Go to content

Za dużo miłości cię zabije. Jak zbyt bliska i zbyt intensywna relacja może Cię zniszczyć

Fot. iStock

Wydaje się, że każdy z nas trafił w swoim życiu na osobę, która zbliżyła się do nas tak mocno, że choć początkowo było to dla nas cudownie zniewalające uczucie, szybko przerodziło się w poczucie zagrożenia, duszenia się w złotej klatce, zagubienia. Prócz tego, pojawiły się wyrzuty sumienia. Jak to możliwe, że czuję się z tym zle? Przecież on mnie tak kocha… Tymczasem zbyt intensywna (z jednej strony) relacja jest szalenie wyczerpująca emocjonalnie i niszczy nas. Jak w piosence Queen: „Za dużo miłości zabije cię”.

Poznałam ich u znajomych. Ona, niepozorna blondynka, uśmiechnięta, zawsze opanowana, jakby zbyt mocno wyciszona. On, przystojny wysoki brunet, odgadujący każde życzenie swojej żony. Szybko okazało się, że mają dziecko w tym samym przedszkolu, co i ja mojego syna, że są otwarci, że fajnie się z nimi gada, że wracamy do domu w tym samym kierunku. Spędziliśmy razem uroczy wieczór, umawiając się na kolejny i obiecując sobie częste spacery z dzieciakami, w pobliskim parku z oczkiem wodnym. Cud- miód!

I pewnie byłabym dalej zachwycona nowo poznanymi przyjaciółmi, gdyby nie pewne uczucie niepokoju związanego z jego zachowaniem wobec żony. Dopiero w domu, leżąc wieczorem w łóżku i wspominając owo spotkanie, dotarło do mnie, że ja właściwie nie rozmawiałam z Elą. Rozmawiałam z jej mężem, bo to on odpowiadał na każde zadane przeze mnie pytanie, rzucając jedynie od czasu do czasu: Prawda, kochanie?

Było tak, jakby bał się oddać jej głos. Gdy udało jej się wypowiedzieć jakieś zdanie, wpatrywał się w nią z napięciem, jakby czekając, czy aby na pewno sobie poradzi. To natężenie było widoczne równie mocno, co jej zmęczenie jego zachowaniem. Mimo wszystko, dawała na to swoje przyzwolenie. A może się bała?

Kiedy przypadkowo wpadłyśmy na siebie kilka dni pózniej w przedszkolnej szatni, wyglądała na o wiele bardziej swobodną. Żartowała, śmiała się na głos  i okazała się przemiłą, zabawną rozmówczynią. Pomyślałam więc, że może owego feralnego wieczora po prostu słabiej się czuła, a on otoczył ją nieco nadopiekuńczym ramieniem.

Jednak następne spotkanie, w którym uczestniczyli razem, przekonało mnie, że to przy nim Ela tak gasła w oczach. Wystarczyło, że na kilka chwil znalazła się poza jego zasięgiem, a odżywała. Gdy wracał, na jej twarzy pojawiało się na nowo blade napięcie. Ta sytuacja mocno mnie zaniepokoiła. Rozmowa ze wspólną przyjaciółką nie uspokoiła mnie. Tak, wiem, ale oni tak maja od lat. Tak, wiem, że to nie jest normalne, ale nie mogę wchodzić z butami w ich życie. Nie, na pewno nie ma tam przemocy. On tylko zbyt mocno ją kontroluje.

Ale czy przemoc jest zawsze żółto-brązowym cieniem pod okiem? Czy trzeba kogoś uderzyć, żeby odebrać mu godność? Przemoc to również odbieranie drugiej osobie przestrzeni, to próba zawłaszczenia sobie człowieka jakby był rzeczą, a nie odrębnym, myślącym i czującym bytem. Przemoc to próba zlania kogoś w całość ze sobą i odarcie go z własnych myśli, potrzeb i pragnień. Przemoc do wpędzanie ukochanej osoby w wyrzuty sumienia, które nie mają racji bytu.

Od słowa do słowa, czasem urywkami zdań, Ela malowała mi obraz relacji z mężem, kiedy wracałyśmy z dziećmi z przedszkola. Był zaborczy, kontrolujący, bombardujący miłością, która bardziej szukała potwierdzenia własnej wartości, niż była okazaniem żonie troski i uczucia. Ela właściwie nie spotykała się z nikim sama, nie miała samodzielnego konta bankowego, ani konta w mediach społecznościowych. Nie wychodziła sama do kina, ani na wystawy. Do pracy zawoził ją mąż. W poniedziałki i czwartki wracała do domu sama, autobusem i odbierała dziecko z przedszkola. W pozostałe dni to znowu mąż odwoził ich do domu.

Miała wszystko, prócz wolności podejmowania wyborów. Bo zawsze on wiedział lepiej. Zawsze dla jej dobra.

Mówiąc o tym wszystkim, dojrzewała do zmian. Uderzało ją, że mogła pozwolić partnerowi na całkowite zawłaszczenie swojego życia. Ale proces odchodzenia z takiej relacji nie jest krótki i ona o tym wiedziała. Pierwsze wątpliwości pojawiły się kilka lat temu. Ale dopiero od kilku miesięcy czuła się na tyle silna, by z nim o nich porozmawiać. Bezskutecznie. Obraził się tylko, że ona nie docenia jego wysiłków.

W grudniu Ela wyprowadziła się z synem z domu. Chwilowo pomieszkuje u rodziców, ale mówi, że chce szybko stanąć na nogi. Do Piotra nie wróci, nie chce zrobić kroku w tył. Powiedziała mi, że odzyskała siebie, że na nowo nauczyła się mówić: nie. Bo przy nim zapomniała, że może jej się nie podobać, że ktoś ją tak mocno kocha, że to uczucie zniewala. Zniewala dosłownie.