Go to content

Ratunku, wszystko szlag trafił! Do diabła z tym stresem

Fot. iStock / Valeriy Kachaev

Miałam pisać o czymś zupełnie innym, ale to co mnie dzisiaj spotkało, wywróciło pomysły na temat do góry nogami. Wyobraźcie sobie taką sytuację, kiedy stres osiąga w ciągu sekundy taki poziom, że nie jesteście w stanie nad nim zapanować.

Kiedy robicie coś, na czym bardzo, ale to bardzo wam zależy, by było zrobione perfekcyjnie i nagle:

– kończycie ważny projekt, macie awarię systemu i wszystko trafia jasny szlag,

– ciasto, które powinno wyjść idealne, a pieczone na ostatnią chwilę okazuje się jedną wielką porażką,

– realizacja zamierzonego planu w jego najważniejszym punkcie po prostu się wali na łeb na szyję, jakby wszystko sprzysięgło się przeciwko wam,

– zacinacie się na ważnej rozmowie i macie jedną wielką dziurę w głowie,

– przygotowania do ważnej uroczystości, wydarzenia utknęły w miejscu z przyczyn od was kompletnie niezależnych, o których myślałyście, że nie mają prawa się trafić,

– kiedy spieszycie się na jedno z najważniejszych dla was spotkań, a auto odmawia posłuszeństwa i staje w jakimś dzikim miejscu, gdzie nawet o taksówkę ciężko…

Przytrafiło się wam kiedyś coś takiego? W moim przypadku był to wywiad, na którym mi bardzo zależało, a który po mega fajnej rozmowie, okazało się, że… się nie nagrał, mimo moich zapewnień, że „tak, oczywiście nagrywam”.

Znacie te poziomy?

  1. To nie może być prawda?!?
  2. Spokojnie, coś przegapiłam…
  3. K*rwa to niemożliwe?!?!?!
  4. Nie, to na pewno niemożliwe?!?!?
  5. Przecież to się nie mogło zdarzyć? Nie w takim momencie, nie teraz?!?!
  6. Przecież mi nigdy nic takiego się nie zdarzyło?!?!

To trwa może trzy sekundy, a przez głowę przelatuje stek przekleństw, o których znajomość byś się nawet nie podejrzewała. Jeszcze się łudzisz, że może to ze stresu coś umknęło, że to tylko taki psikus rzeczy martwych, że przecież wszystko miałaś pod kontrolą, że za chwilę uśmiejesz się z tej sytuacji.

Jeszcze w szoku miotasz się po biurze, pokoju, wychodzisz na dwór, zapalasz papierosa. Próbujesz opanować drżenie rąk i łzy, które cisną się do oczu, za to wykrzykujesz już na cały głos cisnące się na usta przekleństwa. Jesteś w stanie zedrzeć z paznokci najtwardszy żelowy manicure. Byleby tylko rozładować te nagromadzone emocje.

To trwa koleje kilka minut, kiedy jeszcze masz nadzieję, taką nikłą, ale masz, że to się nie wydarzyło. Szybko jednak iluzja fałszywego larum zostaje zmieciona. A ty masz wrażenie, że ciebie za chwilę zmiecie poziom stresu, który zawładnął twoim mózgiem i ciałem i sercem.

I wtedy chciałabyś zapaść się pod ziemię. Usiąść na podłodze i ryczeć nad swoim przerąbanym losem, nad tym, że jak już coś prawie osiągasz, to okazuje się, że to „prawie” naprawdę robi wielką różnicę. Wręcz kolosalną. Więc najchętniej być zniknęła. Pogrążyła się w jakimś otumanieniu. Zwiesiła ręce wzdłuż ciała, nad głową wywiesiła biała flagę – znak twojej klęski.

Kto chociaż raz doświadczył takiego poziomu stresu – to rozumie o czym piszę. Zupełnie bez znaczenia jest obszar, na którym został ów diabelny stres wywołany, bo to co jednych zestresuje, dla innych może być namiastką lekkiego podenerwowania.

Kiedyś pewnie skończyłabym z tą białą flagą nad głową, przykryta po uszy kołdrą użalając się nad swoim losem. Że co ja sobie myślałam, że zawiodłam samą siebie, że zbyt wysoko mierzyłam, a jestem g*wno warta. Nie ma co, świetna laurka wystawiona samej sobie. Pewnie bym jeszcze sobie przypomniała tysiące innych powodów, dzięki którym mam tak źle o sobie myśleć. Bo czemu nie. Jak raz się coś zawali, to znaczy, że już zawsze wszystko będzie się zawalać.

I wiecie, pomyślałam sobie, jak przy takim poziomie stresu ważna jest wiara w samą siebie. Nie jakaś wygórowana, ale taka samoświadomość, która też przychodzi na kilku poziomach, kiedy aż kłuje cię w boku ze stresu:

  1. Daj sobie chwilę, policz do 10 (to naprawdę pomaga)
  2. Pomyśl, co możesz zrobić – zrobić, a nie kajać się za błąd który nie zawsze jest wynikiem twojej winy – częściej jednak nie jest
  3. Oddychaj spokojnie. Przeanalizuj sytuację na tyle chłodno, na ile się da
  4. Dostrzeż rozwiązanie, choćby wydawało ci się najbardziej absurdalne, to jednak to pierwsze, które ci się nasunęło może być najbardziej odpowiednim, nie skreślaj go
  5. Zacznij działać, nie siadaj, nie płacz, nie załamuj rąk, rusz z miejsca. W końcu nic nie masz do stracenia

Na koniec jeszcze zafunduj sobie porządny kawałek czekolady, co by nadrobić wypalone w tempie błyskawicznym kalorie. I uszczęśliwić organizm.

A jak już ci wyjdzie, to, co wydawało się kompletną klęską, uśmiechnij się do siebie. I powiedz: „Kurde, a jednak można”. I oby każdy kolejny stres był już mniejszy, a przynajmniej łatwiejszy do opanowania. Tego właśnie wam i sobie dzisiaj życzę.

P.S. Kusiło mnie, żeby wam pokazać jak wyglądają moje paznokcie po dzisiejszej akcji, ale może lepiej daruję wam ten widok. Na szczęście jutro wizyta u kosmetyczki („Aga, wybacz” – to taka prywata w jej stronę, ale nawet żel nie był w stanie odciągnąć mnie od obgryzienia paznokci…).