Tunezja nigdy nie znajdowała się na liście miejsc, które chciałabym zobaczyć. Po pierwsze dlatego, że nie ma tam gór, po których kocham chodzić, po drugie – gorąco, nudno – bo tylko plaża, więc co tam robić.
Cóż, nie ma jak to ulec stereotypom w dodatku własnych przekonań. Na szczęście życie podsuwa nam od czasu do czasu różne okazje i tak przyszło mi zweryfikować moje myślenie na temat Tunezji. Wsiadłam do samolotu, kompletnie nie wiedząc, czego się spodziewać. W walizce kilka letnich ubrań i ciekawość przygody, którą właśnie rozpoczęłam. Nie zdążyłam nawet kupić żadnego przewodnika, więc korzystałam z kieszonkowego znajomej, która leciała razem ze mną, a która w ostatniej chwili w jakimś kiosku dojrzała lakoniczne informacje na temat Tunezji.
Lubię wiedzieć, dokąd się wybieram, ale tu czas skutecznie ograniczył mi przygotowania. Jednego byłam pewna, po tym jak wysiadłam z samolot – Tunezja jest płaska. Aż po horyzont nie widać żadnych wzniesień, nawet wysokich budynków. Ale tak, jak jest płaska – tak jest urozmaicona swoim wnętrzem, tym czym żyje na co dzień, czym bije jej serce. Trudno zaledwie w kilka dnia będąc jedynie na wchodzie kraju poznać go w 100%, ale te kilka dni może dać przedsmak tego, czym ten kraj może nas zachwycić i zwabić myślą, że warto tu wrócić.
Tunezja jest krajem wielu kontrastów, sprzeczności, zapachów i kolorów.
Z jednej strony trafiasz na piękne hotele, które położone są tuż przy plaży. Za każdym razem zadziwiało mnie, że trafiając z jednego hotelu do kolejnego nadal jesteśmy nad morzem, jakbyśmy przez chwilę zamieszkali na wyspie. Z drugiej – jeśli tylko masz możliwość i chęć, możesz dotknąć tej Tunezji poza hotelowej, kolorowej, krzyczącej w medinach. Jasne, można wykupić wycieczki fakultatywne, zwiedzić część kraju, ale spokojnie można też na własną rękę podejrzeć trochę tunezyjskiego życia. Niesamowite jest dostrzeżenie skrzyżowania kultur, które spotkały się na terenie tego państwa i pozostawiły po sobie niesamowite miejsca, jak choćby amfiteatr w El Jam, który zachował się w lepszym stanie niż rzymskie Koloseum i jest trzecim co do wielkości amfiteatrem na świecie.
Chodząc między murami można poczuć ducha drugiego, trzeciego wieku naszej ery, kiedy walczyli tam gladiatorzy, ukrywali się ludzie przed najazdami wrogów. Warto zajrzeć do mediny w Tunisie – chyba największej. Pozwolić się zgubić trochę między uliczkami pełnymi kolorowej ceramiki, ubrań, nawołujących handlarzy, znaleźć za żółtymi drzwiami wejście do uroczej restauracji i spróbować tunezyjskiej kuchni, zwłaszcza deseru, do którego dodawana jest woda kwiatowa i który pachnie obłędnie.
Jeśli nie lubicie tak dużych tłumów jak w Tunisie, możecie pochodzić uliczkami Sousse, popatrzeć na dzieci, które kopią piłkę na plaży i poczuć w płucach zapach przypraw sprzedawanych w tamtejszej medinie. Trafić też do Sidi Bau Said uroczego miasteczka na przedmieściach Tunisu, które zachwyca swoimi kolorami i widokami, a w którym warto zatrzymać się w lokalnej knajpce i wypić sok wyciskany z cytryny – nigdy nie piłam nic lepszego.
W Monastirze po zwiedzeniu mauzoleum – miejsca kultowego dla Tunezji, można zbłądzić, żeby trafić na lokalny targ, gdzie nie zaczepiają cię już handlarze z mediny, bo chodzą tam tylko lokalni mieszkańcy – jest barwnie, pachnąco i głośno. Bo tym, co tworzy klimat Tunezji i przyciąga mnie osobiście najbardziej, są ludzie. Tak, jak my jesteśmy ich ciekawi, tak samo oni interesują się nami i jeśli tylko mają okazję i znają choć trochę angielski, próbują rozmawiać, opowiadać o swoim życiu, o tym, co robią, jak żyją, czy są szczęśliwi w swoim kraju, który przeszedł w ostatnich latach ogromną rewolucję.
Trochę przypominają mi nasze polskie społeczeństwo na początku lat 90-tych, trochę pogubionych, niepewnych przyszłości, ale (cóż, w przeciwieństwie do nas) zawsze uśmiechniętych i serdecznych. Jak choćby starszy pan na targu, który sprzedając mi pęk pachnącej obłędnie mięty wetknął mi jedną gałązkę we włosy. Czy Ahmed spotkany na plaży w Hammamet, który od 10 lat jeździ ze swoim wielbłądem – Krzysztofem Kolumbem (tak się nazywał) i zachęca turystów, do przejażdżki lub chociaż zrobienia sobie zdjęcia ze swoim zwierzęcym przyjacielem. Mohamet pracujący na łodzi, który wstaje o szóstej rano, by nałowić ryb dla siebie i swojego ojca – jedzenie na cały dzień – i zdążyć jeszcze na 10 godzin do pracy.
Tak naprawdę ciężko mi nadal pozbierać myśli po tej podróży. Po pierwszych trzech dniach byłam zmęczona intensywnością doznań – miejsc tak skrajnie różnych – jak przedmieścia Tunisu, a później jego centrum tak odmiennego. Czy przepychu miejsc przygotowanych dla turystów ze zderzeniem historii miejscowych ludzi, którzy czasami ledwo wiążą koniec z końcem i cieszą się, że do Tunezji wracają turyści, bo dla nich oznacza to lepsze życie. Dzięki nam – tym którzy chcą poznać ten kraj, im żyje się lepiej. Bycie gościem w Tunezji jest naprawdę wyjątkowym doświadczeniem. Do tego stopnia, że po sześciu dniach nie chciałam już stamtąd wyjeżdżać, tylko chłonąć jeszcze jego wyjątkowość i poznawać je coraz bardziej.
Jeśli zastanawiacie się nad wakacyjnym kierunkiem – gorąco polecam wam Tunezję. Uraczy was ona idealnymi dla turystów warunkami, poczuciem bezpieczeństwa, odsłoni przed wami swoje najpiękniejsze miejsca, a jeśli będziecie chcieli ją poznać bliżej, z pewnością na waszej drodze postawi ludzi, którzy są świadectwem wyjątkowości tego kraju.
Ja wrócę tam na pewno. Mam zamiar wylądować w Monastirze, wsiąść w pociąg, który jest zaraz przy lotnisku i już na własną rękę zwiedzić ten kraj. Dotrzeć na Saharę i pokazać moim dzieciom jak pięknie się różnimy i jak wiele rzeczy wspólnych jest między nami. I jak cudowne miejsca chce pokazać nam świat, jeśli tylko będziemy chcieli je dostrzec.