Go to content

Kochana Mamo! Kochany Tato! Będę musiała, napisać wam, jak było naprawdę. List ofiary przemocy

Fot. iStock / Elisabetta Stoinich

Kochana Mamo! Kochany Tato!

Przyszłam na ten świat, 19 lat temu. Pojawiłam się tu, bo oboje mnie chcieliście. Wyczekiwaliście mnie, urządzając mój pokoik. Malując ściany, na piękny błękitny kolor i naklejając tapetę, w tęczowe misie. Tuliliście do siebie, od pierwszych minut. Z troską karmiliście, przewijaliście i czytaliście bajki, żebym spokojnie zasypiała. Ty mamo, przybiegałaś na każdy mój płacz, a tatuś zawoził nas do lekarza, gdy tylko pojawił się katar. Dorastałam przy was, czując się bezpiecznie. Wracałam z przedszkola, do pełnego zapachu domu, gdzie czekaliście ze wspólnym obiadem. Domu pełnego miłości. Dostałam od was tak dużo czułości i ciepła. Kochani rodzice, chciałabym w ten sposób o was opowiadać.  O moim cudownym dzieciństwie, udanym życiu. Ale to wy, odebraliście mi do tego prawo. I teraz będę musiała, napisać wam, jak było naprawdę.

***

Nie pamiętam czasu, gdy byłam bardzo malutka. I to jedyne, dobre „wspomnienie” z dzieciństwa. Jedyne, które w żaden sposób nie bolało. Potem pamiętam obdrapane, brudne ściany. Smród i grzyb na suficie łazienki, gdzie tylko stara, zardzewiała wanna. To, że ciągle miałam sprane, dziurawe ubrania. I zawsze przymałe. Albo za duże, jak dwa lub trzy numery większe buty. Bo akurat takie z opieki dawali, albo ojciec komuś ukradł. Tak innemu dziecku, sprzed drzwi, w innej kamienicy. I szczęk butelek. Nie po mleku, z któremu każda kochająca mama, robi wieczorem kakao albo budyń waniliowy. Szczęk szkła, po wypitym przez was, alkoholu. Was, moich rodziców, którzy rzadko pytali, czy jestem głodna. Albo, czy nie jest mi zimno lub zwyczajnie smutno. Większość czasu, siedziałam sama w mikroskopijnym, ciemnym pokoju. I bałam odgłosów za ścianą. Głośnych krzyków, męskich, obcych śmiechów, przekleństw i odgłosów bójki. Pamiętam, że zawsze wtedy trzęsłam się tak samo jak wtedy, gdy szłam zimą w nocy sama. Nikt nie zauważył, że wyszłam, bo wszyscy spali. Oprócz tego jednego dziwnego pana, który do mnie przyszedł. I chciał rozebrać. I uciekłam w piżamie, w pozszywanych kapciach. I tak bardzo było zimno i strasznie. Ciemno, wiatr zginał drzewa. I przeraźliwy chłód i lęk. I gdy obudziłam się w szpitalu, z którego zabrano mnie do jakiegoś innego domu. I cieszyłam się na początku, bo tam było tak jasno, czysto i ciepło. I ludzie tacy mili, i dzieci się ze mną bawiły. I nie wierzyły, że mam już 7 lat, bo byłam malutka i drobna. A potem zaczęłam tęsknić. I do dziś, nie umiem zrozumieć dlaczego.

***

I zabraliście mnie, tacy inni, spokojniejsi. I tata mówił, że teraz wszystko się zmieni. I zmieniło, na kilka miesięcy. Raz nawet mama mnie przytuliła. Jakie to piękne uczucie! I takie dziwne, obce. Nie wiedziałam, jak się zachować. I całą noc płakałam, bo mnie gryzło, że nie pokazałam ci mamusiu, jak się z tego cieszyłam. I tata raz, złapał mnie za dłoń, gdy szliśmy do sklepu. A ja  wszystkim koleżankom, chciałam się chwalić jakiego mam tatę. Tatusia, który trzyma mnie za rękę, bo się o mnie martwi. Bo mnie kocha. Nie, tego nigdy nie usłyszałam. Od żadnego z was. A każdych świąt Bożego Narodzenia, nie modliłam się o zabawki czy cukierki. I też nie tylko o to, by rodzice znowu się nie upili. Najbardziej modliłam się o to, żeby choć raz usłyszeć, że mnie kochacie. Kochamy cię córeczko. Choć jeden raz.  Taka moja, gwiazda z nieba. Której zawsze wypatrywałam, i która zawsze gasła, z pierwszym kieliszkiem wódki. A potem, wszystko wróciło. Tylko, dodatkowo na moim ciele, zaczęły pojawiać się siniaki. I zadrapania, i łyse place na głowie, po wyrwanych włosach. Za każdym razem mamo, gdy ojciec nie wracał z flaszką za długo, twoje twarde, ciężkie pięści lądowały na mojej twarzy. Za kazdym razem tato, gdy odkrywałeś, że za ścianą z twoją żoną jest inny mężczyzna. Otwierałeś głośno drzwi i wyzywając od najgorszych, łapałeś mnie za włosy. Krzyczałeś, że będę taka jak matka. A szare ściany mojego maleńkiego pokoju, barwiły się krwią.

***

Teraz nareszcie mogę odejść. Odejść z domu, który nigdy przecież domem nie był. Odejść po to, żeby jak najdalej stąd, nauczyć się żyć od nowa. Bo z lustra patrzy na mnie dorosła dziewczyna, która pakując się, zabiera tylko obdartą, szmacianą lalkę. To jej codziennie mówiłam, ze bardzo ją kocham. I naiwnym sercem dziecka, wierzyłam, że mi odpowiada. Że ona też mnie kocha. Tylko tego, od was chciałam. Nie zabawek, wystawnych kolacji wigilijnych, prezentów czy wakacji nad morzem. Tylko ciepła i czułości. I poczucia bezpieczeństwa, jakie mogą dać dziecku tylko rodzice. Tylko tego, żeby ktoś wieczorem zapytał, czy przypadkiem nie marznę w tych wilgotnych, małych ścianach. I czy nie boję się, tej sterczącej na kablu żarówki. I czy ze mną nie posiedzieć, aż wszystkie strachy pójdą spać. I pogłaskać mnie po głowie, czasem ucałować. I choć raz w tygodniu, ugotować obiad i zjeść go ze mną. I przyjść do szkoły, na Dzień Mamy. I ucieszyć, na widok laurki na Dzień Taty. Czy to tak wiele, od własnego dziecka. Przecież mnie chcieliście. A może, nigdy nie?

Teraz już, nie modlę się o nic dla was.  I nawet, nie dla siebie. Tylko dla dziecka, które może kiedyś pojawi się w moim życiu. Żebym kiedyś umiała pokochać je tak bardzo, jak bardzo wy nie kochaliście mnie.

Wasza Córka