Tydzień temu skończyłam 40 lat. Co usłyszałam od znajomych? Że życzą mi znalezienia w końcu faceta, żebym się zakochała, miała dzieci, że to już ostatni dzwonek i trzeba wziąć się z życiem za bary. Moja mama westchnęła przez telefon wspominając o wnukach, a we mnie cały dzień gotowała się krew. Czy naprawdę wszyscy na świecie myślą, że samotna 40-letnia kobieta jedyne czego pragnie od życia to męża, dzieci i rodzinnej codzienności?
Czy naprawdę nikt nie jest w stanie zrozumieć, że ktoś może tego nie chcieć? Dlaczego moim 40-letnim kolegom nikt nie życzy znalezienia kobiety, zostania ojcem? Dlaczego im się mówi: „Stary, szalej, teraz zaczyna się prawdziwe życie”, życzą nowego auta, potencji, wielu kochanek. Nikt nie mówi: „Słuchaj to ostatni gwizdek, żebyś się ustatkował, założył rodzinę”. Nie, dla wszystkich zrozumiałe jest, że skoro facet po 40-tce nie zdecydował się na życie rodzinne, to znaczy, że nie ma na to ochoty. Ale gdy kobieta nie ma rodziny, to z pewnością jest z nią coś nie tak.
Są tacy, co uważają, że dawno temu nieszczęśliwie się zakochałam, i pewnie facet tak mnie zranił, że już żadnego innego nie jestem w stanie pokochać, a co dopiero mu zaufać.
Inni myślą, że to ze mną coś jest nie tak. „Fajna ta Anka, ale co z nią jest, że żaden facet z nią nie wytrzymał?”. Pewnie wredna, złośliwa, ma jakieś wady nie do przeszkodzenia. Przecież wiadomo, że człowieka poznaje się dopiero, gdy się z nim mieszka. „Co my możemy wiedzieć o tej Ance”. No tak, co mogą wiedzieć, skoro znają mnie kilkanaście lat…
Słyszałam jeszcze jak za plecami mówiono o mnie „egoistka, co to dzieci nie chce mieć i najlepiej to sobie wygodnie żyć”.
Cóż, wszyscy wiedzą lepiej ode mnie, co dla mnie byłoby dobre. Dom, dzieci, mąż – jakby oczywistym było, że to marzenie każdej kobiety. Otóż nie moje. Nigdy nie było dla mnie naturalnym posiadanie dzieci i zakładanie rodziny. Nigdy nie rozpływałam się w marzeniach o pachnących stópkach i kupkach. Pamiętam, gdy z uśmiechem pochylałam się nad łóżeczkiem synka mojej siostry. Wówczas w kuchni mówili: „No teraz instynkt się niej obudzi, na pewno będzie chciała dzieci”. Kocham dzieci, ale nie chcę mieć swoich. Jest mi dobrze samej z moim życiem. Kocham swoją wolność i niezależność i tak naprawdę nikomu nic do tego, to jest mój wybór.
Jedyne, co mnie przeraża to presja, jaką narzuca kobietom społeczeństwo. Jakbyśmy miały szansę sprawdzić się tylko w roli żony i matki, jakby tylko te role były nam przypisane i sprawiały, że nasze życie stanie się szczęśliwe. A ja mówię głośno „nie!”. To nieprawda. Każda kobieta ma prawo żyć, tak jak chce, ma prawo wyboru. Mam koleżanki, które wpadły w te utopijne hasła. „Nie chciałam mieć dzieci, ale może teraz wszystko się zmieni” – mówiła mi przyjaciółka w czwartym miesiącu ciąży. A później depresja poporodowa, kryzys związku, rozwód. Tak, jasne, to nie musi być normą. Ktoś powie: „ale ma dziecko, już nigdy nie będzie sama”. Tylko z jakim obciążeniem żyć będzie to dziecko? Z jakim ona sama? Z wyrzutem, że może gdyby postanowiła zgodnie ze swoim przekonaniem, z tym, co podpowiadała jej intuicja, może nie skrzywdziłaby swojego byłego męża i dziecka ich rozwodem.
Dlaczego nie pozwala się kobietom żyć tak, jak chcą? Dlaczego mamy wbijać się w znany od stuleci schemat? To, że znany i obwąchany wcale nie znaczy, że dla wszystkich tak samo dobry! Że wcale nie musi być dobry dla kobiety, która chce pracować, podróżować, korzystać z życia inaczej niż się od niej tego oczekuje.
Mam 40 lat i jestem szczęśliwą kobietą. Jestem szczęśliwa nie mając męża i dzieci. Jest mi dobrze samej ze sobą. I nie, nigdy żaden facet mnie nie skrzywdził. Wręcz przeciwnie ci, których spotykałam byli fantastyczni i zawsze będę ich wspominać z uśmiechem. Dlaczego żaden nie został na dłużej? Bo nigdy tego od siebie nie oczekiwaliśmy. Ja zawsze mówiłam, że potrzebuję swojej przestrzeni, wolności. I gdy tylko jakiś zaczął robić mi wyrzuty, że idę sama do kina, że planuję weekend bez niego, wiedziałam, że nic z tego nie będzie. Faceci często chcą mieć kobiety na własność. Chcą czuć, że są panami sytuacji, że choć w niewielkim stopniu ktoś jest od nich zależny, to podnosi ich wartość i samoocenę. A co po mnie? Po mnie, która potrafi sama pojechać w góry, nad morze, zamówić malarza do domu, wymienić żarówkę? Chciałam partnera i przyjaciela, a okazywało się, że oni wolą być jednak w roli pana do obsługi.
Może źle trafiałam? Ale wcale się nie zamykam, nie mówię, że nie i jasne, że mam nadzieję, że może spotkam kogoś, kto będzie szedł obok mnie równym krokiem, kto będzie mnie rozumiał. Nie jest to jednak wyznacznikiem mojego prywatnego szczęścia i dobrego samopoczucia. Kocham ludzi, których spotykam, od których wiele się uczę, moje życie jest zmienną takich spotkań i to jest dla mnie najpiękniejsze.
Pracuję, wieczorem jeśli nie idę na siłownię, czytam książki, czasami leniwie pół nocy oglądam seriale. Bywa, że siostra na weekend podrzuci mi swoje dzieci, z którymi z przyjemnością spędzam czas i jest mi równie przyjemnie, gdy ona już je zabiera, a ja zostaję sama ze swoim życiem, które wybrałam. I nie wybrałam idąc na kompromisy, z czegoś rezygnując. Nie. Podążam za tym, co podpowiada mi intuicja, co sprawia, że żyje mi się lepiej i szczęśliwiej. Dlaczego mam nie słuchać jej podszeptów, tylko głosów innych, którzy wokół nawołują: rodzina, dzieci, mąż, stabilizacja rodzinna. Skąd oni mogą wiedzieć, co dla mnie jest najlepsze. Ja to wiem. Dlatego proszę, nie życzcie kobietom kończącym 40 lat dzieci i rodziny, one wcale nie muszą tego chcieć. Naprawdę.