Posłuchaj, tyle dla ciebie zaryzykowałam. Tyle zaryzykowałam dla naszej miłości, dla naszego związku. Pokonałam tyle trudności, by z tobą być. Nie było mi łatwo, byłam tu sama ze wszystkimi problemami, ty – stale daleko. Ale mówiłeś, pisałeś: „Razem będziemy mieć wspólny dom, zobaczysz, zamieszkamy w górach, nad jeziorem i będziemy do siebie wracać, każdego wieczora”. Roztaczałeś wizje, mówiłeś do mnie tekstami piosenek. Uwierzyłam w ten sen, chciałam tego. Zmieniłam swoje życie, żeby powoli realizować nasze wspólne (tak mi się wydawało) marzenie. A teraz nagle mówisz, że się boisz się? Co cię tak przestraszyło? Zaangażowanie, obowiązki? Świadomość, że to się dzieje naprawdę?
Kiedy cię spotkałam, byłam już po rozwodzie. Ty miałeś za sobą kilka nieudanych związków. Zamknięty w sobie, wycofany, a jednocześnie spragniony uczucia – tak cię odebrałam. Pasowaliśmy do siebie – dwie potłuczone dusze, dla siebie idealni jak plasterki na rany. Rozmowy do świtu, wspólne książki i pasje. Na początku przyjaźń, nic więcej. Z czasem zrodziła się między nami czułość i miłość, a na końcu przyszła namiętność. I tak, ty też zdawałeś się kochać. Myślę, że kochasz. Mówiłeś, że kochasz.
Czekałam na każde słowo czułości, bo z natury jesteś skryty. Każde „kocham cię”, „uwielbiam cię”. To znaczyło w twoich ustach więcej, niż mogłam sobie wyobrazić. Ty nie mówisz o uczuciach. Ty jesteś uczuciem, pokazujesz je gestami, a nie słowami. Tak o tobie myślałam, w to wierzyłam.
Ale słowa też padły. Ba, nawet całe zdania. O tym naszym domu właśnie. To były takie piękne momenty naszego związku. Widzieć ciebie, jak się otwierasz na mnie i na naszą wspólną przyszłość.
Potem okazało się, że masz problemy z decyzyjnością. Więc to ja podejmowałam decyzje. To ja zmieniałam moje życie. Ty trwałeś obok. Pewnego dnia wziąłeś mnie za rękę, powiedziałeś jak bardzo ci jest ze mną dobrze. Jak „prawie” szczęśliwy się czujesz. „Prawie” to w twoich ustach było „bardzo. Poryczałam się. Idiotka. Następna, która wyobrażała sobie, że uczuciem uratuje księcia zaklętego w żabę.
Poznaliśmy swoich znajomych. Polubiliśmy ich, szło nam coraz lepiej. Wszyscy wokół mówią: „jaka świetna para”. Świetna, to prawda. Wtedy, kiedy dbam o to, żebyśmy nią byli.
Widujemy się raz na dwa tygodnie, taki układ ci odpowiada. To ja pytam: „co dalej? Kiedy teraz?”. To ja planuję wakacje, święta. Tobie brak odwagi. To takie „kocham cię”, ale na 70 % wiesz? A pozostałe 30, to wciąż dużo. Jak to się mówi albo jest miłość albo nie.
Ostatnio poczułam zmęczenie, znużenie. Lęk. Pomyślałam: „Matko Boska, co ja robię? Znowu biorę na siebie odpowiedzialność za wszystko”. A przecież tak naprawdę nie wiem, czy ty tego chcesz, czy ty myślisz o naszej przyszłości na serio. Wiem tylko, że się boisz, to mi powiedziałeś. Boisz się utraty wolności. Tylko wiesz, w momencie, kiedy powiedziałeś „kocham cię” moja wolność została troszkę ograniczona. Weszłam w to, całą sobą, wszystkimi uczuciami.
Wiesz co? Chyba dam ci trochę czasu. Nie będzie mi łatwo. Tęsknię za tobą, marzę o momencie, w którym znowu cię zobaczę. Ale nic na siłę, prawda? Nie zbuduję tego związku sama, kiedy ty będziesz się bał. I może faktycznie za bardzo się zaangażowałam, ale wybacz, nie umiem kochać „na pół gwizdka”.
Życzę ci, żebyś pokonał swoje lęki, dla siebie samego. Tak będzie ci łatwiej żyć. Życzę ci, żebyś sam nauczył się zaufania, którego ode mnie wymagasz. Czuję się zmęczona zabieganiem o ciebie. Wiem, że mnie kochasz. Dajmy sobie kilka miesięcy na to, żeby pokonać nasze lęki. Ty – ten przed utratą wolności. Ja – ten przed utratą ciebie.