Go to content

Duma mnie rozpiera, gdy moje dziecko się ze mną nie zgadza

Fot. iStock / ideabug

„Niegrzeczny” – najbardziej pojemne stwierdzenie w słowniku rodziców. Co macie na myśli, mówiąc, że wasze dziecko jest niegrzeczne? Ja mam wiele synonimów, ale na pewno nie mówię tak wtedy, gdy syn ma inne zdanie niż ja.

Syn nie chce włożyć sandałów. Ma prawo. Nie chce dać buziaka babci. Ma prawo. Nie chce iść się kąpać. Ma prawo. Nie chce jeść obiadu. Ma prawo. Nie chce iść do żłobka. Ma prawo. Nie chce włożyć czapki. Ma prawo. Złości się, gdy długo jedziemy samochodem. Ma prawo.

Mój syn ma prawo pokazywać, co mu się podoba, na co ma ochotę, a czego w danym momencie nie chce. Ma też prawo płakać, złościć się i obrażać. Ja też się złoszczę, nie gadam z kimś, kto mnie zdenerwuje, nie chcę rano jechać do pracy. Mam prawo. Mam też swoje obowiązki, które często wygrywają z „widzimisię”.

Nie rozumiem, dlaczego rodzice określają swoje dzieci jako niegrzeczne w sytuacjach, kiedy syn lub córka pokazuje, że czegoś nie chce.

Pierwszy przykład: posiłki. Syn nie chce zjeść z nami tego, co przygotowaliśmy. Mówi: – Mamusia, nie będę dziś jadł obiadu. Pooglądam bajkę.

Nie robię awantury. Syn wie, że nie dostanie w zamian za obiad słodyczy, czy innych przekąsek. Dostanie wodę do picia i propozycję zjedzenia czegoś w porze kolacji. Moje dziecko ma 2,5 roku i dobrze wie, czy jest głodne, czy nie. Jeśli nie czuje głodu, nie zmuszam, nie wpycham łyżeczki ziemniaków za mamę, tatę, babcię i ciotkę z Krakowa. Jest zdrowym chłopcem, nie wygląda na zabiedzonego, ma dużo energii. Widać, że nie jest głodzony i niedożywiony. Nie chcę, aby posiłek był tylko smutnym obowiązkiem i kojarzył się z: „będziesz siedział przy stole tak długo, aż wszystkiego nie zjesz”. Staram się przygotowywać posiłki w taki sposób, aby nie grzebać synowi w talerzu i mówić, że ziemniaków to już wystarczy, chleba też już wystarczy, a najlepiej „zjedz teraz surówkę”. Nie szantażuję syna, że dostanie mięso, jak zje warzywa, albo dostanie deser, jak zje grochówkę. Nie zmuszam do jedzenia absolutnie niczego. Sama nie lubię oliwek i śledzi i chyba tylko wielodniowy głód sprawiłby, że mogłabym te dwie rzeczy włożyć do ust. Proponuję i zachęcam, staram się wzbudzać ciekawość. I takim sposobem było już próbowanie: czosnku, oliwek, chrzanu łyżeczką ze słoika, oliwy z oliwek prosto z butelki, mrożonej kiełbasy, wszelkiej maści owoców i warzyw na surowo (w tym cebuli, którą syn jadł jak jabłko). Nie zabraniam grzebać w garach, tłumaczę, czego nie wolno jeść na surowo.

Drugi przykład: powitania. „Nie musisz się z każdym całować i przytulać. Po prostu powiedz: dzień dobry/do widzenia” – tak zachęcam syna do powitań i pożegnań, kiedy ewidentnie nie chce przybić piątki z wujkiem, ciocią czy nawet babcią.

Zazwyczaj nie ma problemu nawet przy kontaktach z obcymi, ale zdarza się, że, słysząc: „choć ciocia da buziaka”, mój syn chwyta moją nogę i nie puszcza przez kolejne długie minuty.

Nie rozumiem, dlaczego rodzice na siłę każą swoim dzieciom przytulać się do innych. Mam wrażenie (może czyta to ktoś z wiedzą fachową i coś na ten temat doda w komentarzu), że w ten sposób robimy swoim dzieciom krzywdę. Dziś chłopiec lub dziewczynka przytula się, mimo swojego sprzeciwu, do wujka Zenka, cioci Gabrysi i mama chwali, że tak właśnie zachowują się „grzeczne” dzieci, choć dziecko ma łzy w oczach. Za kilka lat to kolega/koleżanka/nauczyciel/sąsiad/ojczym/tata/obcy człowiek widziany pierwszy raz w życiu będzie na siłę przytulał, wkładał ręce w majtki, a dziecko w głowie będzie miało zakodowane, że tak trzeba i nawet mama po wszystkim pochwali, że się nie sprzeciwiło to nasze maleństwo. Zamiast uczyć dziecko, że jego ciało jest wyłącznie jego własnością, wpychamy je na siłę w objęcia innych ludzi, załamujemy poczucie bezpieczeństwa i wmawiamy, że „tak trzeba”. Pękam z dumy, kiedy na hasło: „choć ciocia przytuli”, mój syn odpowiada: „żółwika zrobimy”. Czuję, że dobrze spełniam swoją misję. Wiem, że wychowuję świadomego syna i będę mogła być spokojna o jego bezpieczeństwo, jeśli nadal będę postępować tak, jak teraz. Nie interesuje mnie, co powiedzą inne osoby. Moje dziecko ma prawo nie chcieć się do nikogo przytulać, a już tym bardziej ma prawo nie chcieć, aby ktokolwiek je całował.

Trzeci przykład: „nie lubię cię”. Ile razy pomyślałaś/pomyśłałeś, będąc zdenerwowanym na drugą osobę: nie lubię cię (że o „nienawidzę cię” nie wspomnę)? Twoje dziecko też ma prawo do emocji.

Fot. iStock / ideabug

Fot. iStock / ideabug

Jeśli sam, rodzicu, rzucasz talerzami, jeśli uderzasz ręką w stół, jeśli tupiesz, jeśli krzyczysz na partnera, dzieci, sąsiada, psa, kota, twoje dziecko będzie robić tak samo. Jesteśmy wzorem (raz lepszym, raz gorszym), a nasze dzieci są naszymi kopiami. Jeśli ty masz prawo się denerwować, jeśli masz prawo powiedzieć po odłożeniu słuchawki: „bujaj się”, twoje dziecko ma prawo powiedzieć tobie, babci, koledze, koleżance: „nie lubię cię”. Zdarza mi się nakrzyczeć na syna. Niemal za każdym razem moje dwuletnie dziecko odpowiada: „Nu nu, mama. Nie wolno krzyczeć. Tłumacz, nie krzycz”. I kiedy on się złości, kiedy rzuca zabawkami, kiedy się wścieka bo mu nie pozwoliliśmy na to, na co miał ochotę, ja też mówię: „nie krzycz, tłumacz, dlaczego się złościsz”. Zamiast strofować dziecko przy innych za powiedzenie „nie lubię cię”, zapytaj, skąd takie słowa. Zapytaj w cztery oczy, weź dziecko na bok i słuchaj, co ma ci do powiedzenia.

Przykłady można mnożyć. Ja cieszę się jak Azor do pełnej miski, gdy mój syn jasno pokazuje, że ma inne zdanie.

Nie chcę, żeby płynął z prądem, bo z prądem płyną tylko zdechłe ryby. Chcę, żeby był świadomy swoich oczekiwań, pragnień, potrzeb. Żeby umiał mówić o emocjach, żeby umiał sobie z nimi radzić, żeby był wyjątkowy, a nie „jak wszyscy”. Chcę, żeby wiedział, że ma prawo żyć tak, jak sobie wymyśli, ma prawo o tym mówić i ma prawo przeciwstawiać się, jeśli coś sprawia, że jego poczucie komfortu jest zaburzone.

To nie znaczy, że wolno mu wszystko, że wolno mu krzywdzić innych, nie stosować się do zasad obowiązujących tam, gdzie akurat się znajduje, że nie wyznaczamy z mężem jakichś granic. Syn wie, że może pytać, dlaczego spać idzie, gdy jest „ta godzina”, dlaczego śpi w swoim pokoju, dlaczego podczas posiłku siedzi w swoim krzesełku i ma prawo do uzyskania wyczerpującej odpowiedzi – choćby pytał kilka razy dziennie o to samo… No i wie, że może próbować z nami negocjować… 😉

Zajrzyj na mój profil na Facebooku i zostaw ślad po sobie. Jeśli się ze mną nie zgadzasz, też zajrzyj 😉

Fot. iStock / ideabug

Fot. iStock / ideabug