Go to content

Rozwód trwał ponad trzy lata. Przez dwa pierwsze nie udało się zaprosić do sądu ani męża, ani kochanki. Pandemia dołożyła swoje

Dojrzała kobieta spaceruje po plaży
fot. iStock

Historia pewnego rozwodu. Cz. II.

Pomysł z podsłuchem okazał się fatalny w skutkach ale dostarczył niezbitych dowodów. 6 godzin siarczystego materiału z gruchania, ustalania, planowania, utyskiwania na życie ze starą, straszną żoną. Przesłuchiwałam z tygodniowym opóźnieniem i czułam się jak w innym świecie, jakby mnie ktoś odzierał ze skóry. Każde słowo paliło jak ogień. Nie byłam w stanie przesłuchać całości, oddałam koleżance-prawniczce ze słowami: „rozwiedź mnie natychmiast”.

Przeczytaj pierwszą część: „Mam 76 lat. Mąż zostawił mnie po 30 latach małżeństwa. Jeszcze nie wiem, czy się podniosę”. Historia pewnego rozwodu

Nowy obiekt zainteresowań

W sądzie dowiedziałam się, że to, co zrobiłam jest nielegalne i czekała mnie równorzędna batalia – oprócz sprawy rozwodowej, mój mąż wniósł sprawę z powództwa cywilnego w związku z podłożeniem przez mnie podsłuchu. Jego kochanka była o sześć lat ode mnie młodsza, znali się jeszcze z poprzedniej pracy. Romans trwał od 6 lat… Z przerwami. Była szefową serwisu sprzątającego. I złapałam się na tym, że byłam bardzo rozczarowana w związku z tym. Spodziewałam się dużo młodszej, ekstra kobiety, która jednym ruchem wykosiła mnie z tego związku, dla której do samego końca szedł ślepo i w zaparte mój mąż.

A tu – nic z tych rzeczy, najwyraźniej zauroczenie szło z innego miejsca… – Anna lekko uśmiechnęła się, po raz pierwszy od kilku godzin opowiadania. Rozwód trwał ponad 3 lata. Przez dwa pierwsze lata nie udało się zaprosić do Sądu ani męża, ani kochanki. Pandemia też swoje dołożyła, wirus atakował zawsze przed kolejnymi wyznaczonymi spotkaniami.

Walka o wszystko

Najgorsze jednak w tej całej batalii było to, że szanowny jeszcze małżonek nie zamierzał się wyprowadzić ze wspólnego domu. Podzieliliśmy lodówkę, wyznaczyliśmy miejsca, żeby sobie w drogę nie wchodzić. Znikał w każdy weekend. Kiedy sobie dzisiaj o tym przypominam – przysięgam – nie wiem jak to wytrzymałam! Mieszkanie w trakcie rozwodu pod jednym dachem z drugą osobą niczym się nie różni od palenia żywcem. Uzbroiłam się po zęby w cierpliwość, opanowanie, w zaciśnięte zęby. Wiedziałam, że jak opuszczę dom, moje jedyne miejsce do życia, nie będę miała do czego wrócić. Moje obawy były słuszne jak się potem okazało.

Nie spałam prawie trzy lata, chyba lekko drzemałam, sama nie wiem, co to było, nie chciałam stracić czujności. Nabierałam sił kiedy wyjeżdżał. Za podłożenie podsłuchu zostałam skazana karą grzywny. Zanim rozdzieliłam konta, prawie 200 tysięcy wyparowało. Powoli zamieniałam się w maszynę i walczyłam o wszystko, co mogłam uratować dla siebie, a na co pracowałam tak ciężko ponad 20 lat. Nigdy nie usiedliśmy do stołu, żeby porozmawiać, porozumieć się, ustalić. Po prostu poszliśmy na
wojnę.

Zła żona

I chyba o to mam największy żal do niego. Nie o to, że od lat mnie zdradzał. Miałam wrażenie, że kiedy usłyszał, że wszystko wiem i chcę rozwodu z orzeczeniem o winie – ulżyło mu, że wszystko wyszło na jaw! Nie było słynnego: „dogadajmy się”, „wybacz, zakochałem się”, „chcę żyć inaczej”… Zamiast tego usłyszałam, że męczył się całe życie i przyjął strategię na „złą żonę”. Słuchałam jego zeznań w Sądzie o swojej niegospodarności, jedzeniu na mieście, bo w domu nic na niego nie czekało, o faworyzowaniu swojego syna, o finansowaniu przez niego całej mojej rodziny, o konfliktach, nieporozumieniach, życiu obok i
potrzebie bratniej duszy. Tak nazywał swoją kochankę na rozprawach. „Bratnia dusza” pomagała mu w trudach małżeństwa, doradzała, słuchała. Nic po za tym ich nie łączyło – tylko rozmowa.

Na rozmowy wyjeżdżali do końca naszego rozwodu. Dowody z podsłuchu okazały się ostatecznie kluczowe, bo kto nazywa „ukochanym słoneczkiem” bratnią duszę z którą wyjeżdża tylko porozmawiać. Sąd nie dał wiary zarówno jego tłumaczeniom, jak i zapewnieniom kochanki, którą udało się pod groźbą kary doprowadzić na przesłuchanie. Wraz z upływem czasu, i naszej batalii, moja i jego rodzina zajmowała stanowiska, podzieliła się, zdecydowana większość została przy mnie, jednak na palcach jednej ręki mogę policzyć tych, którzy pomagali mi i na których mogłam liczyć do samego końca.

Wnuczka

Nie wybaczyłam. Żyję z żalem. Patrzę na puste regały po kieliszkach, zastawie, kubkach. Kochanka dopilnowała, żeby zostawił równą połowę każdej rzeczy z naszego domowego gospodarstwa. Po co komu trzy kieliszki? Pojedyncze filiżanki z ulubionego serwisu, cztery talerze? Zabierali wszystko, co umknęło uwadze przy podziale, nawet stare książki. Zostałam w
domu. Dostałam alimenty, całe 600 złotych. Nie udało się odzyskać wyprowadzonych wcześniej pieniędzy, oddałam w zamian nasz ukochany domek nad jeziorem, podobno został już sprzedany. Tam spędziliśmy ponad 20 lat z dziećmi i rodziną.

Co dalej? Nie wiem. W dniu otrzymania prawomocnego wyroku straciłam przytomność. Potem spałam kilka dni. I już nie wstałam. Powoli dochodzę do siebie, czuję jakbym wróciła z wojny, jak weteranka. Dzisiaj leczę głowę, mam zespół stresu pourazowego. Przez ostatnie trzy lata postarzałam się o dziesięć. Nie wierzę już w nic. Moją jedyną nadzieją i światełkiem
w tunelu jest moja sześcioletnia wnusia. Ciężko mi. Nawet nie wiem od czego zacząć swoje nowe życie po rozwodzie…

Wysłuchała: Agnieszka Żukowska