnego, pełnego zabawy słońca i nadziei życia. Nigdy więc nie dorównany dzieciom jeśli chodzi o ich zdolność doświadczania, możemy tylko czerpać od nich i uczyć się. Bycia tu i teraz. Bez oczekiwań. Oceniania. Czerpania z chwili. Z najczystszego źródła życia.
Tu i teraz
Patrzę na pudła, w które zapakowałam swoje czterdziestoletnie życie. Śmiać mi się chce z tego zbieractwa. Życie zamyka się w doświadczeniu, nie w pudłach kartonowych. Ba, zamyka się w teraźniejszości, momencie, chwili. To, co było ma znaczenie. To co będzie – także. Ale w ostatecznym rozrachunku możemy tylko zmierzyć to, co tu i teraz. Tu się zatrzymać. Pod wielką lipą lub płacząca brzozą. I patrzeć, jak pędzą nasze myśli, jak umykają nam uczucia, jak wszystko nietrwałe jest. Ale my trwamy. Dopóki los tak chce.
Doświadczenie śmierci w moim życiu zmieniło mnie. Po stracie rodziców nie zapadłam się w bólu, ale paradoksalnie zatrzymałam w chwili. Na jakieś dwa lata świat zawirował przed moimi oczami. Czytałam, słuchałam, doświadczałam. Obojętność dała mi perspektywę narratora, który nie oczekuje i nie ocenia. Zobaczyłam ludzi, jakimi są. Świat, cykl życia –
jakim jest. Nieubłagany, skończony, kategoryczny. I odkryłam dla siebie w tym nadzieję.
Nieoczekiwanie ogarnęła mnie czułość wobec kruchości tego, co mam. Co zostało. Dar życia, jakim została obdarzona. Doświadczenie życia jest więc dla mnie nieustająca celebracją. W smutku i tęsknocie. W rozpaczy straty. W miłości bliskich, w sprzecznościach. Za to kocham życie najbardziej. Im szybciej zaakceptujesz jego skończoność, tym bardziej pokochasz bycie tu na ziemi. Takie moje doświadczenie, a Wasze?