Czytam od kilku dni same żale rodziców. Jakie to okropne wrócić do szkoły. Jakie straszne. Jak wszystko (zło) znów się zaczyna. Koniec wakacji, koniec radości, koniec życia. Ej! A może spróbujmy popatrzeć na to od innej strony?
Wstaję dziś po szóstej. O rany, ale jest piękny świat o świcie! Zapomniałam już o tej stronie życia. Lekko uśpionej, cichej, gdzie słychać tylko dźwięki dobiegające z ulicy, kilka trąbnięć, gwizd jakiegoś ptaka, ciche pomruki sąsiadów albo też chomika, który postanowił wygrzebać się ze słomy w poszukiwaniu jedzenia. To istna symfonia zapomnianych dźwięków!
Wyjrzyjcie za okno rano lub idźcie wyrzucić śmieci. Nawet nie wiecie jakie ciekawe osoby/obiekty można spotkać. U mnie na uliczce spaceruje od szóstej Pani Irena. Ma kolorowy szlafrok i powłóczysty chód. Chodzi tam i z powrotem. Mówi dzień dobry (nawet kilka razy), ostatnio miała pod szlafrokiem koszulkę z Depeche Mode. Albo też Pan Tornado (taki ma pseudonim). Wieczorem narobi rabanu, wykrzykuje, śpiewa, a ranek jaki przyjemny z nim. Drzemie sobie na ławce zwinięty w kłębek. Słyszałam ostatnio ciekawą dyskusję w Tok FM, że Plac Szembeka nie chce bezdomnych vs. pijaków, bo zajmują ich cenne ławki. Hmmm, naprawdę o szóstej rano nikomu to nie przeszkadza.
Organizacja, motywacja, porządek. Znacie to? W wakacje wstajesz „rano” i coś co prezentujesz chyba nawet nie jest obecnością, ale jakimś osobnym bytem, przesuwasz się z łazienki do pokoju, z pokoju do łazienki, ucinając drzemki w różnych miejscach po drodze, to ani faza REM, ani NREM, takie zawieszenie między świtem a nocą. A teraz proszę! Kilka minut udręki jak zadzwoni budzik i od razu wskakujesz w garnitur dyscypliny. Znów tworzysz znany ci schemat: łazienka, kawka (kolejność dowolna), pieczywo z zamrażarki, prysznic, kanapki do szkoły, wyciskarka do soku (masz znów ambitne założenia w sprawie witamin itp.), śniadanie, warkocz vs tzw. kontrolowany pierdzielnik na czubku głowy („daj spokój Mamo, nie mam pięciu lat by nosić kucyki”), kasa na wodę lub wafla ryżowego („nie wolno kupować batonów i puszek!” aha, jasne), auto, stacja radiowa z muzyką („mamo, wyłącz to gadanie, posłuchasz sobie jak wysiądziemy), papa dobrego dnia kochani, kocham was (już nie słyszą, bo poszli). I ten cudowny moment ciszy. Jak ona inaczej brzmi!!! Jak najpiękniejsza melodia, jak V Symfonia Beethovena , jak Mazurek C-dur Chopina. I jest dopiero ósma rano. I to jest ocean możliwości.
I znów odkrywasz świat. Kawka po drodze w ulubionej kawiarni lub Starbucsie. Spokojnie przeczytana gazeta albo (jeszcze lepiej!) Onet Rano Twój mózg zaczyna pracować na najwyższych obrotach. Może siłownia? Albo bieganie (jeszcze ciepło jest). Albo też zjawiasz się pierwsza w pracy ku zaskoczeniu innych niedzieciatych i masz ten komfort, że możesz wyjść wcześniej i znów poznać swoje miasto w południe. Telefon do przyjaciela, ten to, ta tamto, ty też tak z rana jedziesz? Też! Na szczęście my matki i my ojcowie żyjemy w podobnym rytmie.
Aha, zapomniałam o alkoholu i innych używkach. Zdrowiej żyjemy, prawda? Nie można już przesadzić wieczorem z winkiem, lepiej nie zajadać do pierwszej w nocy, bo ciężko wstać rano, nie wstawiasz wody na makaron po północy bo złapała cię gastrofaza albo nie pieczesz jak ja tarty z malinami, którą potem sama zjadasz. Dyscyplina tygodniowa zobowiązuje do dbania o siebie, do myślenia do przodu. Jak zaśniesz późno, to…. Jak się najesz, to… Jak wypijesz za dużo, oj. A jak miło się wstaje bez bólu głowy, bez tego zmulenia po imprezie wieczornej, bez napęczniałego żołądka który jak śmietnik przyjął wszystko co mu zapodałaś w nocy. Co za ulga.
Nie jest źle Kochani. Naprawdę. Życie jest piękne, bo jest takie różne. Raz mamy słońce wakacje, slow life. A potem mamy zimę, brak słońca i fast life. Przecież bez smutku nie znalibyśmy radości, bez strachu odwagi, bez goryczy – tej słodyczy życia którą poznajemy na kontrastach właśnie. To tak jak z moim wczorajszym parszywym dniem, w trakcie którego dowiedziałam się co najmniej dwóch nieprzyjemnych rzeczy, spędziłam prawie trzy godziny u Komornika (sytuacja jak z filmu czeskiego), potem byłam świadkiem w pewnej smutnej sprawie, zapomniałam portfela i nie miałam czym zapłacić kierowcy taksówki, wyładował mi się telefon, a na końcu nie doszacowałam paliwa, więc stanęłam wieczorem na środku Wału Miedzyszyńskiego, jadąc po syna na trening i mając jeszcze kawał drogi do domu oraz trzydzieści złotych w kieszeni. Więc zrozumiały może być mój dzisiejszy euforyczny nastrój w kontrze do dnia poprzedniego. O tym właśnie mówię.
Kocham wakacje, serio. Ale kocham też ten moment, gdy czuję że zrobiłam w ciągu dnia/miesiąca/roku tyle fajnych rzeczy, przeprowadziłam tyle ciekawych rozmów, złapałam dźwięki, kolory, emocje. Lubię być czasami zmęczona, tym przyjemnym zmęczeniem dobrze wykonanej roboty. To jest właśnie nieustający rozwój, do przodu, do celu, do marzeń. Po to jest właśnie rok szkolny, aby potem rozsiąść się wygodnie w słońcu, złapać całoroczne marzenie, podziękować sobie za trud, nagrodzić zmęczone ciało i umysł, spojrzeć wstecz, ile się rzeczy wydarzyło, ilu ludzi spotkało, ile książek przeczytało. Bez tego trudu nie byłoby tego uczucia błogości.
Nie ma nic złego w tym, że wracamy z naszymi dziećmi do „szkoły”. Napiszcie w komentarzach (oprócz hejtowania oczywiście, to też ma pozytywne strony!), co widzicie dobrego we wrześniowym powrocie do szkoły. Pozdrawiam Was optymistycznie, dobrego dnia!