Serialowi Carrie i John James „Big” poznali się jeszcze w pierwszym sezonie serialu. W pierwszej części filmu o tym samym tytule para, po licznych perypetiach, wzięła ślub. W drugiej części filmu producenci scementowali ich związek. Nie ma wątpliwości, że chemia między nimi nie znikła. W końcu to zawsze było ich największą siłą, prawda?
Zastanawiałyście się kiedyś jaki typ związku prezentuje para bohaterów? Zadzwoniłam dziś do paru przyjaciółek, fanek serialu. I można powiedzieć, że to, co mówią bardzo pasuje do skrajnych opinii, które można poczytać na internetowych forach, Od „Ale oni są cudowni” po „te bujdy mieszają dziewczynom w głowie”. Skupmy się, więc może na tym, co w tym filmowym związku jest toksyczne i dlaczego raczej należy unikać takich relacji.
Bojący się zaangażować facet
Czy może być coś gorszego niż facet, który nie jest pewny, że jesteśmy tą jedyną? (Szczególnie, gdy my jesteśmy pewne?). A taki właśnie był Big. Romantyczny, szarmancki, cudowny, ale gdy ona spytała go tuż przed wyjazdem na romantyczny weekend, czy jest „the one”, on uciekł wzrokiem i zaczął coś bąkać! Dopiero w połowie drugiego sezonu para dała sobie drugą szansę, a Big zaczął przedstawiać Carrie jako swoją dziewczynę. Czy to koniec kłopotów? Oczywiście, że nie, bo gdy ona umówiła go na spotkanie ze swoimi przyjaciółkami biedny Mr Big… uciekł.
Facet, który po rozstaniu z tobą szybko żeni się z inną
Albo inna sytuacja. Nagle dowiadujesz się, że on planuje wyjechać na rok do Paryża. Dlaczego ci nie mówił? Dlaczego cię w tym planie nie uwzględnił?
Rozstajecie się, a kilka miesięcy później spotykasz go przypadkiem z inną, młodszą kobietą. Co więcej dowiadujesz się, że on planuje się z nią ożenić. Tak szybko? Tak nagle? „Przecież nie chciałeś się żenić, boisz się zobowiązań” mówiła do Biga Carrie. Siedzieli wtedy w restauracji, bo ona postanowiła, że spróbuje być jego przyjaciółką. A on bez ceregieli odpowiedział coś w stylu: „wszystko się zmienia”.
Ty w roli cierpliwej, wybaczającej nawet jak się złościsz
Dziennikarka, samodzielna, niezależna. W wielkim mieście. A przy mężczyźnie zachowująca się czasem, jak bezradne dziecko. Czy to jednak nie toksyczny związek? Co najmniej kilkanaście razy chciałoby się walnąć serialową Carrie w głowę. I wrzasnąć: „Otrząśnij się, dziewczyno!”. Choćby wspomnijmy o tym nieszczęsnym Paryżu. Carrie się wściekła, że Big jej nie powiedział o wyjeździe, a następnego dnia wraca do niego, słodka i rozkoszna, z paczką z MacDonalda i radośnie szczebiocze, że ona rzuci wszystko i poleci z nim do Europy. Big niekoniecznie jest zadowolony i mówi jej wprost: „Ale poleć dla siebie, nie dla mnie”. Dla siebie? Przecież wiadomo, że chciała to zrobić dla niego. Zresztą Carrie nieustannie analizuje zachowania Biga, każdego faceta porównuje do niego i tak naprawdę zawsze mu wybacza. Prawdziwa miłość, powiecie. No być może. Ale żeby aż tak?
Facet uciekający sprzed ołtarza
Już nie chodzi nawet o tych czekających ludzi, suknie, przygotowania, ale o zawiedzione oczekiwania. Gdy Big w dniu ślubu ma wątpliwości, ona wierzy, że to będzie najszczęśliwszy jej dzień. Co byście powiedziały przyjaciółce, gdyby jej ukochany zwiał w dniu ślubu? Albo kręci nosem? Żeby dała sobie na zawsze spokój! I niby przyjaciółki też jej to mówiły. Tyle że potem i tak do siebie wrócili….
Mężczyzna, który dopada cie tylko, jak jesteś szczęśliwa i… wszystko psuje….
John James „Big” najbardziej kochał Carrie, gdy jej nie miał. Gdy już układała sobie życie z nowym facetem, on pojawiał się, jak bumerang z wyznaniami uczuć, z tęsknotą i wszystkimi tymi wielkimi „ach”. Normalnie powiedziałybyśmy: no narcyz!
Wieczna drama– emocje na wysokim C
Jest tu chyba wszystko, czym toksyczny związek się charakteryzuje: odrzucenia, zdrady, rozstania, powroty. Seks, porywy uczuć, oddalenia. Bliskość, która niemal zawsze kończy się krokiem w tyłu. Do dziś mam przed oczami scenę, gdy Carrie opiekuje się ukochanym w chorobie, troszczy się o niego, a gdy on w końcu się budzi już w lepszej formie, głos mu się zmienia, staje się zimny i znów niedostępny.
Tak, tak wiem, bywały wielkie i cudowne emocje godne pozazdroszczenia. Big potrafił „w romantyzm”. Mieli cudowną chemię, cudowny seks. Scenarzyści nie mogli nam dać stabilnej, spokojnej pary, bo zanudzilibyśmy się na śmierć.
Ale i tak sądzę, że to jednak niebezpieczna, współczesna bajka o bad boyu w przebraniu szarmanckiego maklera i zakochanym w nim dziewczęciu, która nawet, jak buduje nowe związki i tak ma z tylu głowy tego jedynego. Który w końcu przecież uwalnia ją z rąk rosyjskiego „ukochanego” i w Paryżu (ładna klamra) wyznaje jej miłość. Tak, po sześciu sezonach mówi jej wreszcie, że to ona jest „The one”.
Trochę ciary:)