Tato! Mówisz obcym ludziom, że nie rozumiesz dlaczego Cię nienawidzę. Że nie wiesz, co takiego mi zrobiłeś, że się od Ciebie odcięłam. Świetnie grasz ofiarę, obwiniając moją mamę o to, że nas ze sobą rozdzieliła. Żyjesz w kłamstwie, tato – tak wybrałeś. Wolisz oszukiwać samego siebie i trwać w przekonaniu, że byłeś świetnym ojcem. Nawet wtedy, gdy przez godzinę kazałeś mi klęczeć przed Tobą z rękami w górze, bo nie chciałam złożyć przez telefon życzeń twojej kochance. Miałam wtedy 7 lat, tato. I nigdy tego nie zapomnę.
Nie zapomnę również:
- jak upokarzałeś mnie w każdym możliwym momencie: w sklepie, w którym nie umiałam szybko policzyć reszty; na imprezie u znajomych, kiedy kazałeś mi recytować wiersze ze szkoły i narzekałeś, że jestem gruba; na urodzinach mojej koleżanki ze szkoły, kiedy porównywałeś mnie do innych dzieci i mówiłeś, że jestem gruba i brzydka;
- jak popychałeś mamę, mówiąc jej te wszystkie okropne rzeczy: że jest nieudacznikiem, że bez ciebie nie dałaby sobie z niczym rady, że że nawet dziecko urodziła upośledzone, że jest niczym
- jak straszyłeś mnie, że przestaniesz mnie kochać i zabiorą mnie pracownicy z Domu Dziecka, kiedy miałam 6 lat i wykrzyczałam Ci, że nie wolno Ci bić mamy i że powiem o wszystkim dziadkom
- tego, jak przeczytałeś moje maile do przyjaciółki, w których pisałam o tym, co dzieje się w naszym domu i tego, jak mnie potem nazwałeś i wyrzuciłeś z domu,
- kota, mojego ukochanego zwierzaka, którego oddałeś swoim znajomym, chcąc mnie ukarać za nieposłuszeństwo (założyłam spodnie, w których Twoim zdaniem wyglądałam jak dziecko z ubogiego domu)
Jesteś ciężko chorym człowiekiem. Nie wiem dokładnie, ile czasu Ci zostało. Moja wspaniała mama zadzwoniła do mnie dzisiaj, by mi to powiedzieć. Poprosić, żebym się zastanowiła, czy potrafię Ci wybaczyć. Nie dla Ciebie, dla mnie, dla dobra mojej terapii. Nie wiem, czy potrafię. Przyzwyczaiłam się już do myśli, że odszedłeś, że od dawna nie jesteś już tym potworem, który niszczył nasze życie. Po rozwodzie zapanował w naszym domu taki spokój… Na początku nie potrafiłam się w nim odnaleźć. Podświadomie szukałam tego strachu, który towarzyszył twoim powrotom z pracy. W jakim nastroju wrócisz? Czy wszystkie kubki stoją równo? Czy w niczym innym (według Ciebie) nie zawiniłam? Czy nie będziesz kazał mi czytać na głos opowiadania, które napisałam na polski? Tak panicznie bałam się pokazywać Ci swoje prace domowe. Zawsze coś wyśmiałeś. Nigdy nie zdarzyło się, żebym cokolwiek zrobiła dobrze.
No więc zastanawiam się, czy mogę Ci wybaczyć. Bo przecież to ostania szansa na nasze pojednanie. I wiesz, przepraszam, ale nie czuję nic, kiedy myślę o twojej śmierci. Choroba nie zmieniła cię, nie przewartościowała twojego życia. Nie pokazała ci, jak nas skrzywdziłeś: mamę i mnie. Słyszałam, że nadal rozpowiadasz, że dorosła córka się od Ciebie odwróciła, a ty nie wiesz dlaczego. Mam nadzieję, że ten list trochę Ci to wyjaśni.
Myślę, że takie pożegnanie mi wystarczy. Nie muszę rzucić Ci się w ramiona, płakać przy Twoim łóżku, a potem na Twoim pogrzebie (przepraszam, jeśli uważasz, że to okrutne). Ja po prostu nie czuję do Ciebie nic prócz żalu i niechęci. Słowo TATA jest dla mnie pełne znaczeń, o których wolałabym zapomnieć.
Masz jeszcze inne dzieci, z twojego nowego, lepszego związku. Wiele razy zastanawiałam się, czy przeżyły to, co ja. Jednak nigdy Cię nie opuściły, więc z pewnością i teraz