– To już 5 lat ponad, od kiedy dom stoi pusty. Pusty, bo ja tu jestem tylko snującym się cieniem. Mąż odszedł trzy lata po zaginięciu Agusi, naszej córki. Miała 13 lat. To był taki zwykły poranek. I właśnie to mnie zabija, że było jak zawsze. Pośpiech, poranna nerwówka, poganianie. Nie przytuliłam jej nawet, nie powiedziałam, jak bardzo kocham. Za to zdążyłyśmy się pokłócić, bo bałam się, że spóźni się na autobus do szkoły. Jakby to było najważniejsze w życiu, szkoła, kanapki, buty na zmianę. A teraz wchodzę do jej pokoju tylko nocą, żeby nikt nie zauważył. Siedzę tam, wdycham z ubrań resztki jej zapachu i wciskam twarz w poduszkę, żeby krzyczeć. Wykrzyczeć swój ból i tęsknotę. I cały czas wierzę, że otworzą się drzwi, ona zabierze mi tę poduszkę i powie: – Nie płacz mamusiu, już wróciłam.
Liczby statystyk są przerażające. W Polsce, każdego roku ginie bez wieści prawie 300 dzieci do lat 7, i prawie dwa tysiące w wieku do lat 14. Większość z tych zaginięć kończy się szczęśliwie powrotem. Zazwyczaj są to ucieczki z domów spowodowane problemami w szkole lub kłótnią z koleżankami. Zdarzają się bezmyślne wyjazdy na koncert, czy znajomego mieszkającego w odległym mieście. Niestety, są też historie bez happy endu. Właściwie, bez żadnego zakończenia, bo który rodzic nie wierzyłby do końca?
– Ty wiesz, że mi się zdarzało o Agnieszce, źle myśleć? Bo pyskata była, nie uczyła się szczególnie dobrze. Zdarzało jej się, burczeć bez powodu i drzwiami trzaskać. Co ja mówię, ona nie była tylko jest! Na pewno gdzieś tam jest, prawda? Pani Ewa, mama zaginionej dziewczynki, wygina palce, nerwowo poprawia włosy i patrzy na zdjęcie, stojące na szafce. – To moja córka, miesiąc przed tym, jak zaginęła. Teraz pewnie ma już dłuższe włosy, pewnie się już maluje, na studia się wybiera. Co ja bredzę, przecież ona od nas nie uciekła, tylko ktoś ją zabrał. Myślisz, że ją krzywdzi? A może dobrze trafiła, może to tylko chora kobieta, która sama nie może mieć dzieci, zabrała naszą córkę. Mąż chyba dlatego odszedł, nie mógł znieść tych moich spekulacji, głośnych rozmyślań i wiary. Wykrzyczał mi kiedyś, żebym przestała karmić się mrzonkami i wbiła sobie do głowy, że nasza Aga nie żyje, że już nigdy jej nie przytulę. Kazałam mu się wynosić. Nie wzięliśmy rozwodu, wiem, że jest gdzieś za granicą, że pracuje. I cierpi, tak jak ja.
To się wszystko tak szybko potoczyło, po śniadaniu wybiegła z domu. Do autobusu jest kawałek, przez taki stary park, potem jeszcze koło budynku, w którym kiedyś był szpital. Nie pozwalaliśmy jej tamtędy chodzić, ale nie słuchała, „bo to krócej” mówiła. Kiedyś jej powiedziałam w złości, że kto drogę skraca, ten do domu nie wraca. Boże, przepowiedziałam tragedię własnej rodzinie. Zorientowałam się po 15-tej, że coś jest nie tak, bo jeszcze jej nie ma. Komórka miała sygnał, ale nie odbierała. Pojechaliśmy jej szukać oboje z mężem, koło 18-tej. Już gdy wyszłam z domu do auta i znalazłam jej telefon koło garażu – zamarłam. Nie zauważyła, że go zgubiła? Zostawiła go tam specjalnie? Od razu biegiem wróciłam do jej pokoju. W szafie nie brakowało większej ilości ubrań, z domu nie zginęły żadne pieniądze, nie mogła więc uciec. Jeździliśmy po mieście, po dzielnicach, w których mogła być, po kinach i knajpkach, gdzie przesiaduje młodzież.
Od koleżanek dowiedziałam się, że w ogóle nie dotarła do szkoły. Pojechaliśmy na policję, zaczęły się nerwowe telefony po szpitalach, bo może wypadek, może nie wiedzą kim jest, nie mała przy sobie legitymacji. Oni szukali radiowozami, ja z mężem i przyjaciółmi rozwieszaliśmy plakaty, chodziliśmy od domu do domu. Minęły dwa dni, kiedy przyjechał policjant i poprosił nas o spokój i o to, żebyśmy pojechali z nim. W radiowozie usłyszeliśmy, że znaleźli zwłoki dziewczynki, opis pasował, nawet ubrania się zgadzały. Milczałam, mąż płakał. Do kostnicy weszłam sama. Sama też rozsunęłam zamek, w czarnym worku. Pamiętam tylko, że wyszłam stamtąd, mąż mnie szarpał i krzyczał: – Ewa! Powiedz, że to nie ona! Słyszysz, powiedz, że to nie ona! A ja myślałam tylko o tej drugiej. O matce dziewczynki, której zwłoki przed chwilą widziałam.
Mijały tygodnie i miesiące. Tysiące poszlak i wątków. Akcja ogólnopolska w prasie i telewizji, świadkowie, którzy ostatecznie nic nie wnosili do sprawy. Wizyty u jasnowidzów, gdzie każdy wskazywał inne miejsce i mówił co innego. Żadna z tych wersji się nie potwierdziła, śledztwo stanęło w martwym punkcie. W biały dzień ginie człowiek, nikt nic nie widział, nie słyszał, kamery z monitoringów nic nie nagrały. Wpisano Agnieszkę na listę osób zaginionych, zostaliśmy z tym sami. O czasu do czasu, ktoś zadzwonił, że ją widział, że wie, gdzie jest. Wiesz, takie głupie żarty. Podnosiłam słuchawkę, a tam ktoś udawał jej głos. Kogoś to śmieszyło, ja cierpiałam.
Dni jeszcze jakoś płyną, pracuję, staram się jak najwięcej robić, żeby nie myśleć, nie oszaleć. Ale noce są straszne. Usiłuję zamknąć oczy i nie mogę, bo przychodzą obrazy. Widzę jej zmasakrowane ciało leżące na dnie jakiegoś dołu. Chodzą po niej ludzie nie zdając sobie z tego sprawy. Może ja też po niej depczę? Gdy uda się na chwilę złapać sen, budzę się z krzykiem. Widzę jak ją biją, gwałcą, sprzedają do kolejnego burdelu. Widzę ją skuloną, w ciemnej piwnicy, czuję, jak bardzo się boi.
Napisz proszę, żeby rodzice tacy jak ja nie przestawali wierzyć i szukać. Bo ja nadal wierzę, że te drzwi się otworzą, a ona w nich stanie. Będzie miała tę sama twarz, te same oczy, ten sam głos. Zrobię jej herbaty i upiekę ulubione ciasto. I nieważne będzie gdzie była, tylko to, że znowu jest. Nadrobimy te wszystkie lata, dam jej te wszystkie prezenty urodzinowe i te na gwiazdkę, które kupowałam i chowałam do szafy. Nigdy już się nie pokłócimy, będziemy więcej przytulać. Mój Boże, czy ty wiesz, jak bardzo chciałabym znowu, choć na chwilę, chociaż jeszcze ten jeden raz poczuć jej zapach i usłyszeć, jak mówi: „Kocham cię, mamo”.
A jeśli to już niemożliwe, bo serce mojego dziecka już dawno przestało bić, niech ktoś wskaże miejsce, gdzie jest. Żebym mogła ją pochować na cmentarzu i w sobie. Zapalić znicz i przeprosić. Przeprosić ją za to, że nie zdołałam jej ochronić.