Go to content

Żesz w mordę – w tym roku miałam być do wiosny przygotowana. A ja jeszcze pod ciepłym kocykiem!

Fot. iStock/stock_colors

„O jak pięknie”

„W końcu ciepło!”

„Wiosnę czuć w powietrzu”

Wpadłam w popłoch? Jaka wiosna, gdzie? Przecież ja tu jeszcze pod kocykiem wieczorem zajadając pyszną szarlotkę, bo przecież, kiedy zimno, to organizm domaga się więcej jedzenia, więcej słodyczy, więcej odpoczynku! Więc jaka wiosna?

Ja nie jestem gotowa na wiosnę! No przecież obiecałam sobie, że tym razem zgubię tę oponkę na brzuchu – tę małą co kryje się pod tą większą, żeby – wiadomo – za wysoko sobie poprzeczki nie stawiać. A tymczasem – wiosna! A ja jeszcze w nocy wyjadam kawałek sera z lodówki, albo z łyżeczki pyszny miód zlizuję – no dobra z dwóch, bo coś mnie w gardle drapie. Wiadomo, że miód najlepiej smakuje zimą. I mi nadal smakuje, więc jak to wiosna?

No przecież wiosną trzeba wyjść spod tego koca, przeciągnąć się, wyprężyć grzbiet jak kot i zacząć działać. A ja tak jeszcze marzę, żeby choć przez chwilę móc bezkarnie leżeć wieczorem, każdy kawałek usprawiedliwiać tym, że ciemno, buro, że jak już tak brzydko, to chociaż na czekoladową przyjemność muszę sobie pozwolić.

A za chwilę usłyszę, że ptaki śpiewają, kwiaty rosną – to prawdziwa przyjemność, a nie jakaś tam czekolada.

Żesz w mordę – w tym roku miałam być do wiosny przygotowana. Miałam nie dać się zimowemu nastrojowi, nie zapaść w sen, ale tak mi się błogo zrobiło… I wydawało mi się, że jeszcze tyle czasu mam.

No i stres. Stres, bo trzeba już, zaraz zrobić porządek w szafie, wyciągnąć narzędzia zbrodni w postaci spodni lekkich i kolorowych, w które… no w końcu ze sobą jestem szczera – na bank nie wlezę. A jak wlezę, to ta oponka, co to zniknąć do wiosny miała, a teraz jak na nią patrzę to większa mi się wydaje, wystawać haniebnie będzie.

Fuck. Przecież sobie obiecałam, że nie dołączę do grona tych, którzy nagle wysypują się na ścieżki biegowe w poszukiwaniu wiosny i na chama chcą zgubić zbędny już po zimie tłuszcz. Nie będę ściskać się na siłowni z tymi, którzy też zapomnieli, że zima się w końcu kiedyś kończy i czas wystawić łeb do słońca, a ciało przystosować do zwiększonej aktywności.

Jasne, i mogłabym to wszystko olać. Przecież to moje ciało, moje życie i wszystkim ch*j do tego jak wyglądam i się czuję. Mogłabym toczyć się jak niedźwiedź polarny do kolejnej zimy. Ale nawet mój młodszy syn (zoolog z zamiłowania psia kość) uświadomił mi, że nawet białe misie gubią tłuszcz na wiosnę. Im to się pewnie topi pod tym futrem… Cwaniaki.

No więc siedzę oszołomiona faktem, że jednak za ciepło mi w zimowej kurtce, kiedy lecę po syna na trening (jessu wszędzie ten sport), że może czapkę czas już ścignąć i o włosy jednak zadbać, a nie przykrywać je futrzakiem – ot i sprawa załatwiona.

Jeny, jaka zima jest cudowna w tych ukrywankach. Tu czapka na tłuste włosy, tam gruba kurtka, pod nią bluza i zawsze możesz powiedzieć, że na cebulę się ubrałaś, a nie że czekolady za dużo. Bieganie w mrozie – brrr, przecież katar się trafił. Nikt w weekend na rower cię nie ciągnie, każdy rozumie, że z książką zaszywasz się pod kocem, bo przemarzłaś w kolejce do mięsnego – zimno od tych lodówek jak cholera było. Możesz pić grzane wino, gorącą czekoladę, herbatę z ogromną ilością miodu i myśleć sobie: „świat jest piękny, a jak przyjdzie wiosna, będzie jeszcze piękniejszy”.

A tu ZONK. Wiosna przyszła, świat pięknieje, tylko nie ty! No dobra, udaję, że nie słyszę, że meteorologiczna wiosna się zaczęła. Do topienia czarowonic – tfu – marzanny jeszcze trochę zostało.

Płaczę nad moim kocykiem… Odstawiam wielki kubek herbaty, w której tonęły kilogramy cukru – bo przecież z cytryną i wyciągam butelkę wody. Zakazuję kupowania moich ulubionych słodyczy. Czas na detoks. Otwieram okno, wciągam głęboko powietrze i wiecie co… Wzruszam się. Na szczęście nikt nie widzi. Wzruszam się, bo idzie nowe. Oponkę na bank zgubię, rower odkurzę, z dzieciakami spacer długi w weekend zaplanuję. Moje koty wpadają przez otwarte okno do domu…Kurde, już zdążyły trochę schudnąć. Pies patrzy spode łba – stary wyglądasz jak ja po zimie. Idzie wiosna! Syn – ten od niedźwiedzi – krzyczy: „Mamo, patrz, żurawie”.

I już nie czuję paniki. Prostuję się, puszczam do siebie oko przechodząc koło lustra, bo wiem, że zaczyna się znowu cudowny czas pod tytułem: „wszystko mi się chce, kocham życie, siebie i w dupie mam oponki”. No. To idę pobiegać, żeby pooddychać wiosną. A wy?

P.S. Wróciłam. O ja cię pierdzielę… Zima odcisnęła na mnie swoje piętno, kiedy jak parowóz marzyłam, by dostać się do domu… Uważajcie może z tym hura optymizmem.