Ten rozwód był koniecznością. Doszliśmy dosłownie do ściany, do punktu, z którego nie ma odwrotu. Wydarzyło się między nami wszystko, co najgorsze, choć nie była to zdrada. Nie było mowy o powrotach, marzyliśmy, by jak najszybciej się od siebie uwolnić. Słowa „nienawidzę cię” padły wiele razy. A rozstanie było dla nas obojga ulgą. A jednak mi jest żal. Mnie boli.
Odkąd złożyliśmy pozew (i tak – wszystko w nim ustaliliśmy razem, nawet wysokość alimentów i dni, w które nasz syn będzie u ciebie), nasze życia miały się toczyć oddzielnie. I toczą się, więc nie rozumiem skąd ten żal.
Skąd ten żal, gdy kolejny raz zawodzisz w sprawie dziecka, bo miałeś być, ale coś ci wypadło i nie poinformowałeś nas o tym, uparcie twierdząc, że przecież „nic nie obiecywałeś”? Nie mieściło mi się wcześniej w głowie, że można „wystawić” własne dziecko, mieć gdzieś jego potrzeby, kiedy nagle zaczyna się nowe, lepsze życie, w którym to dziecko będzie bywało tylko na chwilę, na weekend, ale już nie na stałe, ze swoimi problemami, chorobami, potrzebą twojej obecności i uwagi. Jak to wytłumaczyć kilkulatkowi? I dlaczego czuję się zawiedziona, przecież to nie pierwszy raz? Przecież znam na pamięć twoje „awaryjne sytuacje”, twoje „coś mi wyskoczyło i nie mogłem z tobą spędzić wieczoru”. Czy rozstanie cię zmieniło? Nie. Nadal jesteś tym samym człowiekiem. Tym samym, z którym dalsze życie było niemożliwe. Tym samym, z którym nie chciałam żyć.
Skąd ten żal, gdy jeszcze przed rozwodem korzystasz ze swojego prawa do wolności i układania sobie życia na nowo? Przecież możesz, przecież powiedzieliśmy sobie jasno „to koniec”, przecież nic nas już ze sobą nie łączy. To „nic” to przecież ledwie kilka spędzonych ze sobą lat, parę wspaniałych chwil szczęścia, momentów dla których chciało się żyć. Ale również zbyt wiele wylanych łez i bezsensowna walka o utrzymanie czegoś wbrew nam samym tylko po to, by „nie odpuścić”. A jednak świadomość, że tylko ja przeżywam po naszym rozstaniu jakąś emocjonalną żałobę, a ty zdajesz się już nie pamiętać o naszym uczuciu, boli.
Skąd ten żal, że można nagle nie być dla kogoś priorytetem, że ma się oto oddzielne sprawy, choć przecież tak właściwie ja dla ciebie najważniejsza nigdy nie byłam, choć twoje sprawy przede mną całe nasze życie skrywałeś? Skąd tęsknota za powrotem do tych kilku dobrych momentów, za ciepłem, którym ogrzewałeś mnie zdecydowanie rzadziej, niż tego potrzebowałam? Za tymi kilkima gestami miłości, które czasem rzucałeś, trochę na odczepnego, trochę dla świętego spokoju?
Skąd ten żal, że dla kogoś innego nagle potrafisz być świetnym partnerem, skąd ukłucie na widok was spacerujących ręka w rękę? Przecież ja też mówiłam, że nienawidzę, że mam dość, że teraz znajdę sobie kogoś…