Troskliwy Miś obruszył się na wzmiankę, że nie odebrał telefonu, gdy byłam w szpitalu i potrzebowałam pomocy. Bo za mało dzwoniłam i nie wyczerpałam wszelkich dostępnych mi środków komunikacji. Być może chodziło o gołębia pocztowego, bo o ile pamiętam, to dzwoniłam jakichś 10 razy. Ale na swoją obronę mam to, że gołąb wydał mi się zbyt wolnym przekaźnikiem akurat w tej konkretnej sytuacji.
W kontaktach z moim byłym partnerem charakterystyczne jest to, że zwykle to moja wina – no tak jakoś wychodzi. Wpada znienacka, średnio raz na 6 tygodni, zwykle jak czegoś potrzebuje (bo niestety nie wszystkie nitki powiązań da się od razu poodcinać, przykro mi, Misiu), bez znaczenia, czy się ze mną umawiał, czy nie. Przychodzi, obmiata całość wzrokiem i dziwnym trafem zwykle tak się dzieje, że stawia mnie pod metaforyczną ścianą.
Tłumaczyć się muszę. Ja, nigdy on. On mi nie ma nic do powiedzenia. Przecież to On jest Biedny Miś. Ja jestem ta wredna, co Misia – Pysia z domu wyrzuciła i ogólnie życie zniszczyła. Miś może więc się na przykład umówić ze mną (vide: informacja o łączących nas nitkach) po czym stwierdzić, że mu się dni pomyliły. Albo że się z kolegą umówił. Albo nie wiem, pogoda nie taka. Zawsze znajdzie się dobre wytłumaczenie. Znam to od lat, przerabiałam już we wszelkich możliwych zestawach, hitem na wieki wieków pozostanie stwierdzenie, że nie może iść na terapię małżeńską, bo się do fryzjera umówił.
Ale Miś się o mnie troszczy bardzo. Tyle, że na odległość. Tak milcząco się troszczy. Filozoficznie wręcz.
Troska o mnie chyba w ogóle jest trendy, bo jakiś wysyp osobników odnotowałam, dających mi dobre rady, współczująco poklepujących po ramionach oraz, w przypadkach ekstremalnych, usiłujących mnie jak najszybciej wyswatać. I tylko ja znowu taka niewdzięczna jestem i nie przyjmuję porad z cyklu „Co zrobić po rozstaniu z facetem – 15 sposobów na wieczne szczęście i spełnienie seksualne”. Alergicznie reaguję na wszelkie „A nie mówiłem…?” i „Ja widziałam, że tak będzie, ale nie chciałam nic mówić”. Nie chcę też jakoś słuchać o tych wszystkich ludziach, którzy się rozwiedli (wychodzi, że KAŻDY mój znajomy zna cały tabun rozwodników i są to znajomości ewidentnie z gatunku tych wybitnych, którymi należy się chwalić) i jak to im teraz dobrze jest, jak im lepiej jest, jak mi cudownie będzie. I coś tam jeszcze o „wsiadaniu na siodło” zwykle pada. Nie powiem, tylu słów o mojej wyjątkowości i wspaniałości nie słyszałam już dawno, wychodzi z nich zwykle, że mój Miś ran moich całować niegodzien. I natrafiam na zdziwienie, że nie chcę takich rzeczy słuchać.
To mi nie jest do niczego potrzebne. Nikomu nie pozwoliłam o moim związku decydować podczas jego trwania, nie pozwolę także go oceniać po jego zakończeniu. To moje śmieci do wyrzucenia. Takie teksty, to o jednego Misia za daleko.
Nie obchodzi mnie zdanie innych o moim małżeństwie, tak samo jak nie obchodzi mnie już zdanie mojego Misiaczka na mój temat. Nie interesują mnie wszystkie wymówki świata. Myślę, że jest specjalny kocioł w piekle dla tych, którzy swoje błędy zrzucają na innych – zaraz obok kotła z tymi, co to zawsze wiedzą najlepiej, jakie błędy bliźni popełnili.
Ja tam wolę zająć się moją ciszą.