W szatni u mojego trenera Dominika wisi napis, który już od kilku lat przykuwa moją uwagę: „Ból jest chwilowy. Chwała jest wieczna.”
Przyznam, że słowa te budzą we mnie, w zależności od czasu w jakim jestem, bardzo różne emocje. Od buntu do akceptacji. Od delikatnego,a nawet pobłażliwego uśmiechu do pełnego szacunku i zrozumienia skinienia głową.
Michalina jest absolwentką Akademii Sztuk Pięknych w Katowicach, ma już za sobą kilka wystaw indywidualnych i zbiorowych. Niezwykle utalentowana młoda artystka. Mówi o sobie, że jest biegającą malarką.
Spotykamy się w bytomskim Suplemencie. Na przeciwko mnie siedzi drobna i bardzo delikatna młoda kobieta. Nasza rozmowa przerywana jest chwilami wzruszenia, a nawet łzami, ale we mnie z każdym słowem rośnie przekonanie, że mam do czynienia z silną i mądrą kobietą.
– Biegać zaczęła najpierw moja mama – opowiada Michalina – zaraz po czterdziestce, w bardzo trudnym dla siebie czasie, po to, żeby rozładować złe emocje.
Mama Michaliny szybko zaczęła wygrywać puchary i medale. Potem dołączyła córka. Ale na samym początku Michalina zajęła się fotografowaniem biegaczek (a w szczególności swojej mamy). Aż w końcu zaczęły powstawać ich obrazy.
I chociaż mama mówiła na zawodach do Michaliny – teraz nie jestem twoją mamą, teraz rywalizujemy – to jednak bieganie stało się czymś w rodzaju kobiecego sojuszu.
Sojuszem, ale też wyrazem buntu wobec przemocy domowej, której doświadczyła żeńska część ich rodziny. Bo sport pomaga wyrzucić z siebie gniew, hartuje i staje się zalążkiem siły. Ogromny potencjał, który mamy w sobie.
Michalina przyznaje zresztą , że wielki postęp w rozwoju osobistym przyszedł, kiedy uciekła z domu i odcięła się od wszystkich toksycznych osób, które manipulowały nią przez lata.
Ucieczka Michaliny nabiera tu dodatkowego znaczenia.
(Widzę ją jak wybiega z domu. Biegnie szybciej, coraz szybciej. Skoncentrowana i poważna… )
„Myśli, które przychodzą mi do głowy, kiedy biegnę, są jak chmury na niebie (…) Przychodzą i odchodzą, a niebo pozostaje takie samo”. (Haruki Murakami, O czym mówię, kiedy mówię o bieganiu)
Michalina opowiada:
– Gniew napędzał nas do działania i walki z dyskryminacją doświadczaną w domu, a swoje ujście znajdował w bieganiu. Im bardziej bolało trenowanie, tym było lepiej. Uzewnętrzniało nasz ból, w głównej mierze psychiczny.
I dodaje: – Bo bieganie to rodzaj cierpienia. A potem życie smakuje lepiej. (uśmiechamy się do siebie)
Do biegających kobiet wkrótce dołączyła kolejna kobieta z rodziny. Starsza Siostra Michaliny. Dziewczyny czerpały radość ze ścigania się i to był dodatkowy element spajający ich relację. Powstały też kolejne obrazy.
Problem przemocy został w końcu po wielu ciężkich latach rozwiązany (rodzice rozstali się), ale bieganie pozostało.
„Bo sport to walka. Sport to nie tylko talent i praca, ale także umiejętność cierpienia”. (Dominika Stelmach, polska lekkoatletka i biegaczka długodystansowa.)
Jestem poruszona historią Michaliny i sama coraz częściej przekonuję się, że wychodzenie ze strefy komfortu w sporcie (czy jakiejkolwiek innej aktywności ruchowej) wzmacnia nas w codziennym życiu.
„Kiedy jestem niesprawiedliwie (przynajmniej ze swojego punktu widzenia) krytykowany albo kiedy ktoś, kto na sto procent powinien mnie zrozumieć, nie robi tego, idę pobiegać trochę dłużej niż zwykle. Mam wrażenie, że biegnąc dłużej, zdołam fizycznie pozbyć się części swojego niezadowolenia. Biegnąc dłużej, znów zdaję sobie sprawę jak jestem wątły i jak ograniczone są moje możliwości. Uświadamiam sobie fizycznie te dwa słabe punkty. A jednym z rezultatów biegania trochę dalej niż zwykle jest to, że staję się o ten nadliczbowy kawałek silniejszy. Jeśli czuje gniew, kieruję gniew ku sobie. Jeśli przeżyłem rozczarowanie, wykorzystuję je do udoskonalenia siebie”. (Haruki Murakami, O czym mówię, kiedy mówię o bieganiu)
Wraz z upływem lat, trudnymi chwilami, które jak to w życiu, pojawiają się niezmiennie jak chmury na niebie, dochodzę do wniosku, że jednym ze sposobów „trzymania pionu” jest hartowanie mojego ciała. Bo to jest to co mogę zrobić zaraz. Na wyciągnięcie ręki.
Lubię wyobrażać sobie, że jestem silna. Lubię czuć się silna. Stoję mocno na jogowej macie. Czuję energię w ciele. Czuję swoje ciało. Czuję jego moc i sprawczość.
Szukam kobiet, które podejmuję taki wysiłek często w trudniejszych warunkach niż moje.
Kiedy w 1964 roku Roberta Bobby Gibb obejrzała relację z Maratonu Bostońskiego to od razu zrozumiała, że musi w nim wystartować. W tamtych czasach kobiety nie miały szans na otrzymanie numeru startowego. Trenowała więc samotnie, a podczas swoich treningów pokonywała dystanse dłuższe niż 42 km. Jednak, kiedy po dwóch latach przygotowań, wysłała swoje zgłoszenie do organizatorów maratonu, poinformowano ją, że z przyczyn fizjologicznych kobiety nie są zdolne do wzięcia w nim udziału. Co zrobiła Bobby? Zaczaiła się w krzakach w okolicach startu i ruszyła z zawodnikami.
Zainab to jedyna Afganka, która zameldowała się na mecie maratonu w Afganistanie. Wcześniej nie zważając na obelgi, którymi była obrzucana – dzielnie trenowała, praktycznie cały czas w ukryciu. Często biegała po prostu po podwórku, bo przecież bieganie w terenie było dla kobiety bardzo niebezpieczne.
(Te dwa przykłady silnych kobiet-biegaczek pochodzą z artykułu pt Słaba płeć nie istnieje – kobiety, które zmieniły historie biegania autorstwa Marty Arbatowskiej)
Takie historie wzmacniają.
– Bo bycie silną trzeba pielęgnować.– mówi Michalina – Moje ciało jest teraz silne ale jeśli przestałabym ćwiczyć to moja forma zaczęłaby spadać z każdym dniem.
– To jest przecież zadanie na całe życie! – dodaje.
Jestem pod wielkim wrażenie kobiet, które walczą. Które przekuwają zła energię w działanie. Potykają się ale wstają . To niesie nadzieję dla nas wszystkich!
PS W przedostatnim mailu Michalina pisze do mnie: „Kasia na ostatnich zawodach na jakich byłam, tylko w szatni męskiej był prysznic. My miałyśmy na przebranie się salkę z pianinem” Tak, na pewno jest jeszcze dużo do zrobienia, żeby wspierać kobiety w stawaniu się silniejszymi (ale to może być przecież temat na kolejny felieton)
Mam nadzieję, że historia biegającej malarki Michaliny stanie się częścią książki o silnych kobietach nad którą intensywnie teraz pracuję.
Katarzyna Szota – Eksner prowadzi szkołę jogi Yogasana, współtworzy Sunday is Monday oraz gliwicki Klub Książki Kobiecej. Jak Polska długa i szeroka namawia kobiety do szukania (mimo wszystko!) siły w sobie. Dziewczyna ze Śląska, wegetarianka, felietonistka i feministka.