– Dzień dobry! Przepraszam za spóźnienie, córka miała rozwolnienie, syn zatwardzenie, nie chciały się wpakować do auta, dzieciory, a później na lewoskręcie korek, Pani kochana, jak w Shanghaiu. To też pędzę na złamanie karku, babcię na pasach prawie lusterkiem dźgnęłam w tę reklamówkę z chlebem, jak Boga kocham, tak się spieszyłam, a i tak finalnie widzi Pani, dwadzieścia minut spóźnienia. – wykrzyczałaś historię zasapana, nie ważne, że jedyny fragment, w jakim się faktycznie uwijałaś jak osa to droga z samochodu do przedszkolnego wejścia. Przecież „Dzień dobry spóźniłam się, bo przeglądałam fejsa na kiblu dwadzieścia minut. I Pudelka, tyle samo właściwie.” brzmiałoby trochę słabo. Dlaczego wyrabiamy w sobie nieustanną potrzebę kłamstwa? Budujemy skrupulatnie fundamenty małych oszustw, a potem zapętlamy się na tyle mocno, że sami nie dajemy rady z tego wybrnąć. A co gdyby raz na zawsze skończyć z kłamstwami i zacząć mówić, co nam faktycznie na sercu leży? Nie bylibyśmy zdrowsi? Czy świat nie odetchnąłby z ulgą?
Sytuacja pierwsza
Rozmawiasz z koleżanką z pracy. Wiesz, że cię nienawidzi i jakby mogła spuściłaby na sznurze twoje zwłoki za oknem dwunastopiętrowego biurowca. Ty nie pozostajesz jej dłużna. Jeździcie autobusem z tego samego przystanku do pracy, a już na postoju udajecie, że się nie widzicie. Półgodzinna podróż w MPK, prawoskręt szyi jedna i druga do szyby tak, że zaraz będziecie w stanie obejrzeć własne plecy. Wchodząc do biura modlicie się po cichu, żeby nie jechać jedną windą, bo tam to już kaplica, nie da się udawać. Za mały metraż. A tu bum, dzień dobry, winda jedna i wy dwie. Odbicie od emocjonalnej niechęci do udawanej miłości jest tak przepastne, że same się sobie dziwicie jak idealnie gracie element zaskoczenia: – Ooo cześć, nie widziałam cię, jechałaś tym autobusem 7:20 z centrum? Niezły kosmos, bo tak naprawdę same nie rozumiecie po co to całe udawanie. Ludzie się przecież lubią, nie lubią, kochają, nienawidzą. Nie lepiej wygarnąć sobie wprost i mieć święty spokój? – Aneta, dłużej nie wytrzymam. Wiem, że to ty zeżarłaś mój makaron z lodówki w zeszłym tygodniu – i oczyszczona sytuacja. Proszę bardzo, teraz możecie się faktycznie nie lubić. Oczywiście Aneta ma prawo do obrony, złożenia wyjaśnień i prób negocjacji, że to nie ona, i że jej też ktoś notorycznie kradnie mleko z lodówki, ale na pewno będziecie wiedziały, o co wam właściwie poszło. Zaszaleję, wybiegnę w przyszłość – może nawet dacie sobie szanse na pojednanie?
Sytuacja druga
Twojej siostrze rodzi się dziecko. Zawsze byłyście ze sobą blisko, zwierzałyście się z najbardziej tajnych sekretów w historii, kochacie się. Cała twoja aktywność wokół jej życia sprawiła, że i zdjęcie siostrzeńca w sieci przydałoby się jakoś skomentować. Boksujesz się z myślami, delikatnie dobierasz słowa. Co by jej napisać, skoro dziecko wygląda jak skrzyżowanie ziemniaka i dwóch spodków pod szklanki. Uszy zawsze były piętą achillesową waszej rodziny, ale potomek ewidentnie przesadził. Gniesz się, pocisz, starasz się w ogóle nic nie mówić, nie podchodzić do tablicy niepytana, ale przychodzi do strategicznego momentu, w którym siostra wprost zaczepia: „Piękny jest, nie?!”, a ty jedyne co jesteś w stanie z siebie wyrzucić , to przeciągnięte „noooo…”. Przecież nie przyznasz się wprost, że nie zatrudniłabyś juniora do reklamy kaszki, delikatnie rzecz ujmując. Do reklamy niczego byś go nie brała, niech zostanie w domu do drugich urodzin minimum. Istnieje duże prawdopodobieństwo, że twoja wszechstronna szczerość mogłaby doprowadzić do cichych dni między wami. Cichych miesięcy, lat. Szczerość może i uwolniłaby narastające w tobie ciśnienie, ale zapewne sprawiłaby siostrze bardzo dużo przykrości.
Właściwie dlaczego nie powiesz sąsiadce, że spodnie ma za ciasne i wszystko jej widać?
Dlaczego wysiadając z autobusu nie rzucisz panu wprost, że w okolicach trzydziestego drugiego stopnia w powietrzu nieużywanie dezodorantu pod pachy powinno być ścigane z urzędu?
Powiedziałbyś mamie, że upiekła zakalec, a kruszonka nie chrupie?
Jak przyznać się ciotce, że te bombki ze styropianu ozdabiane cekinami, co je wręcza rok w rok na gwiazdkę, są brzydkie jak suszarka od Ruskich, i o ile jedną upchniesz starannie na tylnych gałęziach choinki, o tyle z pięcioma zaczyna być ciężko?
Jak z tego wybrnąć? Po prostu czytaj dalej.
W społecznych koligacjach i codziennych sprawach prawie zawsze wygrywa wyczucie smaku i takt. Kultura osobista, bon ton, dyplomacja. Może i żylibyśmy spokojniej, piersią pociągalibyśmy głębsze chełsty, nie musielibyśmy ważyć słów w obawie o wpadkę, ale definitywnie poleglibyśmy w obszarze kontaktów międzyludzkich. Wychodzi na to, że kłamstwa należy podzielić na dwa typy: lekkie i ciężkie, z których ciężkie trudniej wytłumaczyć logicznie, a lekkie tkać w imię wyższych idei. Kładąc na wadze wygarnięcie prawdy, która was wyzwoli i minę mamy, która dowiaduje się, że ciasto jest niejadalne, zawsze wybieramy koloryzowaną rzeczywistość.
W historiach tego typu wyciągajcie esencję i na szali prawda kontra złamane serce, stawiajcie na ludzkie uczucia. Co się da logicznie wytłumaczyć, bez piorunów i wrzenia – tłumaczcie. Co sprawi, że zafundujecie komuś mnóstwo przykrości, a nie jest to sprawa wagi państwowej – odpuśćcie. We wszystkim szukajcie równowagi i zdrowego rozsądku. Nie mówcie niczego, czego z jakiegoś powodu sami nie chcielibyście usłyszeć.