– Popełniasz błąd, nie pozwalasz jej odejść – słyszę.
Siedzi u mnie przyjaciółka. Ona pije wino, ja przytulam ukochaną kotkę. Kotkę umęczoną, z którą codziennie jeździmy (ja i mąż) na kroplówki i zastrzyki (sterydy). Jechaliśmy już ją uśpić dwa razy.
– Nie wiem, jeśli taka jest państwa decyzja… – powiedział weterynarz za pierwszym razem.
– Jaka decyzja? Ja nie podjęłam żadnej decyzji.
Lekarz tej decyzji też nie potrafił podjąć. Kotka dostała kolejne leki, wróciła do domu. Byłam szczęśliwa (to bardziej iluzja, prawda?) Dziś też jechaliśmy ją uśpić. Odczekaliśmy, dziecko wyjechało na wakacje, byliśmy pewni, że to już. Ale kotka wstała, podeszła do nas, zaczęła mruczeć.
– Czy na pewno? – spytaliśmy weterynarza.
– Ależ nikt państwu nie powie, że na pewno.
Kotka została. Źle. Męczy się.
– Ludzie w ogóle nie potrafią się żegnać – rzuca moje przyjaciółka.
Pomyślałam o bliskich i niebliskich mi kobietach, które nie potrafią się rozstawać. O mężczyznach też. Czasem podtrzymujemy związki trupy, przyjaźnie trupy. Często to są nie tylko relacje miłosno – przyjacielskie, ale rodzinne. W sumie nie chodzi o rodzaj relacji, ale o pewnego rodzaju ślepotę: „Nie chcę widzieć, że to nie działa”.
Podajemy kroplówki, ładujemy sterydy. Psychologiczne kroplówki i sterydy. A może jednak ktoś się zmieni, a może zrozumie, że jestem ważna? Może przeprosi. Może od jutra już nie będzie ranił? Damy radę, no jeszcze trochę. Przecież taką piękną przeszłość mieliśmy/miałyśmy. I już czujemy, że nie gra, ale jeszcze ładujemy, ładujemy.
Chociaż czasem to ból dla obu stron. I fikcja tylko.
Zdarza się nawet, że ktoś już opędza się od nas jak od muchy, ale my też wciąż nie chcemy tego widzieć. Przyjaciółka wspomina: miałam kiedyś taką koleżankę na kolonii. Razem z drugą koleżanką chciałyśmy się od niej uwolnić. Robiłyśmy wszystko. Uciekałyśmy jej, chowałyśmy się, byłyśmy niemiłe. Dziś myślę o swoim zachowaniu ze wstydem, ale też z przerażeniem, że mogłabym w jakiejkolwiek relacji postępować jak ona. Nie zauważać, że ktoś chce się mnie pozbyć.
Wczoraj robiłam wywiad ze znaną terapeutką Zofią Milską Wrzosińską. Powiedziała: „Naturalną konsekwencją terapii są rozstania, albo zmiany relacji. Bo człowiek nagle zaczyna widzieć rzeczy, których nie widział wcześniej”.
Czego potrzebujemy, by dojrzale pozwolić komuś odejść?
Kontaktu ze swoimi uczuciami
Czy to, że chcemy rozstania wynika z naszej złości i odrzucenia (co zaraz minie), czy z samoświadomości.
Dlaczego tak nam ciężko się rozstawać? Jeśli wiesz, dlaczego pewnych ludzi zatrzymujesz niemal siłą („ale porozmawiajmy, co się stało?”, „wyjaśnijmy sobie”, „dlaczego tak?”), to już wiesz bardzo dużo o sobie. Ale często tego nie wiemy. Działamy instynktownie, kieruje nami tylko lęk przed utratą ważnej relacji.
Zofia Milska Wrzosińska opowiedziała mi o córce, która latami przyjeżdżała do swojej rodziny jak gdyby nigdy nic. Była cudowną, grzeczną córeczką. Przelewała też pieniądze, dzwoniła i…. wysłuchiwała obelg i uwag ojca. Ojca, który w dzieciństwie też ją krzywdził. „Mamy taką fajną, dużą rodzinę”, mówiła mama. „Córeczka” trzymała się tego. Miała, co prawda, w życiu codziennym, ileś tam objawów somatycznych. Napady paniki, bóle głowy, duszności. Nigdy nie powiązała ich z tym co dzisiaj. Że ktoś nieustannie narusza jej granicę (ojciec), a ona w tym tkwi.
Jak można nie tkwić z kimś w relacji jeśli jest rodziną? Na przykład nie dzwonić, przyjeżdżać rzadko. Powiedzieć: „Nie życzę sobie takich rzeczy”. Wyjść, gdy te rzeczy się dzieją. Ale to burzy całą strukturę rodzinną. Pytanie, co jest dla nas lepsze. Opuszczenie kogoś i zdrowie, czy podtrzymywanie iluzji.
Rozumieć kogoś
Na terapię par zawsze trafiają ludzie, którzy opowiadają zupełnie różne historie. Każde jest zranione, każde widzi wszystko inaczej. Przed rozstaniem warto zrozumieć kogoś (dobra, próbować). Dlaczego zachował się tak, a nie inaczej. To podobno najtrudniejsze, bo zawsze wybielamy siebie. Uważamy, że zrobiliśmy dla relacji więcej, bardziej się poświęcałyśmy, wybaczyłyśmy, rozumiałyśmy. To duży szok usłyszeć, że tak nie jest. Dźwignąć to i nie uciec.
Ale może, gdy raz spróbujemy łatwiej nam będzie w ogóle budować z kimś bliskość. Bo zobaczymy jak może odbierać nas druga osoba, która jest obok nas.
Spróbować uratować
Przynajmniej raz. Porozmawiać z ukochanym, mamą, przyjaciółką. Powiedzieć, o co nam chodzi, wysłuchać drugiej strony. Wyznać, że nam zależy, ale tak jak jest, dłużej nie może być. To jest danie szansy drugiemu człowiekowi, ale też sobie.
Ale bez przesady
Jeśli „ratowanie” nie przynosi efektów, trzeba to przyjąć. Szkoda marnować energię na ludzi, którzy już poszli dalej. Którym przestało na nas zależeć, uznali, że nasz czas w ich życiu minął. Obok nas jest tyle innych osób, z którymi możemy budować fajne, dobre relacje. Fajnie wyjść na chwilę i to zobaczyć. Wszystkie znamy te historie, czepiałyśmy się jakiegoś faceta, a potem jak w końcu puściłyśmy, pojawiło się coś dużo lepszego, fajniejszego.
Pamiętać dobre rzeczy
Każdy wniósł do naszego życia coś dobrego. Mieliśmy fajny etap, nauczyliśmy się czegoś o sobie. Świetny był seks, albo rozmowy. Wsparcie, bliskość, wspólne działania. Cokolwiek to jest – pamiętajmy to.
Wyjątkiem są pewnie historie pełne przemocy i bólu. Zofia Milska Wrzosińska powiedziała mi wczoraj rzecz, którą rzadko słyszę od terapeutów – nie zawsze da się wybaczyć i czasem nie ma po co. Ogromną siłą jest już po prostu nie rozpamiętywanie krzywd. I to też pomaga.
Zrozumieć, że koniec świadomie przeżyty zawsze jest trudny
Jeśli odrzucimy złość, która pozwala nie przeżywać smutku, jeśli zrezygnujemy z uciekania przed emocjami – zrozumiemy, że każdy koniec jest bolesny, nawet jeśli to my coś kończymy. Do tego dochodzą wtedy wątpliwości. Czy na pewno dobrze zrobiłam? Czy czegoś nie straciłam? Ale czasem po prostu coś się musi skończyć, wleczenie ze sobą relacji – trupów jest niszczące. Czasem jesteśmy nieszczęśliwi, a czasem chorujemy, boli nas głowa, kręgosłup, żyjemy w lęku, odczuwamy złość.
Tego wszystkiego nie ma w zdrowych, dobrych związkach. Więc jeśli odczuwasz wyżej wymienione objawy zastanów się, kogo powinnaś zostawić, komu dać odejść.