Bił ją przez 14 lat. Pierwszy raz uderzył jeszcze przed ślubem. Odeszła, to był dla nie sygnał, że nie może z nim być. Ale on przybiegł z kwiatami, płakał, przepraszał, tłumaczył, że nie wie, co go opętało, że to przez jego trudne dzieciństwo, wymagającego ojca, który nie znosił sprzeciwu.
Uwierzyła, bo kochała. Postawiła warunek: jeszcze jeden raz i koniec i nie ma drogi powrotu. Nikomu nie powiedziała, że ją uderzył, po co denerwować rodziców, stawiać go w złym świetle. Przecież to tylko incydent, nic nie znaczący.
Chodzili za rączkę na spacery, z miłością patrzyli sobie w oczy. Była najszczęśliwsza na świecie. Miała 24 lata, kończyła studia, planowali swoją przyszłość. Ślub wzięli, bo on naciskał, chciał ją mieć dla siebie, tłumaczył: „skoro się kochamy, to na co czekać”. Starszy o pięć lat, odpowiedzialny, poważny, pracujący, stać go było na utrzymanie żony, rodziny. Imponował jej tym i taki opiekuńczy. Nigdy nie doświadczyła tyle czułości i takiego poczucia bezpieczeństwa od strony mężczyzny, ojciec odszedł gdy miała 9 lat. Czasami dzwonił, aż przestał…
„Gdzie byłaś?” – trzask, myślała, że złamał jej szczękę po tym, jak wymierzył jej policzek, gdy tylko zamknęła drzwi mieszkania. Przyklękła oszołomiona. Padł koło niej na kolana z przerażeniem w oczach, przekluczył drzwi, jakby bał się, że ucieknie. „Martwiłem się, zrobiło się późno” – mówił szeptem próbują ją objąć, a ona przywarła do drzwi. Nie chciała, by ją dotykał. Nie wiedziała, co się stało. Wyszła z koleżankami do kina, mówiła mu, oddała pracę magisterską i poszły ten fakt świętować… Wstała i poszła do łóżka, leżała w ubraniu. Nie przyszedł do niej, rano czekała na nią kawa, drożdżówka i róża w wazonie. Musiał wyjść, jak tylko usłyszał, że wstaje.
Nie wiedziała, co zrobić. Wstydziła się, w końcu wszyscy mówili, że są takim cudownym małżeństwem, że tylko pozazdrościć. I co? Miała powiedzieć, że to wszystko to farsa?
Zaproponowała mu terapię, odmówił stanowczo: „Nie jestem czubkiem”. Mówiła, że się go boi, że nie wie, na co go stać, że uderzył ją po raz drugi, nie wie, czy to się nie powtórzy. Dzisiaj wie, że to właśnie wtedy powinna odejść, a nie wierzyć, że ona go naprawi, że mu pomoże. To wtedy skazała się na bycie ofiarą.
Bił ją, gdy zobaczył, że do domu z pracy podwozi ją kolega ze szkoły, bił, gdy wracała kilka minut później z zakupami, bił, gdy nie odbierała od niego telefonu w pracy. Na nic zdały się tłumaczenia, że miała zebranie, spotkanie. Kiedy wpadał w szał nie słuchał, co ona mówi. Bił na oślep, a ona rano dzwoniła do pracy, że nie przyjdzie, bo się źle czuje. Do lekarza po L4 szedł on, rodzinny ich znał, jakoś tak bez problemu zwolnienie wypisywał nawet jej nie widząc.
A później płakał, przepraszał. Jak na karuzeli: miłość i szczęście mieszały się ze strachem i nienawiścią. Bo ona go kochała i nienawidziła jednocześnie. Nienawidziła tego, kim się stawał, kiedy ją bił. Kochała każdego innego dnia.
Pierwszą ciążę od początku zagrożoną poroniła. Nosił ją na rękach do łazienki, podsuwał pod nos do jedzenia wszystko to, co lubiła. Wiózł do szpitala, gdy krwawiła, gdy płakała i nie mogła się uspokoić. Do ich domu wdarł się głęboki smutek. Ona ze zwieszoną głową, szurająca kapciami, bez życia… On chodzący wokół niej jak na palcach, powtarzający, że wszystko się ułoży, że będzie dobrze. Nie było. Wróciła do pracy, zamknęła się w sobie jeszcze bardziej.
Wrócił stary domowy rytm… Kiedy odmówiła seksu, ciągnął ją za włosy do sypialni, zgwałcił, a ona nie czuła nic. Rano spakowała się i pojechała do swojej matki. „Twoje miejsce jest przy mężu” – usłyszała. On przyjechał do niej z kwiatami, wiedziała, co powie, co zrobi. Wiedziała też, że ulegnie, że nie ma siły się przeciwstawić. Nie potrafiła. Matka uścisnęła ją na do widzenia: „Wszystko będzie dobrze, córeczko” – powiedziała.
Okazało się, że jest w ciąży. Kazał jej od razu iść na L4, nie mogła wychodzić z domu, kazał jej leżeć, gdy po cichu płakała, przytulał ją, pocieszał. Była jak skała. Zamroziła uczucia, emocje. Myślała, żeby tylko wytrwać, przeczekać, że jak pojawi się dziecko, to pewnie wszystko się zmieni. On się zmieni, ona będzie inna. Bo to może jej wina? Może to ona go prowokuje. W końcu bił ją zawsze, gdy coś zrobiła nie tak, jak on chciał.
Dzisiaj Mateusz – jej syn ma 12 lat. Uciekła, gdy w jego oczach zobaczyła strach, gdy rzucił się na ojca krzycząc, żeby dał jej spokój. Dzwoniła po policję, zrobiła obdukcję, założyli jej niebieską kartę, ale i tak była sama. Zrezygnowała z pracy, gdy połamał jej nogę. Nie miała siły, nie chciała go prowokować, wybrała siedzenie w domu – myślała, że będzie bezpieczniej.
Cztery lata temu, rano, gdy on wyszedł do pracy wzięła syna i się wyprowadziła. Z jedną torbą, z tornistrem pełnym książek. Miała 38 lat, a czuła się jak staruszka. Bolało ją całe ciało… Wyciągnęła kartkę z adresem domu samotnej matki, którą wetknął jej w rękę policjant szepcząc: „Uciekaj, nim cię zabije”. Wtedy zrozumiała, że to może się zdarzyć. Że on może ją zabić. Przecież nie raz traciła przytomność, topił ją w wannie. Co wtedy z jej synkiem? Kto się nim zajmie.
Dlaczego opowiedziała mi swoją historię? Bo trafiła na ludzi, którzy jej pomogli, na specjalistów, którzy się nią zajęli – od adwokata przez psychologa, urzędników, aż po kobiety w tej samej co ona sytuacji. Były dla siebie wsparciem. Kiedy pytam dlaczego 14 lat w tym trwała, usłyszałam: „A gdzie miałam pójść. Gdzie teraz pójdą te wszystkie dziewczyny, które są ofiarami, ofiarami w zaciszu własnych domówi? Kto da im wsparcie, kto pozwoli im zdobyć się na odwagę, by zmienić swoje życie?”.
Rzecznik Praw Obywatelskich Adam Bodnar poinformował, że Ministerstwo Sprawiedliwości pracuje nad wycofaniem się naszego kraju z tzw. konwencji antyprzemocowej, tj. konwencji Rady Europy mówiącej o zapobieganiu i zwalczaniu przemocy wobec kobiet i przemocy domowej. Konwencja zobowiązuje do wsparcia prawnego i psychologicznego ofiar, tworzenia schronisk, ośrodków wsparcia, ścigania sprawców gwałtów, oprawców. W Polsce co piąta kobieta jest ofiarą przemocy domowej, doświadcza jej rocznie około 800 tysięcy kobiet, czyli dwa tysiące kobiet dziennie…
RPO otrzymał pismo z datą 03.01.2017 roku informujące, że do Pełnomocnika Rządu do spraw Równego Traktowania wpłynął 28 listopada 2016 roku projekt wniosku przygotowany przez Ministerstwo Sprawiedliwości mówiący o wypowiedzeniu konwencji wraz z uzasadnieniem. Opublikowane pismo przez RPO wywołało burzę, zwłaszcza, że jeszcze dwa miesiące temu premier Szydło zapewniała, że projekt wycofania się naszego kraju z konwencji nie jest w ogóle dyskutowany i w rządzie nie ma miejsca.
Poprosiliśmy o komentarz Ministerstwo Sprawiedliwości, otrzymaliśmy następującą odpowiedź:
„Ministerstwo Sprawiedliwości informuje, że rząd nie podjął żadnego postanowienia w sprawie wypowiedzenia i aktualnie nie pracuje nad wypowiedzeniem Konwencji Rady Europy o zapobieganiu i zwalczaniu przemocy domowej sporządzonej w Stambule 11 maja 2011 r., ratyfikowanej za uprzednią zgodą wyrażoną w ustawie w dniu 13 kwietnia 2015 r. Nie podjął również jakiegokolwiek postanowienia w zakresie wycofania się z ochrony praw kobiet i dzieci, które padają ofiarą przemocy domowej oraz w żadnym przypadku nie planował, ani nie planuje odmawiania pomocy ofiarom takiej przemocy.
Wypowiedzenie Konwencji nie znajduje się również w planie rządowych prac legislacyjnych i programowych.
Ochrona przed przemocą, w szczególności dzieci i osób starszych jest priorytetem działań podejmowanych przez Ministerstwo Sprawiedliwości. Rząd podejmuje działania zmierzające do objęcia ochroną wszystkich ofiar przemocy domowej. Ministerstwo Sprawiedliwości na bieżąco monitoruje też przepisy prawa służące ochronie przed przemocą, w tym monitorowane są zobowiązania Polski w tym zakresie wynikające z umów międzynarodowych”.
Gdzie leży prawda? Wniosek jest, czy go nie ma? Skąd sprzeczne informacje? Wraz z moją bohaterką czekam, jak to określiło Ministerstwo: na działania zmierzające do objęcia ochroną wszystkich ofiar przemocy domowej, bo jak na razie rząd działa trochę wbrew temu, co mówi wycofując chociażby dotacje na Centrum Praw Kobiet – fundację wspierającą ofiary przemocy… Co w zamian? Na razie cisza.