Go to content

Córka Rene Gościnnego o śmierci ojca: „Doskonale rozumiałam, że on już nie wróci, ale nie przestałam czekać”

Anne Goscinny
© Imav

Po śmierci ojca całe nasze życie było przesłonięte czarnym filtrem, który czasami udawało nam się zamaskować przy okazji ulotnego szczęścia. W rzeczywistości należy zrozumieć, że żałoba po tak sławnym człowieku jest niezwykle trudna. Asterix nadal żył, podpisany tylko przez Alberta Uderzo, ale nazwisko mojego ojca nadal pojawiało się na okładkach albumów, które były publikowane. Wspaniale jest mieć poczucie, gdy jesteś dzieckiem, że twój ojciec jest nieśmiertelny. Ale bardzo trudno jest dostrzec, że pomimo iż publiczna postać przetrwała, to mój tata już nigdy więcej po mnie nie przyszedł do szkoły – mówi Anne Gościnny.

Jak to możliwe, że taki mały chłopiec robi tyle zamieszania? Piszą o nim książki, rysują komiksy, kręcą filmy! W czym tkwi jego tajemnica? I skąd on się właściwie wziął? Zapraszamy w podróż do zwariowanego świata Mikołajka, o którym opowiada nam Anne Gościnny, córka René Goscinnego, która napisała scenariusz do nowego filmu «Szczęście Mikołajka ». Film możemy zobaczyć w kinach od 3 marca. A my rozmawiamy teraz z Anne o jej sławnym ojcu – współtwórcy przygód Mikołajka. Czy wiecie, że René Goscinny miał polskie korzenie?

Jakie jest pani pierwsze wspomnienie związane z ojcem?

Pierwsze wspomnienie, które przychodzi mi do głowy, gdy myślę o ojcu, to bez wątpienia jest dźwięk jego maszyny do pisania. Kiedy wracałem ze szkoły, jej hałas podpowiadał mi, że on tam gdzieś siedzi i pracuje. Dziś nasze komputery są ciche, ale wtedy maszyna do pisania wydawała szczególny dźwięk. Kiedy wspominam ojca, myślę oczywiście o szaleńczej miłości, jaką darzył moją matkę, o ich bliskości i wspólnym śmiechu. Tata zmarł 5 listopada 1977 roku, kiedy miałam zaledwie 9 lat, ale do dziś mam go w pamięci jako bardzo eleganckiego i zawsze dbającego o dobre wychowanie.

Jakie cechy charakteru podziwiała pani najbardziej w ojcu?

Mój ojciec był bardzo niespokojnym człowiekiem. Kiedy kończył pracę nad komiksem, zawsze był przerażony, że nie będzie miał już pomysłów na kolejny. Bardzo podobała mi się jego fizyczna i moralna elegancja w każdych okolicznościach. Był nierozłączny z moją matką. Uwielbiałam tę promieniejącą parę, jaką oboje tworzyli. Mój ojciec był zabawny, lubił rozśmieszać swoich przyjaciół, żonę, a nawet teściową! Zwracał uwagę na innych i był niezwykle hojny. Był też bardzo pracowity, bo pamiętam, że nawet kiedy byliśmy na wakacjach, on ciężko pracował. Mój ojciec był też ciekawy wszystkiego, co mu było obce i nowe, co chyba mają ze sobą wspólnego wszystkie « wykorzenione » dzieci.

Czy René Goscinny miał w sobie coś z małego chłopca, co powalało mu rozumieć lepiej dzieciaki ?

Nie jestem najlepszą osobą, która mogłaby opowiedzieć o ojcu jako małym chłopcu. Z drugiej strony myślę, że on sam często odwoływał się do dziecka, którym był przed tragedią, która dotknęła jego rodzinę w czasie wojny. Jego wujowie i dziadkowie zmarli i on nie mógł ich ponownie zobaczyć. Geniusz mojego ojca polega właśnie na tym, że nie pisał dla dzieci, ale dla wszystkich. Dzięki niemu komiks wyszedł poza ramy zarezerwowanej wyłącznie dla dzieci domeny. Najważniejsze dla taty było rozśmieszenie jak największej liczby osób. Nie kierował więc ani Mikołajka, ani innych swoich komiksów specjalnie do żadnej konkretnej grupy wiekowej.

Czytałam, że René był bardzo pracowity. Ale ja zastanawiam się, jaki był w pani oczach i w oczach pani matki?

Rzeczywiście był świetnym pracownikiem, żył dla swojego zawodu, zawodu, który tak wiele mu zawdzięcza. Wcześniej scenarzyści nie pojawiali się na okładkach komiksów. W moich oczach, w moich dziecięcych oczach, ojciec był superbohaterem, którego darzyłam bezgranicznym podziwem. Ale też doskonale wcielił się w rolę ojca, uwielbiał mnie, a jednak nie był pobłażliwy.

Moja mama była 17 lat młodsza od taty, więc miała 35 lat, kiedy zmarł. Ona też zmarła w wieku 51 lat, tak jak on, tak jakby nie chciała być starsza od niego. Coś w rodzaju ostatecznej kokieterii… Była w nim tak zakochana, tak bardzo, że już z nikim się na poważnie nie powiązała po jego odejściu.

Czy w dzieciństwie czytała pani przygody Mikołajka? Jakie bajki opowiadał pani ojciec?

Ze wszystkich dzieł mojego ojca czytałam tylko Mikołaja za jego życia. Natomiast jego „Asterix”, „Lucky Luke” czy » Iznogoud”  byli zamknięci w jego biurze, w bibliotece. Mój ojciec nie czytał mi bajek, ale opowiadał mi je. Miał upodobanie do baśni, w których ucieleśniał wszystkie postacie, nadając im różne akcenty. Na przykład pamiętam, że pewnego dnia, kiedy miałam bardzo bolesną infekcję ucha, opowiedział mi historię o „Czerwonym Kapturku”. Wielki Zły Wilk miał belgijski akcent jego teściowej, a Dobra Babcia miała akcent jidysz jego matki. Pamiętam, jak mama śmiała się, a ja prosiłam ją, żeby opowiedziała tę historię normalnie, bez akcentu. Wszystko, co robił i mówił, było podyktowane bezwzględną potrzebą rozśmieszenia otaczających go osób. Nie spędzałam dużo czasu z ojcem, ponieważ on cały czas pracował, ale kiedy wyjeżdżaliśmy na wakacje, zwłaszcza do Argentyny, widywałam go częściej i np. spacerowaliśmy razem. Pamiętam też, że w niedziele chodziliśmy kupować kwiaty dla mamy, a tata systematycznie kupował też dla mnie bukiecik.

Podobno wasz dom, dopóki żył René Gościnny, był wypełniony wielką radością. A kiedy zmarł, przetoczyło się tsunami smutku, z którym bardzo trudno było pogodzić się pani mamie. Czytałam, że pani mama już nie pokochała żadnego mężczyzny. Jak bardzo zmieniło się pani życie po śmierci taty?

Śmierć mojego ojca była nagła. Inaczej było z moją matką, która zmarła na raka, który ją męczył przez 17 lat. Rzeczywiście, mojej matce nigdy nie udało się otrząsnąć po tej tragedii, mnie też nie. Kiedy znika taki sławny człowiek, wraz z nim znika wielu przyjaciół. To smutne, ale takie jest życie. Moja mama musiała więc opłakiwać męża, ale i w pewnym sensie ich wspólne życie towarzyskie. Była jednak obdarzona taką charyzmą, takim wdziękiem i taką hojnością, że dość szybko stała się centrum niezłomnej grupy przyjaciół. Pomimo tego, że moja matka już nigdy się z nikim nie związała i nie zakochała, była zdecydowanie pożądana przez mężczyzn. Była piękna, inteligentna, zabawna, jednym słowem miała wszystkie dobre cechy! Ale śmierć mojego ojca zabrała tę iskierkę, która jest niezbędna, aby życie toczyło się dalej.

Zobacz także: Optymistyczna bajka terapeutyczna

Po śmierci ojca całe nasze życie było przesłonięte czarnym filtrem, który czasami udawało nam się zamaskować przy okazji ulotnego szczęścia. W rzeczywistości należy zrozumieć, że żałoba po tak sławnym człowieku jest niezwykle trudna. Asterix nadal żył, podpisany tylko przez Alberta Uderzo, ale nazwisko mojego ojca nadal pojawiało się na okładkach albumów, które były publikowane. Wspaniale jest mieć poczucie, gdy jesteś dzieckiem, że twój ojciec jest nieśmiertelny. Ale bardzo trudno jest dostrzec, że pomimo iż publiczna postać przetrwała, to mój tata już nigdy więcej po mnie nie przyszedł do szkoły.

Kiedy odszedł René Goscinny, miała pani zaledwie 9 lat. Czy myśli pani, że w swoich dorosłych romantycznych relacjach szukała pani cech ojca?

Kiedy 5 listopada 1977 roku wydarzyła się tragedia, część mnie zatrzymała się na tym punkcie. Doskonale rozumiałam, że on już nie wróci, a mimo to nigdy nie przestałam na niego czekać. W chwili, gdy jego serce przestało bić, wiedziałam o tym. To niewytłumaczalne, ale tak właśnie było. Zdając sobie sprawę, że jego śmierć była ostateczna, postanowiłem walczyć z rzeczywistością, wymyślając dla niego zamienniki. Musieliśmy nauczyć się żyć z nieobecnością, ale ja nigdy nie pogodziłam się z nieobecnością, więc rzeczywiście stosowałam fortele. Moje życie uczuciowe było wypełniane przez postacie ojcowskie, aż do dnia, w którym poznałam mężczyznę, który dzięki mnie został ojcem moich dzieci. Jednak następstwa takiej tragedii nigdy się nie zagoją. A fakt, że mój ojciec miał oryginalną osobowość, ułatwia spełnienia mojego życia uczuciowego! Dopiero kiedy stanąłem po swojej stronie, napisałam książki, to na swój sposób udało mi się pokochać…

Bardzo interesują nas pani polskie korzenie. Pani dziadek, a tata René Goscinnego był w Polsce chemikiem. Czy w pani domu mówiło się jeszcze o po polsku? Co rodzina opowiadała pani o Polsce?

Ojciec mojego ojca, Stanisław Goscinny, znany jako Simha (czyli „radość” po hebrajsku), był przede wszystkim wielkim podróżnikiem. Był też inżynierem chemikiem i dostał pracę w Buenos Aires w latach 20. To dzięki temu mógł sprowadzić żonę i dwóch synów do Ameryki Łacińskiej. Dlatego życie mojego ojca zostało uratowane przez Argentynę.

Moja babcia urodziła się na teranie dzisiejszej Ukrainy, ale chyba też mówiła po polsku. Tak naprawdę językiem, którym posługiwali się, był jidysz. Mam więcej informacji o rodzinie matki mojego ojca niż o rodzinie ojca mojego ojca. Wątpię, by wielu z nich przeżyło Holokaust. Jeśli chodzi o mnie, to pierwszy raz pojechałem do Warszawy w maju 1992 roku, bardzo mnie wzruszyło to miasto, do którego często wracałem. Czy wie Pani, że szkoła francuska w Warszawie nosi imię mojego ojca? Ze wszystkich szkół, które noszą jego imię, tę zapamiętam do końca życia.

© Imav

Czy ma Pani jeszcze jakieś typowo polskie tradycje w swoim francuskim domu? A może jakąś rodzinę w Polsce, z którą utrzymuje pani kontakt ?

Mój dziadek, Stanisław Goscinny, zmarł na wylew w Buenos Aires 24 grudnia 1943 roku. Oczywiście nie poznałam go. Natomiast wiem, że mój ojciec był mu bardzo bliski. Nie mam kontaktu z rodziną ze strony ojca, niektórzy prawdopodobnie przeżyli, ale ich nie znam.

Z drugiej strony jestem bardzo blisko z wnukiem jednego z braci mojej babci ze strony ojca, jednym z nielicznych ocalałych. Jesteśmy kuzynami, ale przede wszystkim przyjaciółmi. Moja babcia urodziła się 120 km od Kijowa, we wsi Chodorków na Ukrainie. Niestety nigdy tam nie byłam, ale czuję, że kiedyś tam się udam.

Pięknie dziękujemy za rozmowę.

Zobacz także: Przeczytaj tę bajkę o słoniu, a zrozumiesz, czemu brak ci odwagi na realizację własnych marzeń