Go to content

Joanna Chmura: zadawaj sobie każdego dnia pytanie: czego teraz potrzebujesz, czego chcesz, co czujesz i stań się widzialną

Fot. iStock/JohanJK

– Bycie niewidzialną może wynikać z tego, że nie wiem, co znaczy być widzialną. Nie wiem, co to znaczy pokazać siebie, bo wszyscy mi mówili że nie ma co się wychylać, lepiej schowaj się, nie odzywaj, poczekaj, aż cię znajdą. I nagle dziewczyny na terapii dowiadują się, że mogą mieć swoje potrzeby, że mogą je artykułować, co więcej – oczekiwać, by otoczenie je spełniało, a jak nie spełnia, orientują się, że mogą „nawet” wyjść z danej relacji – mówi psycholożka Joanna Chmura.

Ewa Raczyńska: Coraz więcej się mówi o samoświadomości kobiet, o mówieniu o swoich potrzebach, które pozwalają nam przestać być niewidzialnym nie tylko dla otoczenia, ale dla samych siebie. Zastanawiam się jednak, czy nagłaśnianie tej kwestii przekłada się na codzienne życie kobiet, czy my się z tym mierzymy?

Joanna Chmura: Trudno tutaj uogólniać. Myślę, że to trochę jak ze wszystkim. Króluje krzywa normalna. Jest część kobiet, które karmią się iluzją, że są obecne i widzialne w swoim życiu, ale tak nie jest. Jest część, która powolutku odważa się na bycie widzialną oraz istnieje taka grupa – której często jestem świadkiem jako psycholożka – w których życiu następuje potężny przełom i one stają się z tych niewidzialnych, prawdziwie widzialnymi.

Myślę, że potrzebujemy zadać sobie pytanie, jak sprawić, żeby coraz więcej kobiet zmierzało w stronę własnej prawdy, żeby stawały się coraz bardziej i coraz częściej wyraźne, żeby stawały się widzialne. Sama jako kobieta chciałabym jak najczęściej bywać blisko tej widzialnej mnie, bo zdarza mi się siebie samej nie zauważać, pomijać, bo inni są ważniejsi, a ja pozostaję w tle.

To jest trochę jak taniec, krok w przód, krok w tył, zatrzymanie i ponownie ruch. Marzy mi się, żeby dzięki takim akcjom jak #Niewidzialne, ta przemiana kobiet była łatwiejsza, żeby działa się częściej, bo to nie jest jednorazowa rzecz, ale to jest praca wewnętrzna, która potrwa być może nawet całe życie.

Piękne jest to, co mówisz, bo często w poradnikach wybrzmiewa: wystarczy, że zrobisz to i to, i już osiągniesz cel. Tymczasem to jest proces, który trwa cały czas. 

Trwa cały czas, a i tak wraca się do starych nawyków, do tej krainy, w której bywam niewidzialna i to właśnie jest zgubne. Mam taki żal do marketingu sprzedaży książek poradnikowych, które komunikują: kupisz tę książkę, zrobisz ten kurs i wszystko się zmieni.

Ja wiem, że łatwiej sprzedawać „gwarancję i pewność”, ale piękniej byłoby sprzedawać „prawdę”, „perspektywę drogi”. Bo oczywiście zmiany będą następować, ale czy będą to zmiany raz na zawsze? Niekoniecznie. Dlatego tak ważna jest czujność w pracy ze sobą, bo to jest zaproszenie do tańca, gdzie są kroki, układy i wskazówki, ale tańczyć muszę ja.

Bez mojego działania, uważności, świadomości nic się nie zmieni. Albo inaczej – bez powyższych łatwo będzie nam wracać na stare tory. To trochę jak uczenie się nowego tańca. Nauka chwilę trwa, popełniamy błędy, frustrujemy się, że pomimo prób, potknięcia nadal się zdarzają i wtedy mamy ochotę zarzucić tę zmianę i wrócić do starych, znanych kroków. Wtedy potrzeba nam odwagi i nadziei wytrzymania w tym nowym tańcu.

I to ty jesteś prowadzącą, bo nie masz pary. 

Tutaj jesteś parą sama dla siebie.

W jakich obszarach najczęściej zauważasz, że kobiety nie dostrzegają swoich potrzeb?

Patrząc na siebie, wiem, że muszę być czujna w takich obszarach jak planowanie dla siebie czasu: wyjazdów, spotkań z koleżankami, samotności, bo mam tendencję do tego, żeby zaniedbywać te elementy. I potem „nagle” dochodzę do wniosku: „a, przesunę sobie ten weekend, rezerwację, gdzie miałam jechać, żeby odpocząć, bo komuś trzeba pomóc, coś załatwić albo zawieźć gdzieś”. Przesuwam siebie na rzecz innych.

Widzę to u siebie, ale też dostrzegam podobny mechanizm wśród innych kobiet. Takie „huczne” dbanie o siebie najłatwiej przesunąć, bo przecież nic się nie stanie, jak nie pójdę na jogę. W sumie to „tylko” ja będę cierpieć. Ale koszty są niepozornie duże, bo za moment będę zirytowana, sfrustrowana, będę się wkurzać na tych, którzy czegoś ode mnie będą chcieli, bo sama sobie nie dałam przestrzeni na zrobienie czegoś dla siebie.

Poszerzając tę perspektywę poza moją, to dziewczyny często mówią również o zawodowych rzeczach. O nie wchodzenie w różnego rodzaju projekty, o wykluczaniu siebie z nowych wyzwań, które są poza aktualną sferą ich kompetencji. Uruchamia się w nich “syndrom oszusta”, bo co jak się zgłoszę, a okaże się, że jednak nie jestem wystarczająco dobra. Więc asekurują się i zostają w miejscu.

To też dotyczy relacji damsko-męskich, a w tym tych seksualno-intymnych. My – kobiety – nie mówimy o swoich potrzebach, nie wiemy jakie one są, pomijamy je i stajemy się snującą odpowiedzią na potrzeby kogoś innego.

Ale w życiu też tak jest, poza łóżkiem, bo zastanawiamy się nad tym czy on lubi mielone, czy schabowe i co zrobić, żeby jemu było dobrze, nie nazywając tego, czego mi tu i teraz potrzeba. I często nie rozumiemy potrzeby zadawania sobie pytania, czego ja chcę. Bo co zrobić z tym, że nie wiem? To może być frustrujące i powodujące pewną blokadę. Są jakieś mechanizmy, które powodują, że pozostajemy niewidzialne na wielu obszarach?

Bycie niewidzialną może wynikać z tego, że nie wiem, co znaczy być widzialną. Nie wiem, co to znaczy pokazać siebie, bo wszyscy mi mówili że nie ma co się wychylać, lepiej schowaj się, nie odzywaj, poczekaj, aż cię znajdą. I nagle dziewczyny na terapii dowiadują się, że mogą mieć swoje potrzeby, że mogą je artykułować, co więcej – oczekiwać, by otoczenie je spełniało, a jak nie spełnia, orientują się, że mogą „nawet” wyjść z danej relacji.

Wyobraź sobie, że jesteśmy w związku, w którym ktoś pyta: „O co ci chodzi?”, a ty odpowiadasz, że nie wiesz, bo nie wiesz i wtedy słyszysz: „No to jak nie wiesz, to nie mamy o czym rozmawia”. Takie „nie wiem” jest dla nas stresujące i wtedy łatwiej się wycofać z nazwania swoich potrzeb. Tymczasem 2020 r., nauczył nas, że „nie wiem” jest częścią bytu naszej rzeczywistości. Zresztą Szymborska pisze, że dwa najpiękniejsze słowa to „nie wiem”, bo one mają w sobie ogromny potencjał, bo w nich może być wszystko. Trzeba tylko mieć cierpliwość do samej siebie, że to, że ja nie wiem, to czasem nie tylko moja odpowiedzialność, bo to może być zaproszenie to wspólnego odkrywania dla partnerów i partnerek. To szansa odkrywania w czułości do tego „nie wiem” – czułości dla samej siebie i czułości innych do mojego „nie wiem”.

Z drugiej strony jak wiesz, to musisz coś z tym zrobić. Mam takie poczucie, że na pewnym etapie nazywania swoich potrzeb wiele kobiet rezygnuje z tego ze strachu, że trzeba coś z tym zrobić, bo okazuje się, że związek, praca, relacje nie odpowiadają na moje potrzeby.

Zgadza się, czasami nie wykonujemy pierwszego kroku, bo wiemy, że on za sobą pociągnie siedem kolejnych, a my nie jesteśmy gotowe na żaden z nich. Bo być może oznaczają one rozwód, zmianę pracy, przeprowadzkę.

Tylko, że to nie muszą być jakieś drastyczne kroki, jakaś rewolucja. Wręcz przeciwnie może to spowodować pracę w tych obszarach, na których nam zależy i dążyć do tego, żeby nam w końcu było w nich dobrze.

Masz rację, bo stawanie się widzialną może obejmować szerokie spektrum zachowań – te duże zachowania, ale też te małe, choć o wielkim znaczeniu np.: chciałabym, żeby ktoś wieszał kurtkę gdzie indziej, albo parkował inaczej samochód, bo wtedy mi łatwiej wyjechać, żeby ktoś odebrał dziecko ze szkoły, bo ja jestem u fryzjera czy księgowego. To są takie mikro sytuacje, z których nasze życie jest utkane, a w których możemy odważnie, stopniowo, krok po kroku stawać się widzialne.

Od czego można zacząć to dbanie o swoje potrzeby i ich zauważanie?

To pytanie za milion. Najprostszą rzeczą, jaką możemy robić i mówię “możemy”, bo to też mnie dotyczy, to pytać siebie samą: czego teraz potrzebujesz, czego chcesz, co czujesz? Często proponuję dziewczynom, żeby ustawiły sobie taką przypominajkę w telefonie co kilka godzin, by nie zapominać o tych pytaniach. To może wydawać się jakieś sztuczne, automatyczne, ale tak kształtują się nasze nawyki. Dobry, przyjacielski nawyk sprawdzania „jak się mam?”.

Musiałam ostatnio kupić na jakieś wystąpienie ciuchy, miałam mało czasu, bo gonił mnie plan dnia, poszłam do sklepu i przymierzam te ubrania, przerzucam je, wkurzam się, bo nie pasują, albo nie wiem, co wybrać, bo wszystko fajne. Aż w końcu zamknęłam oczy i zadałam sobie pytanie: „Asia, co teraz czujesz? Czego potrzebujesz?”. Odpowiedź była prosta: „Tego swetra, koszuli a potem w zaciszu domowym wina przed telewizorem”.

W takich sytuacjach to trochę tak jakby objął nas najbliższy przyjaciel czy przyjaciółka i spytał: „Czy to jest naprawdę to, czego teraz potrzebujesz? Bo jeśli tak, to robimy, a jeśli nie to szukamy czegoś innego”. A potem zabiera nas do domu ten przyjaciel wewnętrzny, otwiera wino i pije z nami toast: „Za tych, którzy mają odwagę podążać za swoimi potrzebami”.

Twój przykład pokazuje, że nie trzeba wiele, że nie musimy się zapisywać na kursy medytacji, jogę by nauczyć się być w kontakcie ze sobą. 

Jeśli ja zacznę od tego, że mam sobie wygospodarować trzy półtoragodzinne wieczory na jogę, to jest duża szansa, że tego nie zrobię, bo nie mam jak i zupełnie niepotrzebnie wpadnę we frustrację. Ale jeśli zacznę od tego, że każdego dnia po przebudzeniu przeciągnę się w prawo i w lewo, i zrobię wdech i wydech, to po pierwsze jest to łatwe do wykonania, a po drugie nie trzeba wielkiej reorganizacji życia domowego. To jak z ćwiczeniem mięśni, trzeba zacząć od najlżejszych hantelek.

Właśnie, a zdarza się, że ulegamy jakieś presji, bo koleżanka zapisała się na jogę, bo sąsiadka zaczęła kurs samoświadomości, a być może ja dziś potrzebuję usiąść pod kocem zrobić sobie herbatę i poczytać książkę.

Tak i tu kłania się temat odwagi, tego, że bardziej spektakularnie jest powiedzieć „byłam na jodze”, niż „leżałam pod kocem i jadłam czekoladę”. To też jest odwaga przyznawanie się przed sobą do tego, czego potrzebuję tu i teraz, a potem ewentualnie przed innymi. Te sposoby dbania o siebie społecznie mają ni stąd ni zowąd jakąś rangę. Wyżej plasuje się pilates niż placek ze śliwkami, a jedno i drugie może nam zrobić danego wieczoru naprawdę dobrze.

Jest też dużo akcji, które promują potrzebę zauważania siebie. Myślisz, że są one potrzebne i spełniają swoją funkcję?

Niech choćby dwie, trzy dziewczyny usłyszą, że ktoś wyraźnie wyrazi swoje zdanie i pomyślą: „ja też tak chcę”. Im więcej takich akcji, tym lepiej. Wolę, żeby takich działań było więcej, niż jakby miało ich nie być wcale.

Myślę jeszcze o kobietach, które złoszczą takie projekty, że ile można, że w kółko o tym samym. Być może irytują się czytając naszą rozmowę. I tu bym się zatrzymała, bo może warto się przyjrzeć temu, dlaczego mnie to denerwuje, wzbudza moją złość?

To klucz do wielu rzeczy. Ja na przykład wkurzam się na człowieka, któremu schodzę z drogi, bo nie idzie swoją stroną chodnika. Ale tak naprawdę nie powinnam się wkurzać na niego, tylko jeśli już to na siebie. A tak naprawdę to zapytać siebie, dlaczego się wkurzam. Odpowiedź jest tym kluczem, bo mam tendencję do usuwania się i to jest moja rzecz do przepracowania. To, co nas wkurza, jest najczęściej sygnałem tego, z czym musimy zrobić w sobie porządek. Trzeba tylko mieć odwagę i gotowość odwrócić ten zwrot wkurzenia w swoją stronę.

Bo my też często wolimy obarczyć winą innych za to, w jakim miejscu i kim jesteśmy – męża, pracodawcę, rodziców, dzieci. 

Tak, bardzo łatwo możemy utknąć w tym miejscu i obwiniać cały świat za to, jak nam jest cholernie źle. Tylko prędzej czy później dojdzie do nas, że to jednak w głównej mierze ja jestem odpowiedzialna za swoje życie i to ja mam wpływ, np. mogę mieć wpływ na to czy schodzę, czy nie schodzę z tego chodnika. To niełatwy moment, bo jak bierzesz odpowiedzialność za swoje życie, to już nie masz kogo obarczać za to, że ci źle. To jest trudniejsze, ale zdrowsze.