Go to content

Sebastian „Junior” Jaryszek: Masz ochotę się wyrazić poprzez tatuaż – nie wahaj się. Zrób to dla siebie

Bardzo często właśnie nowe życie, rozdanie, nowy początek, zmiana, wyrywanie się z toksycznej relacji, może być asumptem na sprawienie sobie tatuażu. Tatuaż jako symbol i znak na ciele, może być przywoływaniem czegoś, odznaczeniem ważnego momentu życiowego. Możesz być sobą, masz ochotę się wyrazić poprzez tatuaż, to się nie wahaj. Zrób to dla siebie! – mówi Sebastian „Junior” Jaryszek, warszawski artysta tworzący na ciele i na płótnie, w rozmowie z Agnieszką Grün-Kierzkowską dla
Ohme.pl

Agnieszka Grün-Kierzkowska: Może zaczniemy od tego, co przyznam mnie zaskoczyło, że byłeś bardzo młody, gdy zacząłeś przygodę z tatuażem. Miałeś wtedy 21 lat…

Sebastian „Junior” Jaryszek: Dwadzieścia jeden lat, to mocno na wyrost, bo jestem z listopada a zacząłem tatuować w lutym, więc właściwie miałem lat dwadzieścia. Wiesz co mnie do tego tematu przyciągnęło? Złożyło się na to kilka rzeczy.
Byłem takim trochę łobuzem, chłopakiem z podwórka. Nauka raczej bez wyników mi poszła, kariera uniwersytecka mi nie groziła. Taki byłem wtedy, zdolny łobuz, trochę rysujący po zeszytach, raczej omijający szkołę.

Rysowałeś pewnie po marginesach zeszytów?

Rysowałem po wszystkim, co się da. Byłem osamotniony, miałem tylko podwórko, nie zadbałem ani nikt inny o to się nie postarał, abym otrzymał staranne wykształcenie. Choćby plastyczne, więc raczej to się ograniczało do marginesów i całych zeszytów. Jakichś okazjonalnie czynionych rysunków dla kolegów. Pamiętaj, że były to lata 90. Rodzący się kapitalizm, życie
pozostawione żywiołowi, filozofii dorabiania się i przepychania, zasady twardych łokci. Wyleciałem ze szkoły. Nie pierwszej zresztą. Zacząłem pracować w hipermarkecie. Doszedłem jednak do przekonania, że trzeba jakąś szkołę skończyć.

Nie wiem, czy znane ci jest pojęcie Sorbony w Warszawie? Otóż Sorbona, to jest taka szkoła dla dorosłych, przy czym ma reputację dosyć rozrywkowej szkoły. Trzeba jednak dodać, że sporo ciekawych i znaczących postaci tę szkołę ukończyło. Była szkołą trochę dla łobuzów, ale również dla ludzi, którym się powinęła noga. W przypadku dziewczyn wystarczyło zajść w
ciążę, aby w tej warszawskiej Sorbonie wylądować.

Niektórzy mieli ciekawsze rzeczy do roboty niż ślęczenie nad podręcznikami i dzięki temu życie potoczyło się im tak a nie inaczej.

Tak, właśnie. Trafiłem do tej szkoły i zetknąłem się tam z ludźmi, którzy mieli coś wspólnego z tatuażem. Tatuaż mnie fascynował, już miałem jakiś pierwszy wzorek, ale nie bardzo wiedziałem, jak się do tego zabrać. Zajęcie się wtedy
tatuażem, jeżeli nie siedziałeś w więzieniu, było ograniczone. Pamiętaj, że nie było wtedy Internetu. Żeby zdobyć wiedzę trzeba było wyjść na ulicę, przemierzyć podwórko. W Warszawie funkcjonowały wtedy trzy studia tatuażu, raczej nie byli to ludzie chętni do dzielenia się swoją wiedzą. Naraz okazało się, że w klasie- w Sorbonie- jest facet, który jedno z tych studiów
tatuażu prowadzi. Wyczuł pismo nosem, że kręci się wokół niego chłopak, który chce kupić sprzęt. Zaproponował mi zakup, oczywiście po atrakcyjnej cenie(śmiech). Bardzo się cieszyłem, że w ogóle uda mi się zdobyć pierwszą maszynkę. Ten sam facet, który sprzedał mi maszynkę, zadzwonił do mnie pół roku później i zaproponował pracę u niego w studio. Ja wcześniej z tej maszynki zrobiłem użytek, wytatuowałem połowę mojej dzielnicy, gros moich kolegów z osiedla. Wtedy tatuaż był niedostępny, jawił się niczym zakazany owoc. Każdy chciał, ale wszyscy się bali. Wcześniej, jeśli ktoś miał u mnie na
podwórku tatuaże to znaczy, że siedział.

Nie wiedziałem jeszcze jednej rzeczy, którą już dzisiaj wiem, że ci ludzie posiadający wtedy studia tatuażu, też raczkowali w tej profesji, choć mi wydawali się naówczas mistrzami. Było takie główne studio, dokąd wszyscy niczym na pielgrzymki jeździli, to Trójmiasto. Drugie główne studio mieściło się w Poznaniu. Znane studio w AC Shopie w Poznaniu, to był taki sklep, gdzie jeden z członków Acid Drinkers miał swój sklep muzyczny. Pamiętaj, że w latach 90-tych, sklep muzyczny to było Centrum Wszechświata i Kultury dla młodych.

Jeszcze chciałam wrócić do wątku, jak prowizoryczna była wtedy działalność tych osób.

Myślę, że w latach 90-tych, wszystko w Polsce było prowizoryczne, postawione szybko i na słowo honoru. Mieliśmy aspiracje, ale też kompleksy po komunie, łatwo było wtedy zaszpanować, wystarczył jakiś modny gadżet z zachodu. Może nie tak jak w latach osiemdziesiątych, ale dalej to działało… Oczywiście, ja też w dobrym momencie się do tego dorwałem. Bądźmy szczerzy, brak wykształcenia, obycia, zresztą, gdzie masz zdobyć to obycie, gdy mieszkasz na warszawskiej Woli. Nie było w moim środowisku modnych miejsc, w których można nawiązać kontakty, nie miałem dostępu do intelektualnego środowiska, gdzie buzują pomysły. Była szkoła życia, prawdziwa szkoła życia. Gdy zacząłem tatuować w wieku 20 lat, wyglądałem jakbym miał 15. Klienci, gdy przychodzili zrobić tatuaż, patrzyli z niedowierzaniem, że jakiś szczyl dobiera im się do skóry (śmiech).

Początki to była partyzantka, czasami bywało zabawnie, czasem trochę strasznie. Na pewno było bardziej autentycznie niż obecnie. Zacząłem wtedy robić tatuaże, choć wielu wieszczyło, że to praca na krótki dystans, przecież nie będziesz całe życie tatuaże robić, o kurde, no hello chłopie, ogarnij się… Jak mówiła mi wtedy pewna dziewczyna, której notabene zrobiłem tatuaż. Dzisiaj się z tego śmieję, bo ja o niczym innym nie marzę niż całe życie robić te tatuaże. Dzisiaj myślę sobie, że wygrałem trochę jak na loterii. Tak, że mam taką pracę, która cały czas sprawia, że czuję się młody. Wiecznie młody.

I w zgodzie z samym sobą, podążałeś czasami po omacku, czasami mniej pewnie, ale zawsze przed siebie i autentycznie.

To prawda i zdążyłem u zarania swej działalności pozrażać do siebie wszystkich ludzi. Okazało się, że funkcjonuję na pustyni, ani do kogo gęby otworzyć, ani się poradzić. Nie mówiąc już o wymianie doświadczeń. Komu się pochwalić? No, bo kto cię pochwali? Nikt, no to sam się pochwalę. Stwierdziłem, że trzeba ruszyć za zagranicę. Trafiłem do Wiednia i okazało się, że w bardzo krótkim czasie, bo niespełna w dwa lata, nabrałem takiego otrzaskania się i niezbędnej ogłady, która zaowocowała na przyszłość. Zacząłem pokazywać się na konwencjach tatuażu, zdobywać pierwsze nagrody. Nagle z gówniarza z dzielni, przeistoczyłem się w fachurę. Okazało się, że ten koleś z Warszawy, ten pyskaty Junior, coś jednak umie. To było dosyć zabawne, a dla mnie niezwykle satysfakcjonujące.

To budujące, dające ci potwierdzenie wewnętrzne, że dobrze zainwestowałeś w indywidualny kierunek i nie stawiałeś koleżeństwa ponad autentyczność.

Wiesz co, bardzo ważną rzecz należy podkreślić, że ja na to nie miałem żadnego planu. W 1997 roku w styczniu nie miałem na piwo, siedząc smętnie na murku pod blokiem a już we wrześniu pracowałem w studiu tatuażu i miałem klientów. Zarabiałem przyzwoite pieniądze. Mogłem się rozwijać. Zapisałem się do szkoły. Niezły przeskok w parę miesięcy.

Nagle moje życie totalnie się zmieniło. Wykorzystałem swoją szansę. Wreszcie pierwszy raz w życiu coś się udało. Wiedziałem, że trzeba zapieprzać, trzeba iść za ciosem. To było moje przebudzenie.

To było twoje przebudzenie! Bardzo mi się podoba twoja autentyczność i te wspomnienia, prawdziwe, niezawoalowane. Niektórzy sobie piszą historię, tak żeby pasowała do ich aktualnego wizerunku. Zaintrygowałeś mnie bardzo tymi smokami i stwierdzeniem, że smoki odzwierciedlają twoją drogę. Rozwiniesz to?

Kiedyś wypowiedziałem takie zdanie, że jakby mi ktoś zagwarantował, że do końca życia będę miał robotę, to mogę robić tylko smoki. Smoki są wspaniałym motywem, ponadczasowym. Funkcjonującym we wszystkich możliwych kulturach, niezależnie od mód i trendów. Smok zawsze gdzieś się pojawia. A już szczególnie ten orientalny w tatuażu. Można powiedzieć temat oklepany, ale jednak dający całe spektrum możliwości. Niby ten sam motyw, ale za każdym razem inny. Że to przecież jest jednak wytwór ręki, a nie maszyny. Pracuję w taki sposób, że nie tworzę projektu, gdy robię tatuaż. Szczególnie przy tych
smokach. Nie przygotowuję nic na kartce, siadam z klientem, rozmawiam, omawiam z nim tylko jakiś wstępny plan i biorę flamastry do ręki, tworząc te smoki na skórze.

No właśnie miałam cię o to zapytać, czy twoje rysunki na skórze, które są jak opowieści, odważne, tajemnicze, barwne. Czy ty masz wpływ na konkretne wybory klientów? Podążasz za natchnieniem, czy raczej…

Przepraszam, wejdę w słowo. O to należałoby zapytać klientów, czy oni mają na coś wpływ (śmiech). No właśnie. To jest dosyć chyba przewrotne, że klienci mogą dyskutować, a raczej nie mają wpływu na ostateczny projekt. Mają wpływ na kształt, na wielkość… Czy to ma być pół ręki, czy cała ręka. Mają wpływ na to, jaki kolor może być, to ustalamy razem. Uwielbiam moich klientów za to, że mi totalnie ufają. Oddają mi się. Otwierają się. W ogóle jestem chyba największym szczęściarzem z powodu moich klientów. Oni po prostu przychodzą i pytają: to co dzisiaj mi zrobisz? Ludzie odwiedzają moje studio świadomie. Przez te lata wypracowałem sobie taką opinię, że do mnie się przychodzi, siada i rozmawia. Trzeba mu trochę zaufać, a wyjdzie fajnie.

Spójrz na tego chłopaka, którym byłeś, zaczynając w wieku 20 lat przygodę z malowaniem na skórze i tego teraz w przededniu kolejnej wystawy. Jak ty to widzisz, jak ty czujesz tę zmianę położenia?

Czuję ogromną satysfakcję. Za miesiąc minie 28 lat jak się tym zajmuję. Jestem człowiekiem spełnionym. Zadowolonym z miejsca, w którym jestem. Wszystko jest na swoim miejscu, robię to na co mam ochotę. Mam wspaniałych klientów, którzy pozwalają mi realizować się, zawierzają, ufają. Moja praca przypomina trochę spotkania z kumplami. Oczywiście jest i bywa ciężka.

To jest praca fizyczna i umysłowa zarazem, a jeszcze dodatkowo musisz być miły…

Lubimy się, ja i klienci. Czas pracy upływa na pogaduchach, kawałach, wygłupach, oglądaniu filmików na YouTube i komentowania memów. W międzyczasie robi się tatuaż. Wszyscy teraz mają ADHD, ale ja naprawdę mam ADHD. Na koniec nikt nie ma mi za złe chaotycznego stylu. Jestem trochę chaosem, ale na początku wszak też był chaos lub jak ktoś powiedział chaos to inaczej zbudowany porządek.

Może właśnie dzięki temu chaosowi, powstają te świetne historie? Chciałam cię zapytać, o czym piszesz na skórze, papierze, płótnie?

Kiedyś tatuażyści to byli tacy zdolni łobuzi, jak ktoś umiał parę kresek postawić prosto, to był sukces. Teraz tatuują ludzie po studiach, wszechstronnie wykształceni. Na płótnie zaś chciałbym się trochę powyżywać, dać upust swojej wyobraźni. W tatuażu jest inny nośnik. Tatuaż jest jednak doprecyzowanym tematem. To jest sztuka dekoracyjna. Klient musi mimo wszystko z tym dobrze wyglądać. Musi to być ładne i dopracowane. W malarstwie chciałbym trochę poszaleć, powygłupiać się. Jestem z Roku Smoka, czyli trochę jestem smokiem.

Czy to nie jest świetny temat, żeby zmotywować się, zebrać do kupy i namalować jakąś liczbę smoków? Pierwotnie chciałem, żeby to było 48, bo tyle lat kończę…Teraz nie wiem, ile ich ostatecznie będzie. Wymyśliłem, że moje smoki będą tematem, który umieszczę wszędzie, gdzie się tylko da. W tym momencie, gdy z tobą rozmawiam, robię smoki-chochliki, buszujące między zastawą stołową.

Smoki w literaturze, w baśniach częściej bywały groźne, złe. U ciebie bywają sympatyczne, dobroduszne.

Muszę wziąć je w obronę i pokazać, że są sympatyczne. Są między nami, wszechobecne, trochę bajkowe, trochę odrealnione. Maluję czasami smoki, dla moich córek. Starsza córka dostała ode mnie obraz, w którym smok jest pasterzem latających prosiaków. Im dalej w las, to tym bardziej smoki przejęły kontrolę nade mną. Nawet powstał autoportret. Mój ze smokiem.

Wspomniałeś o Chińskim Roku Smoka, jaki był on dla ciebie?

Myślałem, co powiem ludziom na wystawie. Jaki był Rok Smoka dla mnie? Wyszła nam świetna próba generalna. Doznałem w roku smoka pełni szczęścia, radości i także niezbędnych do życia smutków. Euforii, ekstazy, zaliczyłem doła… A na koniec w nagrodę, że to wszystko przeżyłem, sprowadził mi ten rok – Anię. Na koniec wielkie love! To w nagrodę za to, że byłem grzeczny i dobrze odrobiłem lekcje. Smok wręczył mi laurkę, zdałeś chłopie! Dałeś radę. Ta wystawa jest też takim właśnie zwieńczeniem, małym podsumowaniem.

Cały czas działam, czasami rodzą się zaskakujące pomysły. Wychowuję córki, prowadzę firmę, chciałbym też jeszcze pożyć, wyjść gdzieś, coś zjeść, napić się, wybrać do Krakowa… To wszystko jest czasochłonne. Nie można żyć tylko pracą, ostatnio rzeczywiście smoki zdominowały mój czas.

Wystawa Rok Smoka. Dobrze pamiętam, przełom stycznia i lutego? Pewnie masz w głowie jakieś podsumowania i postanowienia u zarania roku…

Tak, 17 stycznia jest wernisaż, wystawa potrwa do 29 stycznia. Właściwie wystawa się skończy wraz z końcem roku Smoka. Dużo zmian, dużo przemyśleń, dużo pracy nad sobą. To w ogóle jest zaskakujące, bo to jest chyba dla mnie jedno z większych osiągnięć. W tym roku musiałem pożegnać bardzo wiele osób z mojego życia. Rozstałem się z masą ludzi, z którymi współpracowałem. Przyszli do mojego życia nowi ludzie.

Okazuje się, że rozstania to nie jest koniec świata. Czasami są potrzebne, chociaż się ich boimy, to wręcz powiedziałbym, że niepotrzebnie, bo robimy miejsce dla nowych rzeczy i dla nowych ludzi, którzy przychodzą do nas do naszego życia. Doświadczyłem tego w ubiegłym roku. W mijającym roku było dużo ciężej, a mimo to czuję, że zmierzyłem się ze wszystkimi demonami, smoki je przepłoszyły. Ograniczyłem pewne sprawy, otworzyłem się na inne, dobre dla mnie, mniej toksyczne…

Postanowiłeś przeżyć kolejny etap bardziej świadomie?

No i tak sobie pomyślałem, że od tego chłopaka z warszawskiej Woli, który zaczął robić tatuaże kolegom, dzieli mnie naprawdę spory kawał drogi. Natomiast pojawiła się też myśl i taka refleksja, która trochę mnie zmroziła, że gdy będzie kolejny Rok Smoka, to będę miał 60 lat. No właśnie, 60 lat…Wydaje mi się to odległe i trudne do wyobrażenia…

Myślisz, że wybierając swoją autentyczną drogę, robiąc to, co lubisz, chociaż bywało ciężko, że dzięki temu osiągnąłeś radość życia, zdobyłeś energię i zwiększyłeś swoją witalność?

Myślę, że to ma bardzo duży wpływ na to, co się też dzieje obecnie ze mną. Tu i teraz. Praca, oprócz tego, że daje mi satysfakcję, pozwala żyć na dobrym poziomie, obdarza mnie przede wszystkim możliwością realizowania się na innych płaszczyznach. Przez lata byłem współorganizatorem kilkunastu konwencji tatuażu, stworzyłem mnóstwo najprzeróżniejszych wystaw, projektów i innych rzeczy. Właśnie nie komercyjnych, tylko takich około artystycznych, zresztą w Norblinie, w tym miejscu, w którym będzie teraz moja wystawa, już kiedyś byłem.

Wszystkim spoza Warszawy, przypomnę tylko, że Norblin to była taka cudowna stara fabryka, tam kręcono filmy, bo wyglądało to miejsce niesamowicie. Miejsce magiczne. W tej fabryce mieszkałem przez tydzień z bardzo dobrym malarzem, zresztą też tatuażystą, Marcinem Łukasiewiczem. W 2009 roku zamknęliśmy się tam na tydzień i przez cały czas malowaliśmy siebie nawzajem. Odbywało się to na takich gigantycznych formatach 4×3 i po tygodniu, to my byliśmy właśnie wystawą.

Pocztówki z Norblina, na YouTubie jest film z tego przedsięwzięcia. Wtedy wyprzedziliśmy social media. W 2009 roku codziennie nagrywaliśmy się, dzisiaj byśmy robili live’a, wtedy mieliśmy operatora, który zostawił nam kamerę, wypożyczoną z telewizji i codziennie nagrywaliśmy siebie. Dlatego teraz, to jest ni mniej, ni więcej, tylko mój powrót do Norblina. Także do tych projektów artystycznych wtedy stworzonych. Było ich sporo: projekt Junioring Woman, gdzie fotografowaliśmy wytatuowane kobiety, miałem też swoją, malarską wystawę portretów, wystawy zbiorowe.

Reasumując, to tatuaż otworzył mi dostęp do innych rzeczy i dał wiarę w to, że mogę robić takie projekty jak teraz.

Myślę, że on był wyzwalaczem, takim punktem wyjścia, platformą, z której po prostu uruchomiłeś się artystycznie na wielu poziomach. Ja też dostrzegam w tobie, takiego inicjatora różnych ciekawych wydarzeń…

To prawda, nie mogę sobie tego ująć i odmówić. Jestem inicjatorem. Natomiast inicjator bez bandy, nic by nie wskórał. Mam znakomitą grupę przyjaciół, otwartych na wszystkie moje pomysły, mądrzejsze, głupsze lub jakiekolwiek. Gdy przyjdzie i zastuka coś w mej głowie, to zawsze mi pomogą w realizacji. Mam niezawodną przyjaciółkę, Kasię Adamską, przyjaźnimy się od 28 lat. Właściwie nie było działania artystycznego, w którym by mi nie pomogła. Wspiera mnie swoją wiedzą organizacyjną, bo pracowała w Stołecznej Estradzie jako szefowa promocji i jest wyjątkową artystyczną duszą. Teraz mam jeszcze Anię, z którą razem się wspieramy. Nawet na wystawie będzie jedna praca zainspirowana działaniami Ani, bo ja nigdy nie robiłem kolażu, a na wystawie pojawi się pierwszy raz kolaż. Kolaż będzie śmieszny, związany z Krakowem, obrazek kupiony na Kazimierzu, na starociach. Święty obrazek. Otrzymałem go od Gosi i Ani…

Według ciebie tatuaż jest sexy?

Wow! No, to takie pytanie trochę zaskakujące.

Wiesz, dlaczego o to pytam? Bo taką odpowiedź uzyskałam, kiedy zapytałam kilka osób, dlaczego mają tatuaże i to się nie wiązało z jakąś tam symboliką, nie wiązało z jakąś historią, była odpowiedź, że tatuaż jest sexy i tak mnie to właśnie zastanowiło.

Teraz włożę kij w mrowisko, słuchaj, kiedyś widok kobiety z tatuażem należał do rzadkości, dziś raczej trudno spotkać kogoś bez tatuażu. Jak ty to skomentujesz?

No to trochę na wyrost, bo ludzi bez tatuażu jest nadal mnóstwo. Natomiast istotnie, ten temat wytatuowanych kobiet, to było w ogóle takie trochę moje marzenie… Jak przeglądałem niemiecką prasę, czy jakieś tam amerykańskie magazyny w latach 90-tych, widziałem te wszystkie wytatuowane kobiety, tak sobie to wizualizowałem, że to są panie na stanowiskach i mają taką drugą twarz, osobowość.

Właściwie może być trochę sexy, bo to jest taka osoba, po której się niczego nie spodziewasz. I tak sobie to wizualizowałem, mówiłem cholera, kiedy to u nas tak będzie, że kobiety się otworzą i będą się tatuowały. Zacząłem robić duże projekty, koleżanki trochę namawiać, wiesz w latach 90-tych to nie było tak, że ja siedziałem, czekałem, aż przyjdzie ktoś i zrobi sobie coś czadowego.

Ludzie co prawda, robili na co dzień sobie wzory, powiedziałbym grzeczne, katalogowe, takie rzekłbym standardowe. Motylki, chińskie litery, etc. Znak zodiaku albo jakieś słowo i to już było super, to już była dziara. A mnie się marzyły dalsze wyprawy, bardziej odkrywcze historie i ekscytujące podróże, eksplorowanie tajemnic i nieoczywistości. Miałem odważne koleżanki, nie przeczę i one się na to zgodziły.

Doprowadziłem tatuaż kobiecy do takiego momentu, że zrobiłem odpowiednik kalendarza, prawie kalendarz Pirelli w naszym wydaniu. Możesz taką stronę sobie sprawdzić, Juniorink Woman, i tam odkrywaliśmy nowe lądy. Wytatuowane dziewczyny były fotografowane przez różnych fotografów. Zrobiliśmy z tego wystawę, zrobiliśmy kalendarz, który rozdawaliśmy naszym zaangażowanym w nasz projekt ludziom. Okazało się, że na wernisaże przychodziło po 500 osób.

Nieźle!

Dzisiaj już ten temat byłby trochę mniej szokujący, mniej intrygujący, ale w 2007 roku, kiedy byliśmy pierwsi z tym tematem na tapecie, to było coś. Naprawdę robiło wrażenie.

Tak więc tatuaż kobiecy, jest mi bardzo bliski i naprawdę bardzo się w to angażuję. A że kobiety wytatuowane są bardzo sexi, to jest fakt niezaprzeczalny. Dlaczego? Może przez tajemniczość, wyzwolenie? To jest kwestia bardzo indywidualna. Każdy musi odpowiedzieć sobie sam na tak zadane pytanie.

Czy chodzi o to, że męski tatuaż potwierdza siłę, dominację?

Może bardziej dzikość.

A kobiecy to już jest jakaś tajemnica, coś ukrytego, szczególnie ten przywołany przykład eleganckich kobiet w biznesie?

Wiesz, tajemnica i kontrast tu współgrają. Często myślisz sobie, gdzie taka pani w biurze i na stanowisku z takim malunkiem zagrzeje miejsce? No przecież nie, to się wyklucza. A ta pani w biurze na stanowisku ma całe plecy, rękawy, jedną nogę w tatuażu i jeszcze zarządza dużym zespołem ludzi, a tak w ogóle jest poważną osobą. Kiedyś tatuaż był wykluczający, powodował złe skojarzenia, zamykał w hermetycznym środowisku. To się zmieniło. Na przykład młodzi obecnie chcą mieć dużo małych wzorów, a ja z kolei jednak pozostaję i preferuję te spektakularne, duże kompozycje. Powiedziałbym w epickim stylu.

Myślę, że to jest dobre porównanie o takiej tajemnicy mówiące, dwóch obliczach jednej osoby. W dzień utkana w kokonie garnituru, pozamykana w konwenansach, a po zmroku i zdjęciu stroju, ujawnia się skóra prawdziwa, ozdobiona rysunkami.

Na koniec, jak często to czynię, prośba abyś przekazał kilka zdań z dedykacją czytelniczkom ohme.pl.

Jestem bardzo blisko tematów kobiecych, rozmawiam z kobietami i mam bardzo – jako tatuażysta – bliską relację z klientami. Dużo studiuję różnych materiałów, teraz jest dużo wątków o rozwoju osobistym i psychologii, przemianach mentalnych zachodzących u kobiet, wyzwoleniach, przebudzeniach. Pierwszy przekaz jest taki, żeby nie powielać schematów i nie
przejmować się tym, co wypada a co nie. Żeby robić to na co ma się ochotę, nie krzywdząc przy tym nikogo. Mam mnóstwo klientek, które przetarły te szlaki już dawno temu, ale nadal spotykam się z tym, że jednak nie, ja bym chciała, ale to już takie przegięcie, nie wiem co powiedzą w pracy, jak zareagują w domu.

Możesz być sobą, masz ochotę się wyrazić poprzez tatuaż, to się nie wahaj. Zrób to dla siebie! To już nie jest aż tak szokujące, jak było kiedyś. Można malować ciało i nikt ci tego nie zabroni. Tatuaże nie są straszne, nie są więzieniem, są sztuką i mogą cię wzbogacić estetycznie.

Bardzo często właśnie nowe życie, rozdanie, nowy początek, zmiana, wyrywanie się z toksycznej relacji, może być asumptem na sprawienie sobie tatuażu. Tatuaż jako symbol i znak na ciele, może być przywoływaniem czegoś, odznaczeniem ważnego momentu życiowego, przemiany. Zachęcam do tego gorąco!

Dzięki za rozmowę.