Go to content

Może to naiwne, ale czasami nie rozumiem zupełnie tego świata…

Fot. iStock / Marco_Piunti

Rozglądacie się czasem wokół siebie? Nie w tym wirtualnym świecie klikając w coraz to okrutniejsze zdjęcia z biedą i krzywdą ludzką, martwiąc się i współczując tym, którzy gdzieś daleko. Pomstując w komentarzach o to, jak świat jest okrutny i jak ciężko w tej ludzkiej podłości się żyje.

Patrzę na znajomych z wlepionymi w telefon nosami, którzy wymieniają się zdjęciami, pokazują filmiki – te spod sejmu i te z Aleppo przeplatają się co chwilę. Ktoś w ramach protestu zmieni zdjęcie profilowe, ktoś w ramach pomocy wrzuci link do podpisania wirtualnej petycji.

Ale kiedy nasza twarz przestaje odbijać niebieskie światło monitora, otrzepujemy się, wstajemy. I lecimy w swoje życie – już to realne, gdzie zaraz Święta i zakupy trzeba zrobić, prezenty kupić.

Klniemy na starszego pana w samochodzie, który wtacza się na rondo, zamiast jak najszybciej z niego zjechać. Z litością patrzymy na matkę z trójką dzieci próbującą dostać się do miejskiego autobusu licząc, że w końcu ktoś się obudzi i pomoże jej ten wózek wciągnąć – no bo przecież nie my. My mamy właśnie ważny telefon do wykonania, poza tym dziecko jedno z katarem, nie wiadomo, co człowiek przed Świętami może złapać.

Później w domu klikniemy w jakiś link, może wyślemy z 10 zł na konto jednej z fundacji uspokajając własne sumienie i zatapiając się w wiadomościach ze świata, który daleko od nas.

I mówimy, że atmosfera świąteczna nie ta, że za naszych czasów było inaczej, jakoś tak – wyjątkowo. A teraz wszystko na półkach, tylko w sercach coraz mniej miejsca na refleksję…

Przeraża mnie konsumpcjonizm, przeraża mnie gonitwa za tym co lepsze, co modniejsze, co bardziej i mocniej. Mówimy: „to nie to, co kiedyś” zapominając, że to my sami tworzymy współczesną atmosferę, ulegamy wpływom, czasami jakbyśmy własnego rozumu nie posiadali.

Zastanawiacie się choć czasami, co jest dla was ważne? Jeszcze jedna godzina w pracy dłużej, jeszcze jeden wysłany mail ważniejszy od tego, który miał już być najważniejszy kilka chwil temu, czy 15 minut spędzone na czytaniu dzieciom książki, na rozmowie z przyjaciółką, która chciała się wygadać?

Myślicie, że naprawdę uszczęśliwicie najbliższych kolejną grą komputerową, nowym telefonem? Że dzieci zostaną potraktowane jako gorsze nie mogąc się w szkole pochwalić wystrzałowym prezentem, które otrzymało pod choinkę? Czy dla nich naprawdę będzie to miało znaczenie, czy my ich uczymy, by się tym przejmowały?

Kim dzisiaj jesteśmy? Pochłonięci reklamami, z szaleństwem w oczach wpadający do sklepu, przepychający się w kolejkach, gdzie tylko krzyczymy do znajomego „Wesołych Świąt” nie mając czasu choćby na 5-minutową rozmowę.  Uciekamy od siebie, od rodziny, od refleksji nad sobą i nad nami. Wolimy żyć wygodniej, piękniej, atrakcyjniej. Święta w górach, Święta nad morzem, gdzie jedna pani z drugą panią ulepią pierogi, ugotują barszcz, a wy w końcu będziecie mogli się wyspać i odpocząć? Odpocząć od czego? Od domowych obowiązków, na które i tak czasu brak?

Nie umiemy się zatrzymać. Zamienić nasz dom w ten pachnący barszczem i kluskami z makiem. Nie mamy na to czasu, przecież jesteśmy zapracowani, zarobieni… Nikt nie kolęduje po sąsiadach z opłatkiem w ręce – tak jak było to kiedyś, a puste miejsce przy stole staje się tylko wyświechtaną tradycją, którą wycieramy sobie własne wyrzuty sumienia i poczucie winy, że znowu coś obiecaliśmy, ale się nie udało. I lepiej gdyby jednak nikt nie usiadł na tym wolnym krześle.

Bo tak naprawdę na nikogo nie czekamy, nikogo nie chcemy przyjąć. Podyskutujemy o tym, jak źle się dzieje na świecie nie wiedząc nawet o tym, że gdzieś niedaleko ktoś sam zasiada do wigilijnego stołu.

Nie chcemy widzieć tych, którzy blisko potrzebują pomocy, którzy wstydzą się wyciągnąć rękę, bo w swojej biedzie są samotni, w swojej krzywdzie opuszczeni. My nawet pomagać chcemy szybko i nowocześnie – przez internet, przelew, wpisać login, hasło, numer z SMS-a i poszło. A jakby ktoś zarzucał nam nieczułość, to zawsze wykaz z konta można przedstawić, bez stykania się z drugim człowiekiem, bez wzruszenia, bez dotknięcia smutku i cierpienia innej osoby.

Tak bardzo się zatracamy, tak rzadko spotykamy się z drugim człowiekiem naprawdę. Nawet życzenia wysyłam SMS-em – a nie to przestarzałe, wpisujemy na ścianie swojego Facebooka załączając jak leci znajomych i już, i z głowy. Nie zadzwonimy, nie spytamy, co słychać, nie chcemy usłyszeć, że ktoś za kimś czy za czymś tęskni, że miał trudny rok (bo w końcu kto nie miał), że jest szczęśliwy (bo pewnie kłamie), że stara bieda (czyli tak jak u wszystkich). A jeszcze jakby się na zwierzenia wzięło, a nie daj Boże jakby spytał, co u nas? To co odpowiedzieć skoro naszą rzeczywistość malujemy na Facebooku. Wystarczy zajrzeć i zobaczyć jakie fantastyczne mamy życie, jakie cudowne dzieci, jak dużo czasu im poświęcamy i jak bardzo kochamy męża i swoją pracę. Tyle dla innych, a to co w środku zostawiamy sobie, żeby nie odstawać od standardu współczesnej rodziny, gdzie idealnie godzimy pracę z macierzyństwem, miłością i małżeństwem.

Może dlatego tak mało prawdziwych ludzi w naszym życiu, i tych głębszych relacji. Pobieżnie interesujemy się tym, co u innych. Bo właściwie co nas to obchodzi, czasu dla siebie nie mamy, a dla innych mamy znaleźć?

Zapominamy, że bez drugiego człowieka właściwie nic nie ma sensu.  Nie znajduję niczego, co przyniesie nam pełnię szczęścia, gdy nie będziemy mieli się z kim tego podzielić.

A gdyby tak się zatrzymać. Gdyby skupić się w końcu nie na sobie i nie na rzeczach, którymi możemy się otaczać, by uzupełnić pustkę, tylko rozejrzeć się. Zobaczyć starszą panią w sklepie, która kupuje codziennie pół chleba, bo mieszka sama i nikt jej nie odwiedza, zauważyć dom dziecka, który mijamy w drodze do pracy, a może dom samotnej matki. Dostrzec kobietę, która dokarmia bezpańskie koty, bo one są dla niej jedynym towarzystwem. Dojrzeć kolegę z klasy naszego syna, który choć zimno nadal biega w tenisówkach, lekko już przetartych, a może koleżankę, która chodzi w za krótkich spodniach, albo w bluzie po starszym bracie.

Nie możemy żyć pod kloszem, który tak bardzo chcemy wokół siebie wybudować. Nie możemy, bo kim będziemy zamknięci w naszym bardziej idealnym od realnego świecie? Gotowym produktem tworzonym na potrzeby panujących trendów? Uśmiechniętym tworem, któremu daleko od tych najbardziej przyziemnych problemów, myślącym, że wszystko, co złe i straszne jest jednak daleko od nas? Zbitką deklaracji bez pokrycia?

Coraz częściej jesteśmy zwykłymi konsumpcyjnymi wyjadaczami, sprzedamy na potrzeby tych, którzy naszym kosztem, kosztem braku naszej uważności się bogacą. Tak, może to naiwne, ale czasami nie rozumiem zupełnie tego świata…