Go to content

Nikogo o tę wojnę nie prosiłam. Niczym nie zawiniłam, ani ja, ani moje dzieci, by jej doświadczyć

Fot. iStock/martin-dm

Budzi mnie hałas. Ledwo świta. Przytulam do siebie mocniej dzieci, bo narasta we mnie niepokój. Co to za hałas? Nie umiem go zdefiniować. Chciałaby zasnąć snem spokojnym, chciałabym nie tulić dzieci, tylko przykryć je kołderką, posłuchać ich oddechów, zobaczyć uśmiech, który pojawia się na ich buziach. Pewnie śnią o czymś pięknym. Może biegają gdzieś po plaży, chlapią się w kałużach. Może bawią się z kolegami w chowanego i pękają ze śmiechu, kiedy okazuje się, że jeden z nich schowany zasnął za wielkim fotelem ich babci.

A może grają w piłkę. Każdy chce być znanym piłkarzem. Marzy o wielkiej karierze sportowej. Piją wodę śmiejąc się ze swoich żartów. Lubię ich obserwować – takich roześmianych, beztroskich. Chwilę później siedzimy w piwnicy… Tulimy się wszyscy do siebie. A ja żałuję, że nie mam takich wielkich ramion, by ich wszystkich objąć. Zastanawiam się, który z nich zostanie tym razem sierotą, którego rodzeństwo zginie w tym nalocie, który straci dom…

Nie mogę zasnąć. Słyszę samoloty, to źródło tego dźwięku, który wyrwał mnie z ciepłego o bezpiecznego snu. „Ciii” mówię do dzieci, które zaczynają się wiercić niespokojnie.

A mogłyby wstać rano i jak gdyby nigdy nic iść do szkoły. Mogłyby pokłócić się między sobą o to, kto ma więcej płatków w talerzu. Przytuliłyby się, dały buziaka, pomachały na „do widzenia” i poszły… Ale kto mi da pewność, że wrócą? Że to będzie spokojny dzień, kiedy nikt nie zrzuci trującego gazu w pobliżu ich szkoły, nie wybuchnie bomba. Czy jacyś obcy ludzie pragnący rozgłosu nie wezmą dzieci ze szkoły jako zakładników grożąc całemu światu wojną.

Znowu czuję łzy… Miałam nadzieję, że już wypłakałam wszystkie. Ale dopóki moje dzieci żyją, strach zawsze będzie uwalniał we mnie wszystkie te emocje, gdzie szczęście, że nadal są obok, mieszka się z paniką, że za chwilę może ich nie być, że nie uda mi się ich ochronić, że może rano już ich przy mnie nie będzie. Nie umiem przestać się bać. Nie wiem, jaka przyszłość ich czeka, jeśli myślę tylko o kolejnej wspólnie i w miarę bezpiecznie przeżytej godzinie.

Nie mają już kolegów, nie grają w piłkę. Na pogrzebie kilku byliśmy, innych nie udało się odnaleźć… Wybuchy nie dały szans ich matkom utulić swoje dzieci do tego ostatniego, wiecznego snu.

Tak, piszą o nas, mówią o naszych dzieciach, pozbawionych opieki, codziennie narażonych na utratę zdrowia, a przede wszystkim życia. Ktoś się pochyli, kimś wstrząsną fotografie, może kilka osób wieczorem porozmawia, jakie to straszne i dobrze, że nie dociera tam, gdzie te gazety wychodzą. Gdzie panowie w czystych garniturach siedzą za swoimi biurkami, gdzie mamy odbierają swoje dzieci z przedszkola. Takie czyste, najedzone, uśmiechnięte, które biegną do nich z rozłożonymi rączkami.

Nas tylko pokazują. Zdjęcia dzieci leżących w szpitalach na podłodze, gdzie pod nimi w komentarzach większość dyskutuje nad tym, czy to na pewno wcześniaki, kto kogo zaatakował i ile jeszcze tych ostatnich szpitali będzie w naszym mieście. Mało kto widzi tam człowieka, dziecko, które dotyka wojna. Prawie nikt nie dostrzega ogromu cierpienia jakiego każdego dnia doświadcza dziecko, bo ginie jego matka, ojciec, babcia, kolega ze szkolnej ławki, przyjaciel z podwórka, a może brat czy siostra. Nikt nie pochyla się nad ich, nad naszym losem. Zamkniecie gazety, wyłączycie komputery i pójdziecie do swojej codzienności. Wypijecie ciepłą kawę, dzieciom kupicie pączki podczas, gdy ja będę drżeć o kolejny dzień, kiedy dzieci nie widzą, będę wyć z bezsilności, bo co mogę zrobić, jak im pomóc przetrwać, jak je ochronić przed tym wszystkim, czego doświadczają na co dzień. Tu, gdzie trwa wojna, gdzie nie szanuje się żadnego życia. Nawet tego najmniejszego, najbardziej kruchego.

Nikogo o tę wojnę nie prosiłam. Niczym nie zawiniłam, ani ja, ani moje dzieci, by jej doświadczyć…

Pomyślcie o matkach, o ich dzieciach, kiedy kolejny raz zobaczycie nasz zdjęcia, bo wojna nadchodzi nagle, pod przykrywką nocy, dudni samolotami. Wyobraźcie sobie przez chwilę, że to wy, jak ja teraz siedzicie w ciemnym pokoju, wyrwani ze snu tuląc do siebie dzieci…

Ja próbuję sobie czasami wyobrazić…