Go to content

„Mama ci umierała, na miłość boską!”. Joanna Koroniewska o koszmarze, który przeżyła w szkole filmowej

„Pani, jak na kobietę, to nawet nie jest głupia!”. „Szkoda, że tych tłustych nóg nie możesz sobie obciąć”. „To dzięki jej nieuctwu będziemy wszyscy tu stać do rana”. „No proszę, stoi gówno i płacze”. Brzmi znajomo? Nowa książka „Wszyscy wiedzieli” Karoliny Korwin Piotrowskiej opowiada o mobbingu w szkołach filmowych i teatralnych. Autorka słusznie zauważa, że wystarczy zmienić nazwę zawodu, imiona, miejsce akcji i można te historie przyłożyć do każdego z nas. 

W marcu 2021 roku Anna Paliga jako pierwsza odważyła się napisać o przemocy w łódzkiej filmówce. Bardzo szybko dołączyły do niej inne osoby, opisując własne doświadczenia. Mobbing, przemoc fizyczna i psychiczna, molestowanie mogą dotknąć każdego z nas. Bez względu na to, czy pracujemy w sklepie spożywczym, zagranicznej korporacji czy redakcji poczytnego pisma. Nie są problemem wyłącznie szkół artystycznych. Ale dzięki znanym osobom łatwiej zmienić rzeczywistość.

Karolina Korwin Piotrowska przeprowadziła wywiady ze znanymi aktorami i ekspertami o wyrwaniu się z kręgu przemocy. Przedstawiamy fragment wywiadu z aktorką  Joanną Koroniewską.

Asiu, kiedy postanowiłaś, że zostaniesz aktorką?

O aktorstwie marzyłam, odkąd pamiętam. (…) Marzenie spełniło się po raz pierwszy w czwartej klasie szkoły podstawowej, kiedy trafiłam do toruńskiego Spiętego Teatru Spinaczy, będącego poniekąd kontynuacją Studia P, do którego wcześniej chodziła między innymi Małgosia Kożuchowska. Dzięki temu miejscu pokochałam teatr. Nie ukrywam, że moje życie nie należało do najłatwiejszych, by nie powiedzieć trudnych. Wychowywała mnie tylko mama, nie miałam ojca. Niestety mam za sobą sporo traumatycznych przeżyć. Aktorstwo było dla mnie absolutną odskocznią i ratunkiem, formą niesamowitego spełnienia. (….)

No i ta samotna Joasia wymyśliła sobie, żeby zdawać do szkoły filmowej w Łodzi?

Myślałam o kilku szkołach aktorskich, ale nie miałam pieniędzy, żeby zdawać do różnych miejsc. (…) Wybrałam Łódź dlatego, że chciałam grać w filmach. (…)

 

A jak pamiętasz ten egzamin?

Już od egzaminu wiedziałam, że będzie ciężko. Pierwsze zdanie, które usłyszałam – a wypowiedział je świętej pamięci opiekun mojego roku, Aleksander Bednarz, którego później uwielbiałam – brzmiało: O, przyjechała «Pyza na wiejskich dróżkach»”. Od razu zasugerował, że po pierwsze, widać, że jestem z mniejszego miasta, a po drugie, że jestem troszkę przy kości. Bo byłam i bardzo się tego wstydziłam. Zderzenie było więc mocne, ale absolutnie mnie nie zablokowało. Dotarło do mnie, że w tym zawodzie będę ciągle oceniana, i pomyślałam sobie, że jestem w stanie to znieść. (…)

Rozmawiałam z wieloma osobami po Łodzi i wszyscy pytali: „Bę­dziesz rozmawiała z Aśką Koroniewską? Ty wiesz, co oni jej zro­bili ?!”. No więc, co ci zrobili? Bo twoja historia stała się sztanda­rowa dla opisu sytuacji w łódzkiej szkole.

Kiedy tylko o tym pomyślę, od razu mam łzy w oczach i zaczynam się trząść. (…)

Ta historia jest ważna dla mnie, ale nie tylko dla mnie. Niewiele mówiłaś o tym, co się stało.

Nic nie mówiłam. Mam wrażenie, że to, co mi się przydarzyło, raz na jakiś czas spotyka w szkole też inne osoby. Są tam wykładowcy, którzy wybierają sobie na roku ofiary. Te ofiary albo się z czasem poddają i zostają zniszczone, albo potrafią przetrwać i się wzmacniają. Zawsze dostawałam komunikat, że wszystko, co się dzieje na zajęciach, jest po to, by mnie wzmocnić. Pamiętajmy o okolicznościach z mojego życia: wychowywałam się bez ojca, nie miałam rodzeństwa, moja matka ledwo wiązała koniec z końcem. Żeby w ogóle pójść na studia, wyjechałam wcześniej do Anglii, tyrałam w czterech różnych pracach, spałam po pięć godzin dziennie. Nie mogłam wziąć pożyczki, bo nikt by mi jej nie udzielił. Ta opowieść o „wzmacnianiu” mnie powinna być więc postrzegana w tym kontekście.

Ale kiedy to się zaczęło?

Na pierwszych zajęciach. Już wtedy poczułam, że coś jest nie tak. To były zajęcia z panią Ewą Mirowską, która mimo że nie miała pod opieką naszego roku, to trochę pomagała profesorowi Bednarzowi. Ona zawsze miała coś do powiedzenia na mój temat.

Na przykład?

Od początku byłam dla niej Emilią Plater. Dlaczego? Nie rozumiałam tego z początku. Najpierw wydawało mi się, że chodzi jej o to, że jestem krnąbrna. Potem okazało się, że dla Mirowskiej Emilia Plater to przede wszystkim dziewica bohaterka. Ta pani coś sobie o mnie wykminiła i wydawało jej się, że to mnie ośmieszy. (…)

Niemniej teraz muszę opowiedzieć tę najtrudniejszą historię. Najgorszy moment w moim życiu. (…). Chodzi o śmierć mojej mamy. Nie lubię epatować szczegółami związanymi z jej odchodzeniem, ale o kilku rzeczach muszę powiedzieć. Mama chorowała na raka sutka. Zrobiono jej operację, po której wydawało się, że wszystko będzie w porządku. Niestety, po paru miesiącach okazało się, że ma przerzuty, wszędzie – do mózgu, do kości. Czuła to. Pamiętam, siedziałyśmy wieczorem w salonie, kiedy powiedziała: „Aśka, zaczyna się dziać ze mną coś nie tak”. Zaśmiałam się i odpowiedziałam: „Mama, chyba żartujesz, przestań tak gadać, nie chcę w ogóle o tym słyszeć”.

Kiedy potem dowiadywała się czegoś niedobrego o swoim stanie, nie mówiła mi tego. Błagała lekarzy, żeby mi niczego nie przekazywali. Robiła to, bo wiedziała, że przygotowuję się do spektaklu dyplomowego, że muszę zaliczyć ten etap i iść dalej.

 

Ale cholera, przecież to tylko dyplom! Dlaczego ona tak myślała?

W końcu jednak mi powiedziała. Zrezygnowałam z innych ról, zostawiłam tylko tę jedną w spektaklu przygotowywanym z panią Ewą Mirowską. Miałam de facto już przygotowaną rolę. Potrzebowaliśmy tylko paru prób dla innych kolegów, którzy jeszcze nie byli gotowi.

Przyjechałam na chwilę do domu. Kupiłam mamie kwiaty, wręczyłam i powiedziałam: „Mamo, wiem o wszystkim”. Ona nie chciała mnie obciążać szczegółami. Podobno tuż przed śmiercią, kiedy organizm jest kompletnie wycieńczony, nagle zachowuje się inaczej, jakby wszystko było normalnie. I mama tak wyglądała. Potem nagle zaczął się totalny zjazd. Miałam niemal pewność, że to koniec. Ponieważ wiedziałam, że role mamy przygotowane, że tylko niektórzy jeszcze muszą popracować i ktoś może mnie zastąpić, postanowiłam nie jechać na próbę. Zamknęłam się w pokoju, żeby mama nie słyszała, i zadzwoniłam do pani Mirowskiej. Powiedziałam: „Pani Ewo, wiem, że sytuacja jest ekstremalnie trudna, ale moja mama umiera i odejdzie w ciągu doby. Ja to po prostu wiem. Konsultowałam się z lekarzami. Wszystko na to wskazuje”. Wiesz, co powiedziała pani Mirowska?

Powiedz.

Jej reakcję mam w pamięci do dzisiaj. Wyzwała mnie od egoistek. Powiedziała, że nie jestem w teatrze sama, gram w spektaklu z innymi kolegami. Jak w ogóle mogę wyobrażać sobie taką sytuację, że nie będzie mnie na próbie.

Ale mama ci umierała, na miłość boską!

To jej nie interesowało. Rzuciła słuchawką. Próbowałam dodzwonić się jeszcze kilka razy, ale nie odebrała. Więc co zrobiłam? Próbowałam kontaktować się z górą.

Z kim dokładnie?

Chyba z panią z dziekanatu, która powiedziała: „Cóż, taki mamy zawód, nie możemy się w to wtrącać, tutaj pani Ewa decyduje”. Dodała też: „Rektorowi również umarł wujek i musiał grać w spektaklu tego samego dnia”. Otrzymałam drugi taki sam komunikat. Przyszłam do mamy i popłakałam się. Mogłam rzucić to wszystko, ale bez tego przedstawienia nie dostałabym dyplomu, musiałabym powtarzać rok. A otrzymałam już rolę w „M jak miłość” i żeby zacząć grać, wiedziałam, że muszę skończyć tę szkołę. To były czasy, kiedy studentom nie pozwalano grać w serialach. (…)

Zastanawia mnie, że nikt nie zapytał, jak się z tym czujesz, czy może potrzebujesz jakiejś pomocy, czy można dla ciebie coś zro­bić. Umiera ci matka i moim zdaniem naturalne byłoby pytanie: „Joasiu, jak możemy ci pomóc?”.

Nikt mnie o nic nie zapytał. Studiując w tej szkole, naprawdę odnosiłam wrażenie, że nasz zawód przeznaczony jest dla cyborgów. Z jednej strony masz mieć twardy tyłek, a z drugiej musisz być piekielnie wrażliwa. (…)

Przecież był tam opiekun roku, dziekan, ktoś, kto powinien pomyśleć: „Kurczę, dziewczynie, która wychowywała się bez ojca, umiera w męczarniach, samotnie, jej ukochana mama. Może trzeba jej pomóc, trochę poluzować”. Po prostu popatrzeć na nią jak na człowieka.

W dodatku nie byłoby problemu z przeniesieniem spektaklu o dwa tygodnie, sala była wolna. Zresztą chodziło tylko o przeniesienie próby lub moją nieobecność na niej. Ale pojechałam na nią. Pomogli mi koledzy. Tego samego wieczoru dostałam telefon z hospicjum i dowiedziałam się, że mama nie żyje.

Co czułaś?

Zaczęłam się obwiniać, że podjęłam złą decyzję. Starałam się to sobie tłumaczyć tym, że mama tak bardzo chciała, żebym skończyła tę szkołę. Tylko z tą myślą byłam w stanie to przetrwać. A przecież powinnam była wszystko rzucić w cholerę i zostać z mamą. Tego nie potrafię sobie darować… Ale to jeszcze nie jest koniec historii, Karolina. Musiałam przerwać próby, żeby zorganizować pogrzeb. Nie było mnie na nich, a one się jakoś odbywały. Czyli można? Można, świat się nie zawalił. Oczywiście. Załatwiałam sprawy związane z pogrzebem, bo tego mi już nie zabronili. Musiałam ją pochować.

Skróty wywiadu z Joanną Koroniewską – wybór redakcji Ohme.pl.