Jestem młodą nauczycielką. Choć mam 33 lata, jestem nauczycielem stażystą, ponieważ mój staż pracy w oświacie jest niewielki. Uczę języka polskiego, historii i WOS-u w szkole podstawowej, jestem wychowawcą klasy siódmej. Mam przekonać młodych ludzi z klasy siódmej i ósmej, że język polski jest piękny, że literatura jest ciekawa, że warto poszerzać swoje horyzonty i że humanista to osoba, która codziennie powinna chcieć uczyć się czegoś nowego, poznawać ludzi, kultury, życie w szerokim tego słowa rozumieniu.
Jak mam przekonać dzisiejszych kilkunastolatków do czytania literatury? Otworzyłam podstawę programową i znalazłam w niej lektury, których sama w szkole nie umiałam ogarnąć. I ja o tym uczniom mówię, że to są trudne teksty, że moje pokolenie też miało problem z czytaniem i omawianiem, że dla nas 15 lat temu to były nudy. Na historię filmu i gatunki filmowe mogę poświęcić 2 godziny lekcyjne, chyba, że pogonię z czymś innym. Ale jak mam pogonić, jak podstawa jest upchana do granic możliwości, sezon grypowy zdziesiątkował uczniów i nauczycieli, doszły apele, koncerty filharmonii, uroczystości i inne okoliczności, które „zabrały” nam lekcje, a przecież przed sprawdzianem trzeba materiał powtórzyć, po sprawdzianie omówić wyniki.
Wrócę do tych lektur jeszcze. W klasie VII i VIII materiał obowiązkowy wygląda tak:
- Artysta – Sławomir Mrożek
- Balladyna – Juliusz Słowacki
- Kamienie na szaniec – Aleksander Kamiński
- Mały Książę – Antoine de Saint-Exupéry
- Opowieść wigilijna – Charles Dickens
- Reduta Ordona, Śmierć Pułkownika, Świtezianka, II część Dziadów, wybrany utwór z cyklu Sonety krymskie, Pan Tadeusz (całość) – Adam Mickiewicz
- Syzyfowe prace – Stefan Żeromski
- Quo vadis, Latarnik – Henryk Sienkiewicz;
- Wybór fraszek, pieśni i trenów, w tym tren I, V, VII i VIII – Jan Kochanowski
- Wybrane wiersze poetów wskazanych w klasach IV–VI, a ponadto Krzysztofa Kamila Baczyńskiego, Stanisława Barańczaka, Cypriana Norwida, Bolesława Leśmiana, Mariana Hemara, Jarosława Marka Rymkiewicza, Wisławy Szymborskiej, Kazimierza Wierzyńskiego, Jana Lechonia, Jerzego Lieberta oraz fraszki Jana Sztaudyngera i aforyzmy Stanisława Jerzego Leca
- Zemsta – Aleksander Fredro
- Żona modna – Ignacy Krasicki
- Ziele na kraterze (fragmenty), Tędy i owędy (wybrany reportaż) – Melchior Wańkowicz
Jak mam przekonać ucznia klasy ósmej do czytania czegokolwiek, jeśli od listopada „kazałam wciągnąć”: Pana Tadeusza, Syzyfowe prace i Kamienie na szaniec?
Z takimi tekstami nie da się zaciekawić uczniów literaturą. Przez ostatnie 15 lat powstało wiele ciekawych utworów literackich, filmów, na omawianie których powinien być czas w szkole. Nie ma czasu na nic dodatkowego. Do 15 kwietnia musimy być „wyrobieni” z materiałem do egzaminu. I „wyrobienie się” nie może tu oznaczać mojej gonitwy, bo ja mogę pędzić z materiałem jak na pokładzie pendolino, ale to nie ja mam przedstawić, zaprezentować, ale uczeń ma z moich lekcji wynieść wiedzę dla siebie, każdy uczeń, także ten z problemami, z dysfunkcjami, z kłopotami w domu, po 2-tygodniowej nieobecności spowodowanej chorobą, także ten, który mi rozkłada lekcję życiowymi mądrościami rodem z Paulo Coelho.
Podobnie jest na historii. Uczę rzeczy zbędnych, bez których absolwent szkoły podstawowej doskonale przejdzie przez życie, jednocześnie kradnę minuty, żeby pokazać „prawdziwą” historię na filmach dokumentalnych, na zdjęciach, opowiadając o historii budynków w naszym mieście, o fabryce cygar, o nieistniejącym browarze. I to ich interesuje. W nosie mają natomiast konflikty zimnej wojny.
Jak wygląda mój dzień? Wstaję o 7:00, odprowadzam syna do przedszkola i jadę do szkoły, jeśli zaczynam lekcje rano lub wracam do domu, jeśli zaczynam później. Zawsze przygotowuję się do lekcji, szukam materiałów, którymi mogę wprowadzić uczniów w temat, przygotowuję karty pracy, sprawdzam, jakie wiadomości mogą być trudne do zrozumienia, co sprawiło trudność na ostatnim sprawdzianie lub kartkówce, żeby wrócić przy nowym materiale i wyjaśnić, dlaczego systematyczność jest ważna. Jadę do szkoły. Po 4 lekcjach mój mózg się wyłącza. Jeśli jedną z lekcji jest godzina wychowawcza i mam do rozwiązania jakieś konflikty, których z dnia na dzień jest więcej i dotyczą nowych problemów, jestem wykończona. We wtorki zaczynam pracę o 7:45, kończę o 15:10 i po prostu padam na twarz, wracając do domu.
Sprawdzam karty pracy, sprawdziany, kartkówki, zadania domowe (te zadaję nad wyraz rzadko, ponieważ uczniowie w 90% przepisują wszystko z internetu i szkoda mojego czasu na sprawdzanie, kto z jakiej strony ukradł czyjś tekst), oceniam wynik pracy w grupach i indywidualnej na lekcji. Staram się oddawać wszystko z lekcji na lekcję, ponieważ wiem, jak ważna jest dla ucznia ocena jego pracy. Uzupełniam dziennik, ogarniam sprawy wychowawcze w klasie, prowadzę rozmowy, jeśli są jakieś konflikty, których rozwiązać na forum klasy się nie da, w czasie okienek umożliwiam uczniom poprawianie sprawdzianów.
Kontaktuję się z rodzicami za pośrednictwem prywatnego numeru telefonu (taka wersja „służbowa” opłacana z własnych pieniędzy), mogą do mnie zawsze zadzwonić, jeśli coś się dzieje. Uczniowie także znają mój numer telefonu, ponadto mamy wspólną grupę na messengerze i tam omawiamy sprawy bieżące, tam przypominam o zadaniach domowych, sprawdzianach, zakresie materiału. Zdarza się, że sprawdzam sprawdziany, kiedy pozostali domownicy śpią, także w piątki i soboty, jeśli nie chcę mieć zaległości lub omawiamy lekturę i karty pracy (moim zdaniem jedyny sposób, żeby nawet ci, co nie czytali, zapamiętali cokolwiek do egzaminu) wypadają z każdej wolnej szuflady w domu.
Tak, miałam wolne w okresie świątecznym i dwa tygodnie ferii. Tak, będę miała dwa miesiące wolnego w czasie wakacji. Tak, będę miała wolne od czwartku do wtorku w okolicach Wielkanocy. Tak, po spełnieniu pewnych warunków i przepracowaniu odpowiedniej ilości czasu, nauczyciel może wziąć roczny płatny urlop dla poratowania zdrowia. Wszystko tak.
Ale ten medal, jak każdy, ma drugą stronę. Nie pojadę na występy mojego dziecka z okazji Dnia Matki, bo będę w tym czasie w szkole, nie byłam na występach z okazji Dnia Kobiet, bo byłam w szkole. Nie zobaczę, jak mój syn jest pasowany na przedszkolaka, bo będę w szkole, nie zaprowadzę mojego dziecka 1 września do szkoły, bo będę w pracy, nie zobaczę, jak moje dziecko odbiera świadectwo ukończenia pierwszej klasy, bo będę w pracy. Nie zabiorę dziecka na wagary w pierwszy dzień wiosny, czy Dzień Dziecka, bo będę w szkole (akurat w tym roku będzie to sobota), nie pojadę z mężem na przedłużony weekend z okazji rocznicy ślubu, urodzin, czy po prostu na kupiony zagraniczny wyjazd w promocyjnej cenie w marcu (znajomi właśnie są na „promocyjnych Kanarach”), maju, wrześniu lub październiku, bo nie mam urlopu, który mogę wykorzystać, kiedy chcę.
Zanim trafiłam do szkoły, pracowałam w kilku miejscach i nigdy nie zarabiałam tak mało w porównaniu do średniej pensji krajowej i sytuacji rynkowej. Publikuję mój ostatni odcinek wypłaty. Na konto otrzymałam 1949,42 zł i jest to kwota:
– po podwyżce od pani minister,
– z dodatkiem wiejskim (pracuję w szkole na wsi),
– z dodatkiem za lata pracy (nie wlicza się do tego okres prowadzenia działalności gospodarczej 🙂 ),
– z dodatkiem za wychowawstwo (w naszej gminie to „niezła” suma).
Żaden inny dodatek mi się nie należy. Szlag mnie więc trafia, kiedy słyszę, że zarabiamy prawie tyle, co posłowie. Semestr trwa średnio 5 miesięcy, więc w czasie całego semestru zarabiam nawet więcej niż poseł… w ciągu miesiąca…
Dlaczego popieram strajk? Ponieważ dzisiejsza szkoła mogłaby być znacznie lepsza i nam, nauczycielom zależy, żeby taka była…
A tak prywatnie… chcę, żeby moje dzieci miały matkę zadowoloną nie tylko z faktu, że może komuś przekazać swoją wiedzę, że może każdego dnia próbować zarazić uczniów miłością do słowa pisanego, ale też z zarobków, które co miesiąc wpływają na konto.
Jeśli pasja staje się pracą, zapominasz, że pracujesz… do dnia wypłaty… Radością, satysfakcją i poczuciem misji swoich dzieci nie wykarmię.